Gorący temat

Łukasz Kamieński – Nowe technologie fascynują mnie i zachwycają równie mocno, co niepokoją [wywiad]

fot. Michał Zieliński

Z Łukaszem Kamieńskim, autorem m.in reportażu „Mimowolne cyborgi. Mózg i wojna przyszłości”, wydanego niedawno przez Wydawnictwo Czarne rozmawiamy o tym, jak zmienia się współczesne pole walki, czy powinniśmy bać się cyborgów i buntu SI, na ile rzeczywistość dogania już science fiction oraz oczywiście o najnowszej książce. 

Wojna jest skazana na ewolucję? Przede wszystkim – technologiczną?

Zacznę od wysokiego C: ojciec zachodniego myślenia strategicznego, pruski generał Carl von Clausewitz rozróżnił naturę wojny, która jest niezmienna i uniwersalna, oraz charakter wojny, która zmienia się na przestrzeni epok. Wpływ na zmieniające się oblicze wojny mają Zeitgeist, a więc duch epoki, zmiany mentalne i kulturowe, społeczne i gospodarcze, a od pewnego czasu głównie techniczne właśnie. Jednak technologia to nie wszystko. Sama nie prowadzi przecież ani nie wygrywa wojen. Jest instrumentem, który aby faktycznie zmienił charakter wojny, musi zostać najpierw zaadaptowany do organizacji wojskowej, a co za tym idzie także nowych podkultur wojskowych. Często oznacza to powstanie nowych struktur – na przykład wojsk rakietowych w okresie zimnej wojny, a bardziej współcześnie zespołów operatorów dronów, oddziałów wojowników cybernetycznych i kosmicznych. Jeszcze ważniejsze jest jednak realne wkomponowanie nowych systemów do myślenia i planowania taktycznego, operacyjnego i strategicznego. Bez tego żadna nowa technologia nie wpływa znacząco na zmianę sposobu prowadzenia operacji militarnych. Sposób prowadzenia wojny ewoluuje zatem w rytm innowacji, takich jak kusza, broń palna, kolej, telegraf, samoloty, czołgi, okręty podwodne, rakiety, komputery, pojazdy bezzałogowe…

Postęp technologiczny i „cyborgizacja” żołnierzy przyszłości są nieuchronne?

Symptomatyczne jest w twoim pytaniu sformułowanie „postęp technologiczny” – w cywilizacji technicznej, w której żyjemy, postęp jednoznacznie utożsamiamy z rozwojem nauki i techniki. To bardzo zachodnie i pooświeceniowe podejście. Zmarły w 1948 r. amerykański historyk Charles Beard jako jeden z pierwszych pisał o „cywilizacji technologicznej”: Zachód zaczął utożsamiać „cywilizowany” sposób życia z rozwojem i zaawansowaniem technicznym. Świat Zachodu skonstruowany jest wokół maszyny parowej, silnika spalinowego, radia, telefonu, mikroczipa, satelity, internetu, robota, a ostatnio sztucznej inteligencji (SI). Wokół nich konstruowano i rekonstruowano nie tylko społeczeństwa i gospodarki, ale także armie.

Rozwoju technologii nie sposób skutecznie powstrzymać. Można nim zarządzać, regulować, stymulować za pomocą państwowych strategii, ukierunkowanych funduszy i badań na zamówienie, ale działania te bazują na tym, co wyłania się z fermentu badań naukowych.

Realizacja amerykańskich wizji udoskonalonych biotechnologicznie żołnierzy przyszłości prowadzi nieubłaganie do inkrustowania ciała technologią, do funkcjonalnej fuzji człowieka i maszyny, do znoszenia bariery między tkanką a elektroniką i algorytmami. Chcąc w pełni wykorzystać możliwości, jakie przyniesie sztuczna inteligencja, robotyka czy nanotechnologia żołnierz będzie musiał być z nimi biotechnicznie połączony. Będzie się stawał komponentem cybernetycznego systemu. Niedawno w amerykańskich dokumentach zaczęto się posługiwać słowem „cyborg”, którego wcześniej unikano jak ognia, gdyż kojarzyło się z popkulturą i fantastyką naukową. Ale chyba nie pamiętamy już naukowo-wojskowej genezy koncepcji cyborga związanej z eksploracją kosmosu, która w okresie zimnej wojny była nie tylko wielkim przedsięwzięciem naukowym, ale przede wszystkim częścią rywalizacji amerykańsko-radzieckiej. W 1960 r. Manfred E. Clynes i Nathan S. Kline opublikowali artykuł „Cyborgs and Space”. Zaproponowali w nim, żeby zamiast rekonstruować warunki ziemskie w kosmosie (np. w postaci kombinezonów przeciwprzeciążeniowych), rekonstruować samych astronautów – dostosowywać ich fizjologię do warunków przestrzeni pozaziemskiej. W jaki sposób? Między innymi stymulując eklektyczne ich układ krążenia lub wszczepiając im małe pompy automatycznie aplikujące leki, jak choćby amfetaminę. Kondycja, możliwości i zachowanie astronautów byłyby regulowane przez połączoną z ich ciałem aparaturę. NASA nie kupiła pomysłu Clynesa i Kline’a. Astronauci nie stali się cyborgami. Ale w XXI w. najpewniej staną się nimi amerykańscy żołnierze, chińscy również.

Czemu to wojna i broń zdolne są zaprzęgnąć do pracy największe naukowe umysły. I największe budżety? A nie np. medycyna? Czy choćby przemysł?

Nie mogę się chyba zgodzić. Mnóstwo największych odkryć naukowych przekuwanych potem w praktyczne zastosowania służące w codziennym życiu miało przecież miejsce poza sferą wojskową. Państwo to cały system naczyń połączonych. Trudno postawić jasną linię i odgrodzić przemysł, medycynę i inne cywilne wymiary od obronności i działań zbrojnych. Mechanizacja fabryk i produkcji w XIX w. za sprawą drugiej rewolucji przemysłowej, której symbolem stał się fordyzm, oznaczała cywilizacyjną. Pokłosiem masowej i industrialnej produkcji stała się wojna industrialna – I wojna światowa przywodzi na myśl fabrykę śmierci: masowe ofiary „produkowane” za pomocą udoskonalonych maszyn: karabinów maszynowych i ciężkiej artylerii.

