“Thanos” jest jedną z najciekawszych serii w ofercie Marvel Now!2.0. W tej kosmicznej opowieści wreszcie możemy odpocząć od wszędobylskich, ziemskich superbohaterów i skupić się na prostej i poprowadzonej w świetnym stylu intrydze opartej na konflikcie ojca i syna.
Thanos dzięki filmowym występom w Marvel Cinematic Universe stał się jedną z najpopularniejszych postaci całego uniwersum Marvela. Odbiorcy nie tyle polubili bezwzględnego Tytana, co w głównej mierze uszanowali jego pogląd na życie, wszechświat i całą resztę, razem z niekonwencjonalnym rozwiązaniem problemu przeludnienia uniwersum. Wyszło tak, że złoczyńca przyćmił swoją charyzmą resztę filmowych postaci i pewnie niektórzy widzowie autentycznie za nim zatęsknili. Cóż, komiksowy “Thanos” ze scenariuszem Jeffa Lemire’a całkiem dobrze wypełnia tę pustkę i pozwala ponownie doświadczyć zabójczej charyzmy Szalonego Tytana.
Z występami Jeffa Lemire’a w Marvelu (oraz w DC) bywa różnie, zresztą chyba każdy z nas zadawał już sobie pytanie, w jaki sposób ten człowiek obrabia te ogromne ilości scenariuszy. W przypadku “Thanosa” tytan słowa poradził sobie bardzo dobrze z konstrukcją fabuły o Szalonym Tytanie idąc w stronę kosmicznej przygodówki. Istotna jest tu niewielka ilość bohaterów biorących udział w całej intrydze, dzięki czemu narracja toczy się płynnie, przeskakując jedynie między dwoma głównymi wątkami skupiającymi się na konflikcie Thanosa z jego synem o imieniu Thane.
Thanos w tej dwunastozeszytowej opowieści nie ma lekko. Toczy go nieznana śmiertelna choroba, przez którą stopniowo traci moc i może stać się łatwym celem dla innych kosmicznych sił. Szukając pomocy, szukając rozwiązania swojego problemu dostaje to, na co w zasadzie zasłużył – zostaje pozostawiony sam sobie, upokorzony, ostatecznie bez mocy i najwyraźniej bez szans na przetrwanie. Okazji w beznadziejnej sytuacji ojca upatruje Thane i zbiera grupę kosmicznych najemników, którzy mają pomóc mu w ostatecznym pozbyciu się znienawidzonego ojca. Pomaga mu również dawna ukochana Thanosa, czyli sama Pani Śmierć, co już znacząco zwiększa szanse syna w tej rozgrywce. A na tylnej okładce komiksu możemy jeszcze wypatrzeć kluczowy element tego konfliktu, którego użycie może mieć konsekwencje dla całego wszechświata.
Połowa tej historii narysowana jest w prawdziwie imponującym i pasującym do kosmicznej scenerii stylu przez Mike’a Deodato Jr. i dlatego nagła zmiana rysownika na Germana Peraltę z jego prostszą kreską na dłuższą chwilę wytrąca nas z czytelniczej równowagi. To właściwie jedyny mankament “Thanosa”, który szybko umyka naszej uwadze dzięki sztuce słowa w wykonaniu Lemire’a. Kanadyjski scenarzysta wykorzystał w tym przypadku świetny patent, stylizując narrację na formę historycznego podania, a nawet bardziej gawędy, dzięki czemu czujemy się tak, jakby opowieść o tej kosmicznej walce ojca z synem wyśpiewywał nam uzdolniony trubadur.
Co więcej, niewiele tutaj patosu, a lżejsze momenty zapewniają w tej historii poboczni bohaterowie, na czele z zazwyczaj niedostępną i nadąsaną Nebulą. Na chwilę pojawiają się nawet superbohaterowie w dość niespodziewanym zestawieniu z Thanosem, ale Lemire wykorzystuje ich obecność tylko po to, by pokazać, że Szalony Tytan zawsze pozostaje sobą. Bezwzględnym i zarazem inteligentnym kosmicznym łupieżcą, któremu cały wszechświat powinien legnąć u stóp. I dzieje się tak, że kończąc lekturę po prostu nie mamy wyjścia – taką wizję, pozbawionego moralnych dylematów bohatera, który przed niczym się nie zatrzymuje i nikomu nie ulega, po prostu trzeba szanować.
Thanos, tom 1
Nasza ocena: - 75%
75%
Scenariusz: Jeff Lemire. Rysunki: Mike Deodato Jr., German Peralta. Egmont 2020