„Smocza krew” obiecywała wiele. W końcu stoi za nią nikt inny, jak Bernard Dumont – belgijski twórca ukrywający się pod pseudonimem Bedu, którego seria „Hugo” należy do czołówki komiksowych baśni. Uwielbiam tego twórcę za nieokiełznaną wyobraźnię i charakterystyczny graficzny warsztat. Jego scenariusze – poetyckie, bardzo baśniowe i wieloznaczeniowe w przekazie cenię na równi, co scenariusze Regisa Loisela („W poszukiwaniu Ptaka Czasu”, „Piotruś Pan”„Wielki Martwy”).
Oczywiście Loisel w swoich pracach celuje w dojrzalszego czytelnika, kiedy Bedu kieruje swoje opowieści przede wszystkim do dzieci, jednak zamiłowanie w korespondowaniu z mitami i legendami, oraz swoista poetycka baśniowość snutych opowieści, zwykle utrzymana w konwencji fantasy, w pewien sposób zbliża twórców. „Smocza krew” zwiastowała więc komiksową ucztę, zwłaszcza sugerowaną sugestywną i wymowną okładką, dobrze wpasowującą się i w tytuł i w myśl przewodnią komiksu. Wiadomo, tam, gdzie są smoki, powinno być dobrze. A jak okazało się finalnie?
Cóż, „nieźle” to chyba dobre określenie. Sama historia jest prosta, może nazbyt prosta, a końcowy morał – choć sam w sobie słuszny – zdaje się nadto przewidywalny. I owszem, to opowieść dla dzieci, jednak zważywszy choćby na złożoność fabularną i kreacyjny rozmiar dowolnego z zeszytów „Hugo”, tutaj jednak czegoś zabrakło. Niby Bedu rozwija swoją historię w pewnego rodzaju inicjacyjną przypowieść, w której nadrzędnym celem jest zrozumienie samej siebie przez główną bohaterkę, jej odkrycie własnego ja, (co równa się z odsłonięciem tajemnicy jej pochodzenia), jednak całościowo oprawa ani nie trzyma w napięciu, ani nie pozwala w pełni pokazać złożoności przedstawionego świata.
Kreacja w „Smoczej krwi” mocno bazuje na standardach klasycznej fantasy. Może nazbyt mocno, co niestety idzie w sukurs z bardzo oszczędnym pokazaniem świata przedstawionego – a to przecież miało możliwość stać się najmocniejszym elementem komiksu. Nie zostało jednak w pełni przez twórcę wykorzystane, przez co całość okazuje się co najwyżej „letnia”. I trochę szkoda, trochę czuje niedosyt. To nie jest zła historia, ale nazwisko twórcy jednak więcej obiecywało, niż finalnie otrzymujemy. Można by tę opowieść rozbudować, od one – shota do kilkuczęściowego cyklu, w którego obrębie (jak w notorycznie tutaj, ale i nieprzypadkowo wspominanym „Hugo”) dałoby się upchnąć i wiele więcej przygód i bardziej rozbudowana kreacje świata przedstawionego. A mamy fajny pomysł wciśnięty w zbyt mała dla wykorzystania całości potencjału, nazbyt skromną objętościowo przestrzeń.
Graficznie to nadal Bedu. Pozornie prosty, mało szczegółowy styl, mocno cartoonowy w formie, mimo wszystko potrafi urzekać. Może to gra na sentymencie i wspomnieniach związanych ze wspominanym „Hugo”, ale w zakresie opowieści dla dzieci, taka forma graficzna potrafi naprawdę spełnić oczekiwania i wpasować się w rytm oraz samą istotę opowieści. Rysunki dostajemy na miarę ich twórcy, więc tutaj narzekać nie mamy na co. Problemem pozostaje więc nieco miałki scenariusz, który za mało ma epickiego rozmachu (jakiego można by się spodziewać), za mało faktycznej tajemnicy (która niby jest, ale zbyt oczywista, by nie dało się odgadnąć jej prawie na starcie, choćby poprzez adekwatną interpretację tytułu), a całość jest zbyt prostolinijnie prowadzona, by rzeczywiście podtrzymać napięcie i na końcu realnie zaskoczyć.
Okazuje się więc „Smocza krew” nie tyle komiksem złym, co nie dość dobrym, przynajmniej w ujęciu nazwiska swojego twórcy i budowanych na tym oczekiwaniach. A szkoda.
Smocza krew
Nasza ocena: - 65%
65%
Scenariusz i rysunki: Bedu. Tłumaczenie: Marek Puszczewicz. Wydawnictwo Egmont 2024