Wojna jest matką wynalazku, a nauka jest, jak stwierdził Napoleon Bonaparte „pierwszym bogiem wojny”. Wojna też sprzyjała i wymuszała postęp w medycynie – od triażu podczas amerykańskiej wojny secesyjnej po rozwój ortopedii, protetyki i medycyny estetycznej podczas i po I wojnie światowej. Czemu miałoby nas dziwić, że w obliczu zagrożenia bezpieczeństwa państwa i przetrwania całego społeczeństwa i narodu państwo angażuje ogrom energii i funduszy na wynalezienie systemów technicznych, które pozwoliłyby pokonać egzystencjalne zagrożenie? Ta sama logika dotyczy strony, która mimo nadziei na szybkie zwycięstwo grzęźnie w walce, a ceną staje się prestiż lub pozycja międzynarodowa. Tak samo, jak podczas quasi-wojennej rywalizacji supermocarstw, jak w wypadku USA i ZSRR po II wojnie światowej.

O ile podczas zimnej wojny głównym katalizatorem wielu innowacji był sektor militarny, o tyle od lat 90. XX w. przepływ know-how i konkretnych technologii następuje raczej w przeciwnym kierunku. Branża wojskowa korzysta z osiągnięć cywilnych (począwszy od całego sektora IT, przez algorytmy maszynowego uczenia się, po biologię syntetyczną, nanotechnologie czy neuroinżynierię). Sam jest jednocześnie odpowiednio dostosowuje, rozwija i przekształca. Nierzadko daje tym impulsy do dalszego techno-rozwoju. Przykład współczesnych Chin jest wprawdzie jaskrawy, ale wymowny: chińskie władze forsują na wielką skalę tzw. fuzję cywilno-wojskową, to jest wymuszone wykorzystanie zdobyczy przemysłu, badaczy, uniwersytetów do podwójnych, to jest militarnych celów.

Rozwój w wojskowości nigdy nie odbywa się w próżni. Od wieków wojna i nauka/technika, w tym medycyna, wzajemnie się inspirowały i koewoluowały. Historyk Charles Tilly tak ujął złożoność zjawiska wyłaniania się nowoczesnego państwa w XVII w.: „wojna kształtowała państwo, a państwo prowadziło wojnę”. Parafrazując, powiedziałby, że „wojna pobudzała rozwój technologii, a technologia kształtowała wojnę”. I nadala tak jest.

A czy jest szansa na wyeliminowanie z wojennego równania czynnika ludzkiego? W swojej książce opisujesz wiele projektów wspomagających żołnierza w walce (jak np. Onyx). Ale też koncepcje awatarów, sterowanych online maszyn. Czy w świecie przyszłości żołnierz bezpośrednio na polu walki będzie jeszcze konieczny?

Jak pokazuje konflikt za konfliktem z udziałem USA, przeciwnika nie sposób pokonać ani osiągnąć celów operacyjno-strategicznych bez wysłania armii lądowej. To, że Amerykanie wyspecjalizowali się w otwierających każdą duża operację kampanii powietrznej, podczas której eliminują strategiczne zasoby i unieszkodliwiają infrastrukturę sprzętową, logistyczną komunikacyjną i dowodzenia przeciwnika, nie rozwiązuje podstawowego problemu. Trzeba „postawić buty na ziemi”. Oszem stosunek ludzi do maszyn w przestrzeni bitewnej będzie się nieustannie zmieniał na korzyść maszyn. Jednak w przewidywalnej przyszłości nie doprowadzi to do wyeliminowania człowieka. Amerykanie rozwijają raczej wizję hybrydyzacji: ściśle współdziałających zespołów ludzi i maszyn.

To jest zachodnia część opowieści – postępującego zastępowania ludzi maszynami. Z drugiej strony niezachodni, najczęściej nieregularni przeciwnicy, a więc partyzanci, terroryści, dżihadyści i różnej maści bojówkarze rekompensują sobie słabsze uzbrojenie taktyką działań asymetrycznych, których częścią jest przekształcanie ciała w broń. Zamachowcy samobójcy, odurzeni silnymi intoksykantami (od amfetamin po opioidy) bojownicy opętani szałem bitewnym, dzieci-żołnierze wykorzystywani jako mięso armatnie, cywile używani jako żywe tarcze. W książce „Drone Theory” Grégoire Chamayou posłużył się mocnym porównaniem współczesnych operatorów zabójczych dronów i japońskich pilotów kamikadze z czasu wojny na Pacyfiku. Jego zdaniem, o ile fenomen „kamikadze oznacza totalną fuzję ciała wojownika i broni, o tyle dron zapewnia ich radykalną separację.” Można by to sprowadzić do formuły: kamikadze: „moje ciało jest bronią”, dron: „moja broń nie ma ciała”. Kamikadze można zastąpić współczesnymi niezachodnimi bojownikami. Jednak nie do końca zgadzam się z Chamayou. W wypadku operatorów Predtorów, Reaperów i podobnych powietrznych egzekutorów, za sprawą zapośredniczonej technologicznie teleobecności być może następuje dziwna percepcyjna fuzja ich ciała i maszyny. Pilot i operator mają przed sobą po cztery monitory i po dwa mniejsze wyświetlacze. Pośrodku między nimi są jeszcze zwykle dwa ekrany. W sumie czternaście monitorów. A dodatkowo: konsole, sterowniki, joysticki, drążki. Widzą streamingowany na żywo obraz z kamer bezzałogowca. Środowisko kokpitu dowodzenia przypomina klaustrofobiczne wnętrze symulatora lotów. Celowo – żeby reprodukować wrażenie zasiadania wewnątrz drona. Pewien pilot Predatorów wyznał: „Dla nas to jest walka… Fizycznie możemy być w Vegas, ale mentalnie latamy nad Irakiem. To wydaje się prawdziwe”. Inny przyznał, że czasami podczas misji czuł, że stapia się z maszyną, wyobrażał sobie, że jest robotem, zombie, że jest dronem. Przestrzegałbym zatem przed kategorycznymi sądami, rzeczywistość jest zbyt złożona. Jest to też jeden z fundamentalnych problemów – tego, w jaki sposób nowe technologie wojskowe wpływają na żołnierzy, na ich percepcję, tożsamość, podmiotowość.

