W przeciwieństwie do rekinów, aligatory nie zajmują tak uprzywilejowanej pozycji pośród etatowych maszynek do zabijania w gatunku animal attack, a przyzwoitych filmów z ich udziałem dałoby się zapewne naliczyć na połowie palców jednej ręki. Naprzeciw niecierpliwie oczekujących ich powrotu fanów postanowił jednak w 2019 roku wyjść Alexandre Aja. I zrobił to jak najbardziej zgrabnie.
A że wiadomośc była to dla nich ze wszech miar dobra, świadczyć może choćby i lista dotychczasowych dokonań reżysera. „Wzgórza mają oczy”, „Blady strach” czy kpiąca z gatunkowych klisz „Pirania 3D” to filmy nie w kij dmuchał, cenione przez horrorowych wyjadaczy. Wszystko wskazywało więc na to, że pod otoczką survivalu z prawdziwego zdarzenia, dostaniemy mięsiste kino grozy – takie w którym kamera nie cofa się, gdy dochodzi do eskalacji przemocy. I jeśli pod tym kątem „Pełzającą śmierć” rozpatrywać, w zasadzie nijak nie ma się do czego doczepić. Problemy pojawiają się dopiero dokładnie tam gdzie tkwi diabeł, czyli w szczegółach.
Ogólny rys „Pełzającej śmierci” prezentuje się jednak wcale nieźle. W trakcie spokojnego (by nie powiedzieć – przydługiego) wstępu, dostajemy niezbędną porcję rodzinnej dramy, mającej służyć nam za koło zamachowe motywacji bohaterów. Oto Haley, obiecująca pływaczka i studentka Uniwersytetu Florydy otrzymuje telefon od swojej siostry, która ostrzega ją przed nadciągającym w kierunku stanu huraganie 5. kategorii. Pech chce, że o ile nasza bohaterka jest względnie bezpieczna, w zupełnie przeciwnej sytuacji znajduje się jej ojciec, który na domiar złego nie odpowiada na próby kontaktu. Dziewczynie nie pozostaje nic innego, niż wybrać się w rodzinne okolice w nadziei na odszukanie i wyciągnięcie głowy rodziny poza zasięg zagrożenia. Plan szybko spali na panewce, gdy okaże się, że huragan to nie jedyne zagrożenie z jakim przyjdzie jej się zmierzyć.
Czas metrażu „Pełzającej śmierci” to raptem półtorej godziny – z jednej strony gatunkowy standard, z drugiej, po nad wyraz spokojnym wprowadzeniu, na samą akcję pozostaje z zegarkiem w ręku około sześćdziesięciu minut. Siłą rzeczy zatem, gdy już zacznie się dziać, dzieje się niemal bez przerwy – i o ile wysokie tempo jest chwalebne, tak już poświęcenie na jego karb logiki niekoniecznie. Nie znaczy to wcale, że „Pełzająca śmierć” jest filmem głupkowatym, co to to nie – i być może właśnie przez to, że ogólny pomysł na historię trzyma się mocno na nogach, drobne nieścisłości rażą tym bardziej.
Przede wszystkim we znaki daje się tu brak konsekwencji co do możliwości głównych antagonistów filmu – przynajmniej kilkukrotnie będziemy uświadamiani o ich potędze i górowaniu nad człowiekiem w łańcuchu pokarmowym, by za chwilę później zostać brutalnie sprowadzonymi na ziemię. Tym samym zwierzęta które miażdżą telefon ledwie nań nadepnięciem, drewniane schody rozbijają w drzazgi, a ludzi rozrywają na krwawe ochłapy w ciągu kilku sekund, będą miały problem ze sforsowaniem kilku lichych rurek i wygraniem pojedynku pływackiego z ranną bohaterką. To tylko film, powiecie – szkoda jednak, że w pewnych momentach nie pokuszono się nieco o spuszczenie z tonu, by nadać innym wydarzeniom wiarygodności. Podobnie niejednolicie wypada zresztą warstwa techniczna – o ile same gady przedstawione są bezbłędnie, tak już szalejący wokół huragan nie potrafi poruszyć włosami bohaterów. To drobnostki, ale dość wyraźnie wybijające z immersji.
„Pełzająca śmierć” broni się niezłym aktorstwem, nieustającą akcją ze sporą dawką należycie odwzorowanej brutalności i rewelacyjnymi aligatorami – to jednak nieco za mało, by mówić o filmie mającym ambicje na cokolwiek więcej, niż miano porządnego przedstawiciela animal attack.
Foto © United International Pictures Sp z o.o.
Pełzająca śmierć
Nasza ocena: - 65%
65%
Reżyseria: Alexandre Aja. Obsada: Kaya Scodelario, Barry Pepper, Morfydd Clark. USA, 2019.