Gorący temat

Ku jezioru, sezon 1 – sztuka przetrwania po rosyjsku [recenzja]

 

Rosyjski serial o wybuchu pandemii i tułaczce grupki osób w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia był jednym z hitów Netflixa ostatnich tygodni. Czy rzeczywiście warto obejrzeć tę produkcję, czy po prostu trafiła ona ze swoją fabułą w odpowiedni czas?

Na rosyjskim plakacie można zobaczyć, że oryginalny tytuł serialu brzmi “Epidemia”, jednak “Ku jezioru” ( po angielsku “To the Lake”) brzmi dużo lepiej i mocniej skłania do kibicowania bohaterom, którzy mają wyraźny, określony w tym drugim tytule cel. Twórcy serialu z premedytacją w pierwszym odcinku idą na skróty uruchamiając lawinę zdarzeń spowodowanych szerzącą się epidemią, która wzięła się nie wiadomo skąd i zbiera śmiertelne żniwo wśród Rosjan. W ekspozycji mamy szybko nakreślone sylwetki bohaterów, których losy połączone były już przed wybuchem zarazy. Początkowo najbardziej wyróżnia się wśród nich Siergiej, mężczyzna o dość skomplikowanej sytuacji osobistej, jednak z czasem wszystkie postacie grają tu równorzędne role i każda z nich dostaje w fabule istotny wątek.

Mamy zatem obecną partnerkę życiową Siergieja, terapeutkę Annę, która ma niemal dorosłego, autystycznego syna Miszę. Na wspólną wyprawę ruszają również znajomi tej trójki, czyli rubaszny i bogaty Leonid, jego córka Polina, która dopiero co wyszła z odwyku oraz nowa kobieta w życiu, była striptizerka Marina, która zaszła z nim w ciążę. Do kompletu mamy byłą żonę Siergieja Irinę i ich kilkuletniego syna Antona oraz ojca mężczyzny, zaradnego i przygotowanego na ciężkie czasy Borisa, którego ten nie widział od lat. A zatem nie tylko sama epidemia i wszelkie konsekwencje z nią związane, ale także skomplikowane relacje między bohaterami są siłą napędową rosyjskiego serialu. Wspólnie wszystkie te elementy tworzą emocjonującą serialową mieszankę, od której naprawdę trudno się oderwać. Choć wcale nie oznacza to, że serial jest pozbawiony wad.

Przede wszystkim trudno go uznać za jednolitą gatunkowo produkcję. Z jednej strony chce być w stu procentach realistyczny i przytłacza obrazami ludzkiego zezwierzęcenia w czasach zagłady, z drugiej w wielu momentach staje się groteskowy i balansuje na granicy czarnego humoru. Czasami egzaltacja i ekspresyjna gra aktorów wydaje się nie pasować do konwencji, ale przecież takie samo wrażenie odnosiliśmy podczas seansu “Domu z papieru”.  Po prostu jesteśmy przyzwyczajeni do anglojęzycznych produkcji i dlatego te z innych krajów wydają nam się zbyt ekspresyjne w formie wyrazu. W rzeczywistości w tym tkwi ich siła i miło jest czasem obejrzeć coś, co ucieka od dobrze nam znanych, serialowych wzorców. Niestety w  pewnym momencie zaczynają drażnić nieustanne zwroty akcji, z pomocą których twórcy raz po raz komplikują bohaterom życie. A może to po prostu sposób na ucieczkę od nieustannie wiszącego nad fabułą widma rosyjskości tej produkcji, w której bardziej od akcji liczą się egzystencjalne dylematy bohaterów egzorcyzmowane przy wódeczce. 

Widzów z pewnością może szokować brutalna, rosyjska rzeczywistość, która daje o sobie znać ze zwielokrotnioną siłą, kiedy upadają fundamenty społecznego ładu. Racja, podobnie dzieje się w “The Walking Dead”, ale w rosyjskim serialu jest rodzaj brutalnego naturalizmu, który szczególnie starszym wiekowo Polakom wcale nie wydaje się ekstrawagancją. Nie ma tu scenariuszowych zagrywek rodem z Ameryki i tworzenia postaci na miarę Negana czy Gubernatora, są tylko postępki zwykłych ludzi, którzy poczuli zew krwi i tym czasie rozprężenia, w którym każdy dba jedynie o siebie nie muszą zważać  na konsekwencje swoich czynów. Trudności z utrzymaniem własnego człowieczeństwa w moralnych ryzach mają praktycznie wszyscy wśród grupki podążającej ku jezioru, ale okoliczności ich po prostu do tego zmuszają. Nie zawsze trzymają się razem, raz po raz popełniają błędy, ale łączy ich jeden cel, który z każdym odcinkiem wydaje się coraz bardziej oddalać, a jednak dążą ku niemu, nawet nie mając już nadziei na odmianę losu.

Wiadomo już, że będzie drugi sezon serialu, co specjalnie nie budzi entuzjazmu, bo był to idealny materiał na zamknięty miniserial. Jednak w finale dostaliśmy cliffhanger w stylu “The Walking Dead”, przez  który serialowy realizm “Ku jeziorze” traci na wyrazistości. Na pewno dalej z ciekawością będziemy śledzić losy rosyjskich tułaczy, ale z obawą, że międzynarodowa kariera serialu może mu tylko zaszkodzić, jeśli twórcy będą chcieli teraz zaspokoić oczekiwania widzów z różnych stron świata. Nam w Polsce wypada Rosjanom przede wszystkim zazdrościć. Byli w stanie zrobić serial, w którym wcale nie uciekają od rosyjskich demonów i nie boją się pokazać rzeczywistości w momencie, kiedy zostają one całkowicie uwolnione. Bez cukrzenia, bez pardonu, odważnie. Parząc na to, co dzieje się w polskich serialach nie tylko w telewizji publicznej wychodzi na to, że zachowawczość w wielu jej odmianach w parze z narodowym bałwochwalstwem staje się przekleństwem polskich filmowców. Rosjanie jak widać, takich zahamowań nie mają. 

https://www.youtube.com/watch?v=DjXGHsKc0hs

Ku jezioru, sezon 1

Nasza ocena: - 70%

70%

Reżyseria: Paweł Kostomarow. Obsada: Kirill Karo, Viktoriya Isakova, Maryana Spivak i inni.

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

Pokolenie V, sezon 1 (odcinki 1-3) – młodzi, zdolni, popieprzeni [recenzja]

Stęsknieni  fani wciąż czekający  na kolejny sezon “The Boys” dostali właśnie prezent, który swoją jakością …

Leave a Reply