Myślenie, że maszyny mogą zastąpić ludzi jest przykładem technofilii, marginalizującej czynnik ludzki. Jak tymczasem pokazują liczne konflikty zbrojne od Wietnamu, przez Afganistan, po Ukrainę, decydujące bywają morale, duch walki, determinacja i motyw samoobrony. Ponownie odwołam się do Napoleona, według którego na wojny czynnik ludzki ma się do materialnego tak jak trzy do jednego.

Maszyny zaczną walczyć same, autonomicznie, prowadzić wojnę za nas?

Częściowo już to robią, choć człowiek nadal jest obecny – w mniejszym lub większym stopniu – w różnych wymiarach i na różnych etapach. Niektóre systemy działają jednak w pełni automatycznie i autonomicznie – komunikacyjne, obserwacji i rozpoznania, śledzenia celów, wczesnego ostrzegania (np. wykrywające wystrzelenie rakiet). W środowisku wojskowych funkcjonuje słynna koncepcja amerykańskiego pilota i teoretyka militarnego Johna Boyda. W skrócie jest to cykl OODA od observe-orient-decide-act, a więc obserwowanie-orientowanie się-podejmowanie decyzji-działanie. Opisuje ona sekwencję działań podczas operacji wojskowej. Niekiedy można się też spotkać z innym określeniem: „łańcuch zabijania” (kill chain). Przewagę ma strona, która potrafi szybciej przeprowadzić całą pętlę OODA (zamknąć łańcuch zabijania) i rozpocząć ponowny cykl. To niezbędne do odniesienia zwycięstwa. Automatyzacja i autonomizacja dzięki SI dają maszynom – czy szerzej technologii – przewagę nad ludźmi w realizacji cyklu OODA. Dzięki SI, która umożliwia swoistą „kognitywizację” maszyn, poszczególne systemy wojskowe stają się niezależnymi łańcuchami zabijania. Za sprawą inteligentnych algorytmów radykalnie przyspiesza każda faza OODA. Zwiększa to efektywność i elastyczność. Głównym hamulcowym spowalniającym każdy węzeł pętli Boyda jest teraz człowiek. Już w 2001 r. amerykańska Agencja do Spraw Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych, słynna DARPA, która od prawie 65 lat jest głównym katalizatorem innowacji wojskowych w USA, zdiagnozowała, że człowiek jest najsłabszym ogniwem sił zbrojnych. Myślenie systemowe. Zdaniem Amerykanów jest tylko jeden sposób na ocalenie człowieka albo choćby przedłużenie jego obecności: sztuczne wzmocnienie, radykalna augmentacja i rekonfiguracja możliwości i zdolności. Tylko udoskonalanie żołnierzy może ich nieco lepiej dopasować do technologii. Chociaż przypomina to bardziej pogoń za białym królikiem z „Alicji w Krainie Czarów”. Właśnie niektórymi meandrami tej wizji kreowania wojskowych supermanów podążam w swojej książce.

Lubię przywoływać zdanie z amerykańskich zasad służby wojskowej z 1944 r. Jest ono wielce wymowne w kontekście, o którym rozmawiamy: „mimo postępów technologii, wartość pojedynczego człowieka jest nadal rozstrzygająca”. Chciałbym, żeby na zawsze pozostało ono aktualne, bo wyeliminowanie człowieka i zstąpienie go robotami i algorytmami oznaczałoby kres wojny, jaką znamy i rozumiemy albo przynajmniej próbujemy zrozumieć. Oznaczałoby to zmianę nie tyle charakteru wojny, ile jej natury. Byłby to początek zupełnie nowego zjawiska.

Czyli jest się czego obawiać? Oddanie pełni kontroli nad przyszłym polem walki superkomputerom to przecież klasyczny w science fiction początek końca ludzkości.

No tak, to popularna dystopia sci-fi i chyba tym pozostanie. Po pierwsze, taki superkomputer oznaczałby superinteligencję, a więc ogólną sztuczną inteligencję, a na to się na razie nie zanosi. Ba nie ma pewności, czy kiedykolwiek powstanie syntetyczna inteligencja przewyższająca człowieka. Postępy w technikach głębokiego uczenia maszynowego są wprawdzie szybkie i znaczące, ale cały czas mamy do czynienia z bardzo wąską SI – wyspecjalizowaną do realizacji jednego celu: gry w pokera albo Go, rozpoznawania twarzy albo obiektów, identyfikującą wzorce naszej aktywności, a przez to nasze preferencje, rozpoznającą mowę i tłumaczącą języki naturalne i tym podobne. Ale niezdolną tak jak człowiek do działania na różnych polach i osiągania rozmaitych celów. Po drugie, wielu ekspertów twierdzi, że aby doszło do kolejnej rewolucji w SI, potrzebna jest przełomowa zmiana paradygmatu – głównie za sprawą ściślejszego związku z neurobiologią poprzez inspirowanie się budową i funkcjonowaniem mózgu człowieka i radykalnego wzrostu zdolności obliczeniowych, które mogłyby przynieść komputery kwantowe. Oczywiście, bardzo upraszczam, ponieważ opinii i pomysłów jest znacznie więcej. Chodzi mi jednak o to, że skoro stworzenie ogólnej SI (pierwszy krok) i zaadaptowanie jej do celów wojskowych (kolejny krok) są mocno wątpliwe, a na pewno są melodią odległej przyszłości, to zagrożenie przejęcia kontroli nad ludźmi przez syntetyczny superumysł à la scenariusz „Ja, robot” czy „2001: Odyseja kosmiczna” i superkomputer HAL 9000 trzeba pozostawić wyobraźni twórców SF. Oczywiście, mogą i będą zdarzały się ograniczone i „lokalne” awarie, wypadki, wpadki, w dodatki niewykluczone, że pociągające za sobą poważne konsekwencje, jednak koniec końców będzie można nad nimi zapanować.

Chociaż maszyny stają się coraz bardziej autonomiczne, człowiek nadal pozostaje „w pętli” (in the loop), jak określa się systemy półautonomiczne, w których operatorzy podejmują decyzje na podstawie danych dostarczanych przez algorytmy głębokiego uczenia się, lub „na pętli” (on the loop), co z koli odnosi się to tzw. autonomii nadzorowanej, w której maszyny analizują, decydują i działają, ale człowiek może interweniować, aby je zatrzymać lub skorygować ich działanie.

