Gorący temat

Infinite Storm – terapia pośród górskich szczytów [recenzja]

Kino survivalowe to gatunek o tyle specyficzny, że częstokroć poprzez przedstawianie morderczych i bezlitosnych sił natury, tak naprawdę opowiada przede wszystkim o człowieku – jego rozterkach, wątpliwościach, niepohamowanej żądzy zdobywania nowych osiągnięć. A czasem także, potrzebie odnalezienia przebaczenia.

„Infinite Storm”, wspólny film Michała Englerta i Małgorzaty Szumowskiej, jednych z najgorętszych nazwisk wśród współczesnych polskich twórców kinematografii, zainspirowany został prawdziwą historią, opisaną w artykule „High Places: Footprints in the Snow Lead to an Emotional Rescue” przez Ty Gagne’a.

W 2010 roku Pam Bales, należąca do wolontariuszy zajmujących się akcjami poszukiwawczo ratowniczymi w górach, wybiera się na stanowiącą jej formę terapii rokroczną wspinaczkę na górę Waszyngtona – tylko po to, by w połowie drogi zdać sobie sprawę ze zbliżającej się burzy. Doświadczenie bohaterki jednoznacznie sugeruje by zawrócić, ale zanim się na to decyduje, Pam dostrzega ślady w śniegu, mogące należeć do kogoś kto utknął w wyższych partiach góry. Gdy rzeczywiście go odnajdzie, tajemniczy mężczyzna którego będzie nazywała John, wydaje się być pod wpływem środków odurzających – i z całą pewnością nie da rady zejść bez jej asysty. Postanawiając mu pomóc, bohaterka postawi na szali własne życie, a następne godziny będą nie tylko niekończącym się koszmarem pośród przeszywającego, burzowego wiatru, ale i przyczynkiem do rozliczenia się z własną, traumatyczną przeszłością.

Napędzany debiutanckim scenariuszem Joshuy Rollinsa „Infinite Storm”, to jeden z tych filmów, które od pierwszych kadrów za podstawowy cel wyznaczają sobie możliwie najbardziej realistyczne odwzorowanie warunków z jakim przyjdzie zmierzyć się bohaterom. Już same tylko detalicznie ukazane przygotowania Pam do wyprawy, długie panoramy Appalachów i szerokie kadry, w których przemierzająca kolejne metry kobieta jest zaledwie małą cząstką na tle porażającej surowym pięknem przyrody potrafią wywołać uczucie przenikliwego zimna – na długo zanim na horyzoncie pojawią się pierwsze oznaki nadciągającej katastrofy. Szumowska nigdzie się przy tym nie spieszy, z pełnym rozmysłem pozwalając odbiorcy na zaczerpnięcie głębokiego wdechu mroźnego powietrza – gdy bowiem przejdzie ze swym filmem do dania głównego i szalonej próby ratunku pośród tumanów śniegu, ten nie odpocznie nawet na sekundę. „Inifnite Storm” to pod tym względem film dopięty na ostatni guzik i poniekąd wyczerpujący tak samo dla odbiorcy, jak i swoich bohaterów.

Samo starcie z naturą, to jednak jako słowo się rzekło na wstępie, bynajmniej nie wszystko co ma do zaoferowania. Obok fizycznego dramatu, mamy tu bowiem do czynienia przede wszystkim z historią o tym, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić by choćby tylko we własnych oczach uzyskać rozgrzeszenie win. Zmagając się z przyrodą i własnymi słabościami, próbując uratować drugiego człowieka, Pam tak naprawdę ratuje więc samą siebie, by w końcu, po latach udręki móc iść przez życie z podniesioną głową. Choć poniekąd zalatujący banałem, taki ładunek psychologii w filmie Szumowskiej nie jest w żadnym wypadku nachalny czy – poza samym finałem – oczywisty, a to przed czym Pam stara się uciec, przez długi czas pozostaje dla odbiorcy jedynie w sferze domysłów. Dzięki temu, kiedy przyjdzie do nieuniknionej kulminacji wszystkie te trzymane do tej pory pod powierzchnią emocje wybrzmiewają jeszcze mocniej.

Wszystko to udanie spina w całość zaangażowanej w głównej roli i pełniącej również rolę producentki filmu Naomi Watts, która gra tu, nie przymierzając, jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Bez make-upu, bez cienia fałszu – jej bohaterka to osoba która gotowa jest zrobić wszystko, by ocalić życie swego nieoczekiwanego towarzysza, a sama aktorka doskonale radzi sobie ze sportretowaniem tego czającego się pod spokojną, wykalkulowaną powierzchnią wulkanu emocji. „Infinite Storm” to więc teatr jednej aktorki – ale za to takiej, której charyzmą można by obdzielić kolejnych dziesięć kolegów i koleżanek po fachu.

Film Małgorzaty Szumowskiej to więc niewątpliwie solidne kino survivalowe, które obok starcia z siłami natury, chce i potrafi przekazać widzowi ważką treść. Jak się bowiem okazuje, droga do rozgrzeszenia nieuchronnie prowadzi przez drugiego człowieka – i czasem to właśnie jemu wpierw musimy pośpieszyć na ratunek, by ostatecznie ocalić samych siebie.

Foto © Gutek Film

Infinite Storm

Nasza ocena: - 70%

70%

Reżyseria: Małgorzata Szumowska, Michał Englert. Obsada: Naomi Watts, Billy Howle, Denis O’Hare i inni. Australia/Polska/Wielka Brytania, 2022.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

2 komentarze

  1. Panie Macieju, ten film to „solidne kino survivalowe”? Proszę nie żartować.
    Druga sprawa: „morderczych i bezlitosnych sił natury” – przyroda nie jest ani zła, ani dobra, ani tym bardziej mordercza, gdyż w przyrodzie nie ma zjawiska morderstwo.
    Kolejna sprawa: „Naomi Watts, która gra tu, nie przymierzając, jedną z najlepszych ról w swojej karierze” – skoro tak, to nie jest ponadprzeciętną aktorką, bo tutaj po prostu zagrała „rzemiosło”, dobrze ale bez fantazji twóczej. Jeśli była współproducentką, to również ponosi winę za kiczowate, odrealnione sceny w filmie. Porywając się na realizację filmu opartego na faktach i o takiej tematyce, nie wolno wstawiać odrealnionych scen.
    I na koniec: oglądając ten film nie czułem, że stworzyły go „gorące” nazwiska – ten film mógł zrobić zdolny student w ramach pracy dyplomowej. Natomiast zdjęcia były OK, muza również, plenery – bajka.

    Uprzejmości ślę dla Pana

    • Uprzejmości ślę również, choć w temacie oceny absolutnie się nie dogadamy. 😉 Określenie jakoby mogła być to praca dyplomowa studenta filmówki to jednak moim zdaniem mocno, ale to mocno przesadzona opinia na minus – zwłaszcza, że „surowość” zdjęć którą film stoi, to wcale nie tak łatwa rzecz do osiągnięcia.

Leave a Reply to Maciej Bachorski Cancel reply