Obserwując raptownie rosnącą liczebność, zastosowanie i skalę wykorzystania dronów bojowych – wojna w Ukrainie jest tego doskonałym przykładem – trudno uznać za realne pomysły objęcia międzynarodowymi regulacjami prawnymi dronów zabójców – popularnie określanych jako killer drones. To mrzonka. Wprawdzie w Stanach Zjednoczonych od 2012 obowiązuje dyrektywa sekretarza obrony nr 3000.09 nakładająca na Amerykanów samoograniczenie: powstrzymanie się od wdrażania i wykorzystania w pełni autonomicznych systemów broni, to jej moc zabezpieczająca jest w sumie niewielka. Może zostać zmieniona jednostronną decyzją sekretarza obrony. A taką sytuację łatwo można sobie wyobrazić, gdy któreś z państw, Chiny, Rosja lub inne, wprowadzą do swojego arsenału albo wprost wykorzystają broń autonomiczną. Po dekadzie dynamicznego rozwoju SI amerykańska dyrektywa jest przedmiotem proces przeglądu – zostanie aktualizowana, chociaż z pewnością zachowane zostanie owo samoograniczenie.

Sprawdź, gdzie kupić:

W twojej książce znajdziemy całe mnóstwo odniesień do popkultury i gatunku science fiction. Na ile współczesne pole walki dogoniło już wizje artystów SF?

To zależy. W wielu aspektach pomysły sci-fi zmaterializowały się. Części, oczywiście, nigdy uda się zrealizować, ponieważ są zbyt fiction.

Wielu pracowników DARPA, zwłaszcza dyrektorów zarządzających programów, przyznaje, że działając w agencji mogli współtworzyć wiele rozwiązań, o których jako nastolatkowie czytali w powieściach fantastycznonaukowych. DARPA określana bywa mianem „agencji szalonych naukowców”, większość opisów jej projektów brzmi bowiem absolutnie fantastycznie. Niczym zaczerpnięte wprost z powieści lub filmów SF. Stawiając sobie „fantastyczne” cele, agencja rzuca jednak wyzwanie naukowcom i inżynierom, a tym samym popycha rozwój technonauki.

Anthony Tether, dyrektor DARPA w latach 2001-2009, wyznał, że najlepszymi kierownikami jej programów są osoby, które mają w sobie futurologicznego ducha, którzy chcieliby zostać pisarzami fantastyki naukowej.

To swoiście geekowe podejście DARPA oraz rezultaty badań naukowych i wdrożeń inżynierskich – w szczególności w sferze szeroko rozumianych neurotechnologii – stawiają moim zdaniem spore wyzwanie przed samymi twórcami SF. Przecież chyba najbardziej ekstremalne wizje cyborgiczne – połączenia mózgu z komputerem i z siecią oraz zjednoczenia mózgów i syntetycznej telepatii – są od dłuższego czasu przedmiotem projektów finansowanych przez agencję. Swój znaczący wkład mają też rozmaite instytuty badawcze poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. Podobne ożywienie widać również w Chinach. Minie jeszcze sporo czasu, zanim szybkie, niezawodne i wydajne interfejsy neuronalne wejdą do użytku, niemniej prace nad nimi nie są już żadnymi fantastycznymi pomysłami, lecz realnymi programami pochłaniającymi miliony dolarów amerykańskich podatników.

Wojna – w zakresie technologicznym – zaczyna przeganiać pomysły rodem z science – fiction? Zaciera się już drugi człon tego określenia? Pozostaje samo science?

W ogromnej mierze tak. Zresztą wiele współczesnych technologii ma swoją genezę w SF: okręt podwodny, radar, telewizja, komputer, internet, cyberprzestrzeń, bomba atomowa, satelita komunikacyjny, klonowanie, broń laserowa, o robotach nie wspominając. Zresztą mógłbym wymieniać jeszcze długo. Przy czym znaczenie science fiction nie polega na pojedynczych wyimaginowanych urządzeniach, rozwiązaniach, systemach broni. Prawdziwa wartość SF leży w kreśleniu scenariuszy przyszłości, które są ekstrapolacją teraźniejszości. W doprowadzaniu do logicznej konkluzji zjawisk, trendów, odkryć naukowych i technologii zaobserwowanych przez twórcę. Fantastyka naukowa to w gruncie rzeczy taki eksperyment myślowy, osobliwa gra w „co, jeśli”. SF bynajmniej nie przepowiada przyszłości, ale kreśli możliwe ścieżki rozwoju teraźniejszości. William Gibson wyznał kiedyś, że pisząc o przyszłości, „w pewien szczególny sposób zerka na teraźniejszość”. W tym sensie interesujące są szersze wizje – zmiany charakteru wojny.

Czy pozostaje samo science? Nie. Ogromny ładunek „fantastyki” zawierają w sobie bardzo liczne amerykańskie wizje superżołnierza i armii przyszłości. Mimo że wszystkie jakoś bazują na twardej nauce i możliwościach technicznych, to są projekcją pragnień i marzeń establishmentu wojskowego. Wiele z tych dokumentów i projektów ma bardzo nerdowy wydźwięk. Na przykład raport przygotowany przez naukowców i ekspertów: „Cyborg Soldier 2050”. Wskazano w nim cztery technologie, które mają realną szansę na to, że do połowy tego wieku trafią na wyposażenie amerykańskiego wojska: oko cyborga, ucho cyborga, sterowany myślami egzoszkielet i interfejs mózg-maszyna. Czy jest to SF czy science? Wciąż w dużej mierze fiction, ale oparta na współczesnych trendach rozwojowych i osiągnięciach inżynierskich. Ale odpowiadając krótko: fantastyka naukowa coraz szybciej i w coraz szerszym zakresie staje się fantastyczną nauką.

Oprócz technologicznego wsparcia w trakcie walki piszesz o eksperymentach mających „pomóc” żołnierzom po. Np w zakresie usuwania traumatycznych wspomnień w ramach leczenia PTSD. Czy to nie sięga za daleko? Możemy zmusić żołnierzy do wszystkiego, bo i tak możemy wyczyścić mu pamięć?

I tak i nie. Trauma jako koszt udziału w walce towarzyszy wojnie od samego początku. Zabijanie jest traumatyczne. Traumatyzować może doświadczenie śmierci współtowarzyszy. Chociaż zaburzenia te nazwano i zdefiniowano jako zespół stresu pourazowego (PTSD) dopiero w 1980 r., to opisy znajdziemy już w starożytnej Grecji, począwszy od Homera. PTSD, które zmienia życie w piekło, zamykając cierpiących w przeszłości, nie sposób w pełni wyleczyć – można jedynie łagodzić jego symptomy za pomocą psychoterapii i farmakoterapii. Ale może zamiast leczyć post factum, można by zadziałać wcześniej i prewencyjnie, zapobiegając przekształceniu się traumy w chorobę? Dobrych dziesięć lat temu rozgorzała debata wokół potencjalnego wykorzystania leków, które blokują beta-receptory w mózgu, przez co zmieniają sposób utrwalania się wspomnień. Nie wnikając w neuro-bio-chemiczny mechanizm powstawania PTSD, chodzi o to, że skutecznie dezaktywują one emocjonalne zapamiętywanie. Osoba, która przeżyła potencjalnie traumatyzujące doświadczenie, będzie o nim pamiętać, ale jako o fakcie, w sposób odarty z ładunku emocjonalnego, który stanowi istotę PTSD. Beta-blokerem, który badano, podając go głównie ofiarom wypadków w szpitalnych oddziałach ratunkowych, był propranolol, popularny od lat 60. XX w. lek kardiologiczny – blokujący beta-receptory w mięśniu sercowym. Większość badań dowodziła jego ogromnej skuteczności, pod warunkiem, że został podany w krótkim czasie po silnie stresującym doświadczeniu. Dotychczas nie rekomendowano takiej farmakologicznej prewencji w amerykańskich siłach zbrojnych. Pojawiły się jednak nowe obiecujące metody wykorzystujące przezczaszkową, a więc nieinwazyjną, stymulację mózgu, a konkretnie obszarów uczestniczących w procesie zapamiętywania i mechanizmie powstawania stresu pourazowego. Skuteczną w terapii PTSD jest metoda magnetycznej stymulacji mózgu. Przełomowe znaczenie miałoby jednak rozwiązanie oparte na interfejsie neuronalnym, który monitorowałby aktywność mózgu żołnierza i w chwili wykrycia pierwszych niepokojących wskaźników, algorytm będzie włączał prewencyjną stymulację mózgu.

Między bajki trzeba włożyć mroczne wizje wymazywania pamięci, gdyż zarówno leki, jak i neuroinżynieria nie mają takiej mocy i pewnie nigdy nie będzie to realne. Wspomnienia nie są zlokalizowane w jakimś jednym ośrodku w mózgu, lecz pozostają rozproszone w rozmaitych sieciach neuronowych, z których w chwili przywoływania czegoś z pamięci, wyłaniają się w sposób jak dotąd niewyjaśniony. Zatem mówimy nie o usuwaniu konkretnych wspomnień, ale o modulowaniu niektórych. Niemniej nie oznacza to, że taka wizja nie wywołuje wątpliwości etycznych. Te najważniejsze sprowadziłbym do pięciu. Po pierwsze, brak cierpienia moralnego z powodu zabijania może wyeliminować poczucie winy i zwiększyć skłonność do złych czynów (np. zabijania cywilów lub okrutnego traktowania przeciwnika). Po drugie, czy sztucznie modyfikując wspomnienia, nie odmówimy społeczeństwu prawa do wiedzy. Trauma powraca wraz z żołnierzami do społeczeństwa i stanowi świadectwo cierpienia związanego z wojną. Przecież relacje i wspomnienia weteranów są nieodłącznym budulcem wiedzy o danej wojnie i jej historii. Zniekształcenie wspomnień może szkodliwie zmienić postrzeganie konfliktu. Po trzecie, wspomnienia mają fundamentalne znaczenie dla systemu sprawiedliwości – są podstawą dochodzenia i odtworzenia prawdziwego przebiegu wypadków. Czy żołnierze ze zmanipulowanymi wspomnieniami nie stracą wiarygodności jako świadkowie? Po czwarte, silnie emocjonalne wspomnienia mają ewolucjne znaczenie, gdyż każą unikać ryzykownych sytuacji w przyszłości. Czy zatem zapobieganie powstawaniu ran psychicznych nie zwiększy irracjonalnych, brawurowych zachowań żołnierzy? Wreszcie, wątpliwość największego kalibru: pamieć jest podstawowym budulcem tożsamości i świadomości człwieka. Wspomnienia decydują o tym, kim jesteśmy. Stres i niepokój są naturalnymi reakcjami na polu bitwy. Są uczuciami wyjątkowo ludzkimi, a w niektórych wypadkach mogą nawet stanowić istotę człowieczeństwa. Traumatyczne wydarzenia pamiętamy nie tylko dlatego, że były traumatyczne, ale także dlatego, że były znaczące. Ale z drugiej strony pojawia się potężny kontrargument: czy dlatego że grupa etyków ma wątpliwości, mamy skazywać weteranów i ich rodziny na niekończące się cierpienie? PTSD nie pozwala normalnie żyć. Często prowadzi do rozpadu rodzin, problemów z używkami, którymi próbują sobie pomagać chorzy. Najtragiczniejszym i nie tak rzadkim skutkiem PTSD jest samobójstwo. Sprawa jest więc bardzo poważna, złożona i niejednoznaczna.

Twoja książka ma tytuł „Mimowolne cyborgi”. Jakbyś sugerował niechęć do technologicznego progresu, który – choć nieunikniony – nie powinien być jednak do końca pożądany.

Nowe technologie fascynują mnie i zachwycają równie mocno, co niepokoją. A działają, bardzo często wręcz zaprogramowane przez twórców i sprzedawców, w sposób niezauważalny, uzależniający, systematycznie pochłaniający: sieć, iPhone, apki, socjale, „smart” urządzenia Internetu Rzeczy… Stajemy się ich mimowolnymi użytkownikami. Podobnie może być z cyborgizacją żołnierzy. Tytułowe „mimowolne cyborgi” można rozumieć co najmniej na dwa sposoby. Po pierwsze, pojęcie autonomii, wolnej woli i integralności w kontekście sił zbrojnych ma zupełnie inny wymiar niż w sferze cywilnej. Nawet jeśli amerykański żołnierz ma formalną swobodę podjęcia decyzji, czy zostanie poddany zabiegom i interwencjom udoskonalającym, to w praktyce różnie to wygląda. Poddanie się interwencji może być rozkazem, za odmowę którego mogą spotkać żołnierza regulaminowe konsekwencje. W imię bezpieczeństwa, zdrowia, wymogów misji lub wyższej konieczności siły zbrojne mogą wykorzystać klauzule nadzwyczajne, na przykład znieść obowiązek uzyskania od żołnierzy świadomej zgody na zaordynowanie im eksperymentalnych leków. Sytuacja taka miała miejsce przed wojną w Zatoce w 1990 r., kiedy oddziałom wysyłanym w rejon konfliktu podano niedopuszczone jeszcze do obiegu szczepionki i leki, które miały ich zabezpieczyć na wypadek użycia przez Irak broni chemicznej lub biologicznej. Później okazało się, że miały działania uboczne. Do tego dochodzi presja grupowa – jeśli twoi współtowarzysze i współtowarzyszki poddają się np. udoskonaleniu wzroku albo wzmacniającej stymulacji mózgu, a ty nie, to możesz być postrzegany jako zagrożenie dla bezpieczeństwa całego oddziału. Ostatecznie nie będziesz miał wyboru.

Po drugie, nowinki, które opisuję, można sprowadzić do następującej formuły: ciągłego monitorowania fizjologii i psychiki żołnierza – wykrywania zaistniałych lub prawdopodobnych odchyleń od normy (np. spadku wydajności, koncentracji, zmęczenia, wahań nastroju, narastającej agresji) – a następnie automatycznego optymalizowania ciała i mózgu za pomocą zintegrowanych z nimi cyborgicznych urządzeń. A rdzeniem tego procesu będzie sztuczna inteligencja. Neurotechnologie wspomagane SI: algorytm będzie wzmacniał i udoskonalał superżołnierza zupełnie poza jego wiedzą, świadomością i wolą. Żołnierz stanie się sterowaną przez inteligentne algorytmy i zarządzaną zgodnie z potrzebami armii kukiełką.

Pojawia się więc cała masa absolutnie fundamentalnych pytań etycznych związanych z wolną wolą, autonomią, odpowiedzialnością (skoro algorytm steruje naszym zachowaniem, to kto ponosi odpowiedzialność za popełnione błędy, nadużycia), tożsamości i człowieczeństwa. Jeśli kod i komputer będą wpływać na świadomość, to przestanie ona być najbardziej chronioną i prywatną sferą człowieka. Jaką wartość będą miały sztucznie generowana lub wzmacniana odwaga? Żołnierskie cnoty sprowadzone do danych, które można odczytywać i manipulować, ulegną radyklanemu przewartościowaniu.

Przecież od zawsze ludzkość marzyła o super-żołnierzu. Silniejszym, sprawniejszym, szybszym. Efektywniejszym. Od czasów starożytnych i Achillesa – o którym zresztą piszesz obszerniej, po wielorakie popkulturowe kreacje (wystarczy wspomnieć choćby Kapitana Amerykę). Marzymy o tym, nie rozumiejąc konsekwencji?

Marzymy, ponieważ to nieodłączna cecha kondycji ludzkiej. Brytyjski historyk Arnold Toynbee dobrze uchwycił to głęboko zakorzenione dążenie Homo sapiens do przekraczania granic swojej biologii. Pisał: „Charakterystyczne dla naszej ludzkiej natury jest to, że buntujemy się przeciwko naszym ludzkim ograniczeniom i próbujemy je przekroczyć”. Najwcześniejszymi przykładami tego buntu byli bohaterowie greckich mitów, jak Dedal i Prometeusz, którzy dążyli do przekroczenia ludzkiej kondycji, i wspomniany przez ciebie archetypowy superwojownik, Achilles. Każdy z mitów pokazuje też dokładnie konsekwencje. Dedal traci syna, który wbrew nakazom ojca wzleciał zbyt wysoko, słońce roztopiło wosk, skrzydła odpadły, Ikar spadł do morza i utonął. Prometeusz zostaje ukarany za wykradzenie bogom ognia – przykuty do skały jest nieustannie torturowany, orzeł wyrywa mu wątrobę, która odrasta. Ceną, jaką płaci Achilles za chwałę i wieczną sławę, jest krótkie życie. Albo starotestamentowa opowieść o wygnaniu Adama i Ewy z raju, po tym jak skuszeni przez węża sięgnęli po zakazany owoc z drzewa mądrości. Jesteśmy zatem, oczywiście nie wszyscy, świadomi ryzyka. A w kontekście biotechnologicznego ulepszania i przekształcania człowieka konsekwencje pod rozmaitymi rozważają kątami bioetycy. O ile rozwój technonaukowy jest nie do powstrzymania, zwłaszcza w sferze militarnej, o tyle warto uświadamiać sobie dylematy społeczne i etyczne. Pewnie zabrzmi to pesymistycznie, ale cóż. Otóż przychodzi mi na myśl jeszcze jeden mit – mit Syzyfa, który w interpretacji Alberta Camus nabiera szczególnej mocy. Syzyf jest bohaterem absurdalnym, ponieważ jest świadomy swojego losu.

Już od dawna rozwojowi technologicznemu nie dotrzymują kroku sfera emocjonalna i moralność. W jednej ze swoich najważniejszych książek, „Kondycji ludzkiej” z 1958 r., Hannah Arendt zwróciła uwagę na wysoce niepokojącą tendencję w rozwoju zachodniej cywilizacji, a mianowicie na triumf homo faber, człowieka „budowniczego i twórcy”. W pędzie produkowania i konstruowania ludzie coraz rzadziej oddają się rozmyślaniom nad własnymi wytworami i nad wpływem, jaki one na nich następnie wywierają. „Życie czynne” (vita activa) wzięło górę nad „życiem kontemplacyjnym” (vita contemplativa). Człowiek tworzy i buduje, projektuje nowe technologie i nieustannie je udoskonala, ale sukcesywnie zatraca zdolność do głębszej refleksji nad tym, co, jak, w jakim celu konstruuje i jako może go to zmienić. Arcyaktualne jest ostrzeżenie Nietzschego, który napisał, że „należymy do czasów, w których kulturze grozi, że zginie od środków kultury.” Zastąpmy tylko środki kultury środkami technonauki…

Patrząc z boku na technologiczne, naukowe zaangażowanie w rozwój wojennych technologii, nie mamy co liczyć na przyszło pokojową utopię? Ludzkość jest na toczenie wojen skazana?

Dobrze to ująłeś – wiara w wieczny pokój, wyeliminowanie zorganizowanej przemocy, to wszytko utopia. Czy to przypadek sprawił, że pierwszy spisany i zachowany do naszych czasów utwór literacki – „Iliada” – to epos o wojowniku, jego emocjach, dylematach, przemianie jego charakteru pod koniec wojny trojańskiej? Wojna jest wytworem kultury nie biologii. Nie nosimy jej w DNA. Przekonująco wyłożyła to w 1940 r. wielka amerykańska antropolożka Margaret Mead. W ogóle liczni autorzy przekonują, że w naturze człowieka nie leży zabijanie innych ludzi. Dlatego od wieków społeczności i państwa na różne sposoby wzbudzały w wojownikach i żołnierzach instynkt śmierci niezbędny do prowadzenia wojen. Osiągano to za pomocą brutalnego szkolenia wyzwalającego agresję, różnych metod warunkowania psychologicznego służących dehumanizacji wroga i „zaprogramowaniu” automatyzmu zabijania – bez refleksji, bez emocji i bez wyrzutów sumienia. Jednym z wielowiekowych sposobów było też używanie różnych środków psychoaktywnych, głównie alkoholu i stymulantów. Historię wojskowego wykorzystania intoksykantów jest przebogata, co opisałem w swojej innej książce.

Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że wojna była, jest i – jak sądzę – przez długi czas pozostanie, ostatecznym i skutecznym sposobem rozwiązywania konfliktów między grupami. Tak długo, jak ludzie będą widzieć w wojnie użyteczny i efektywny instrument – swoisty ewolucyjny potencjał, tak długo będą po nią sięgać. Ciągle aktualne i widoczne pozostają trzy motywy prowadzenia wojny, które w „Wojnie peloponeskiej” wskazał Tukidydes: honor, strach i interes. Nierzadko obecne są wszystkie trzy powody.

Mówiłem o zmieniającym się charakterze wojny. Od lat 90. XX w. powszechne było na Zachodzie wyobrażenie, że wojna będzie coraz bardziej zdalna, prowadzona przez „fotelowych wojowników” – operatorów bezzałogowców, speców od ataków cybernetycznych, wojowników kosmicznych prowadzących operacje zza monitorów. Dzięki temu i za sprawą zaawansowanych technologii konwencjonalnych będzie też coraz mniej śmiercionośna, kosztowna, krwawa, przynajmniej dla Zachodu. Złudzenie to zakwestionowała najpierw Al-Kaida, potem wojny domowe w Iraku i Syrii, a teraz Rosja, która wyrwała Zachód z tej futurystycznej drzemki.

Jest w opisywanych przez ciebie w reportażu jakiś technologiczny projekt, który zafascynował cię szczególnie? Jakaś „super-moc”, którą możemy obdarzyć przyszłych żołnierzy?

Moją wyobraźnię porusza szczególnie interfejs mózg-komputer, który będzie ukoronowaniem cyborgizacji. Odczytywanie aktywności neuronów, dekodowanie jej na język cyfrowy przesyłany następnie do komputera. Dzięki interfejsowi człowiek może się komunikować z elektroniką z pominięciem mięśni – wyłączenie za pomocą myśli. Gdy sygnał wydobyty z mózgu znajdzie się już w komputerze, może powędrować dosłownie wszędzie. Można go przesłać na odległość kilku metrów albo kilkudziesięciu tysięcy kilometrów. Można go podłączyć na przykład do włącznika, mechanicznej protezy, wózka inwalidzkiego, egzoszkieletu, drona, gry komputerowej. Za jego pomocą można też będzie przesyłać informacje, na przykład lajkować posty w mediach społecznościowych. Wielofunkcyjne dwukierunkowe interfejsy będą monitorowały stany kognitywne, emocjonalne i behawioralne, będą je też odpowiednio modulowały i usprawniały. Równocześnie umożliwią „zapisywanie” w mózgu informacji pochodzących z zewnątrz: z czujników i baz danych. Czyż nie ekscytująca jest wizja myślosterowania całymi rojami dronów, które przesyłają bezpośrednio do mózgu odpowiednio przetworzone przez algorytmy SI dane zbierane przez rozmieszone na ich pokładzie czujniki? Pełna teleobecność, rozszerzenie percepcji i rzeczywistości, idealna hybrydowa współpraca ludzi i maszyn! A że roje dornów w połączeniu z algorytmami maszynowego uczenia się zmieniają charakter wojny widzimy dzisiaj doskonale – Ukraińcy wykorzystują je na dużą skalę do precyzyjnego identyfikowania i namierzania rosyjskich celów.

Dużo miejsca w „Mimowolnych cyborgach” poświęcasz eksperymentom medycznym, mającym poprawiać ludzką percepcję i reagowanie na bodźce. A na ile to jest w ogóle etyczne? Taka ingerencja w ludzki organizm? Czym różni się to od zmian w ludzkim genomie?

Akurat z poszerzaniem i rekonfigurowaniem zmysłów mam chyba najmniej problemów, gdy chodzi o dylematy etyczne. Człowiek jest skalibrowany do swojego środowiska. Widzi, słyszy i odczuwa to, co jest mu niezbędne do funkcjonowania i przeżycia. Ale że jesteśmy gatunkiem podbijającym i eksplodującym coraz to nowe obszary, a wraz z postępem naukowym potrzebujemy odbierać zarówno w mikro, jak i makroskali, nieustannie konstruujemy narzędzia. Od teleskopu po mikroskop, od okularów po noktowizor, od lornetki po radar, od termometru po kamerę termowizyjną, od busoli i kompasu po system nawigacji GPS. Dzięki takim wynalazkom człowiek poprawia swoje zdolności odbierania świata i orientowania się w nim. Istota cyborgicznych zmysłów – widzenia w podczerwieni i ultrafiolecie, słyszenia infradźwięków i ultradźwięków czy substytucji sensorycznej (to jest takiego przepogramowania (się) mózgu, że zaczyna odbierać sygnały, do których nie jest naturalnie stworzony na przykład widzenia albo odczuwania dźwięków) – polega zasadniczo na bezpośrednim zespoleniu instrumentów z ciałem. Inkorporowaniu do ciała tego, co i tak już poprawia nasze zmysły, ale w sposób zewnętrzny. O ile narzędzia można za Marshallem McLuhanem postrzegać jako swoiste protezy, przedłużenie ciała, o tyle kolejnym etapem będzie uczynienie z nich części ciała. Oczywiście superwidzący, supersłyszący, superczujący mogą stać się obcy – mogą zupełnie inaczej odbierać świat, a przez to tworzyć w swoim umyśle inne niż „normalsi” jego modele i obrazy. Nie porównywałbym tego jednak do interwencji genetycznych, ponieważ w tym wypadku chodzi o wykorzystanie genialnej cechy ludzkiego mózgu, jaką jest plastyczność i zdolność do przekalibrowania się na odbieranie i nadawanie znaczenia nowym doświadczeniom zmysłowym. Rzecz jasna, niekiedy jedną z pośrednich metod jest modyfikowanie genetyczne wybranych neuronów, aby stały się, wrażliwe na pewne bodźce, ale to coś zupełnie innego niż zmiana genomu. Na przykład bardzo użyteczna w neurobadaniach i neuroinżynierii jest technika zwana optogenetyką. Polega ona w skrócie na tym, że odpowiednio modyfikuje się genetycznie wybrane neurony, tak aby stały się światłoczułe, a następnie pobudza się je do aktywności właśnie za pomocą światła.

Możemy – w bliżej nieokreślonej przyszłości – zacząć hodować super-żołnierzy? Super-ludzi?

Hodowanie to złe słowo – oznacza bowiem wykorzystanie inżynierii genetycznej, a w zasadzie klonowania. Hodowanie owszem, ale tkanek i organów do przeszczepów, a więc medycyna regeneracyjna. Ewentualnie hodowanie organów o parametrach znacznie przewyższających naturalne – np. siatkówki lub skóry zintegrowanej z elektronicznymi mikroukładami. Jednak w projekcie superżołnierza chodzi raczej o tworzenie udoskonalonych jednostek i to raczej w sposób ograniczony – o ulepszonych lub zrekonfigurowanych ale wybranych cechach lub umiejętnościach w zależności od potrzeb. Inne „parametry” będą mieli „podkręcani” piloci, inne operatorzy dronów, jeszcze inne analitycy zdjęć, a inne dowódcy. Najwięcej supermocy skumulują w sobie wybrani żołnierze jednostek operacji specjalnych, a więc komandosi. Specjalsi mają nie tylko specjalny status, ale też są wyjątkowo predystynowani, żeby być pierwszymi superżołnierzami. I będą. Ich praca jest najbardziej wymagająca, ponoszą największe ryzyko. Zresztą to Navy Seals, Rangersi, Zielone Berety i inne specformacje jako pierwsi testują nowe techniki i technologie. Tak, udoskonalanie będzie elitarne, a rozpocznie się od elitarnych jednostek. Upowszechnianie się biotechnologicznych wzmocnień nastanie dopiero później. Zresztą podobnie elitarnie będzie to wyglądać wśród cywilów. Technoulepsznia to droga impreza. Prognozuję, że staną się one nowym wyznacznikiem statusu społecznego, niczym dzisiaj posiadanie najnowszego modelu, powiedzmy iPhona.

I czeka kres ludzkości, jaką znamy? Nastanie era super jednostek? To obawa towarzysząca nam nie od dzisiaj. Choćby Nancy Kress wspaniale opisała to w powieści „Hiszpańscy żebracy” z 1993 roku i była wyrazem obaw wobec eksperymentów z udoskonalaniem genetycznym. W podobnym tonie wybrzmiewają wspominane przez ciebie z zakończeniu książki genialne „Kwiaty dla Algernona” Daniela Keyesa. Nasz pęd ku ulepszaniu zawiedzie nas do zguby?

Oj, nie lubię takich wielkich i apokaliptycznych wizji. Żyje nas obecnie niemal 8 miliardów. 2 miliardy ludzi nie ma dostępu do czystej wody pitnej. 10% ludzkości żyje w skrajnej biedzie – za mniej niż 2 dolary dziennie. 40% ludzi nie ma dostępu do internetu. I tak dalej. Dane na temat globalnego wykluczenia i ubóstwa porażają. Projekty i wizje, które opisuję dotyczą mikrowycinka – amerykańskich sił zbrojnych, a w ich ramach, jak wspomniałem, na początku komandosów i t ow dodatku wybranych. Co więcej i co oczywiste, skuteczne superżołnierskie technologie będą specjalnie chronione, żeby nie zostały przejęte lub skopiowane przez rywali. Ograniczy to znacząco, chociaż tymczasowo, ich rozprzestrzenianie się także do świata cywilów. Chociaż to sektor komercyjny równie dynamicznie rozwija część z tych cyborgicznych technologii, oczywiście formalnie i na razie celach terapeutycznych. Wiele neurometod – od stymulacji mózgu, przez rozszerzone zmysły po interfejsy neuronalne jest przedmiotem badań i rozwoju przez firmy komercyjne. Jak choćby Neuralink Elona Muska, budujący wszczepialny do mózgu interfejs, który ma połączyć człowieka ze sztuczną inteligencją. Nie zapomnijmy też o ruchu transhumanistycznym, głoszącym, że jednym z praw człowieka powinna być swoboda używania technologii w celu samoudoskonalania się, w co państwo nie powinno w żaden sposób ingerować regulacjami i zakazami. Wprawdzie ostatnio dominującym tematem zainteresowania transhumanistów stała się długowieczność. Są też grinderzy – biohakerzy, którzy wszczepiają sobie do ciała rozmaite czujniki, nadajniki, czipy, płytki, a niekiedy eksperymentują z terapiami genowymi. Ale to środowisko niszowe.

Powieści Kress i Keyesa, uważam za przykłady doskonałej i niezwykle inspirującej fantastyki naukowej. Literatura ta znacznie lepiej niż przepastne rozważania akademickich etyków, ukazują możliwe konsekwencje rozwoju i wykorzystania inżynierii genetycznej w wypadku „Hiszpańskich żebraków” i neurotechnologii w wypadku „Kwiatów dla Algernona”. Sięgajmy po literaturę piękną, możemy z niej wyczytać tak wiele na temat teraźniejszości i przyszłości.

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Jarosław Dobrowolski – jestem typem z blokowiska, który pragnie udowodnić coś światu [wywiad]

  Z Jarosławem Dobrowolskim, autorem takich powieści, cykl „Krwiopijca”, „Dziwny Zachód”, „Mecha Fiction” czy „Zły …

Leave a Reply