Gorący temat

Prawie jak Hogwart – czyli czym jest elitarna Liga Bluszczowa

 

Najpierw trzeba znaleźć Peron 9 i ¾. Chwilę później wsiadamy do zatłoczonego innymi studentami parowozu. Kilka godzin nerwowego oczekiwania, krótka podróż przez las, aż w końcu jest! Oto ona, w całej okazałości, mieszcząca się w monumentalnym zamczysku szkoła magii. Przed nami lata wytężania umysłu w drodze po najlepsze czarodziejskie wykształcenie. Będzie ciężko – ale przyznajmy to przed sobą szczerze – to spełnienie naszych dziecięcych marzeń, prawda?

W Lidze Bluszczowej nie nauczymy się jak wymachiwać różdżką. Nie spotkamy też opiekującego się otaczającą szkołę zielenią dobrodusznego Hagrida. Ale reszta to już niemal magia. Wiekowe budowle kontrastujące z najnowocześniejszymi technologiami i kadrą wykładowców, zapewniających najbardziej kompletną dawkę wiedzy. Olbrzymi budżet w przeliczeniu na jednego studenta. Wyśrubowane kryteria selekcji kandydatów. Wchodzące w skład Ligi uniwersytety pozostają ucieleśnieniem pragnień kończących szkołę średnią. Przynajmniej tych najlepszych z najlepszych.

Szczypta podstaw

Żeby właściwie zająć się głównym tematem naszego tekstu musimy najpierw wyjaśnić sobie rzeczy niezbędne do tego, by umiejscowić Ligę Bluszczową w czasie i przestrzeni. Otóż w Stanach Zjednoczonych od 1906, a oficjalnie 1910 roku pod nazwą NCAA (National Collegiate Athletic Association) istnieje organizacja zajmująca się nadzorem nad zawodami sportowymi wielu szkół wyższych, zrzeszająca około 1200 instytucji. NCAA reguluje rozgrywki ligowe na szczeblu międzyuczelnianym w takich dyscyplinach jak dla przykładu futbol, koszykówka, lekkoatletyka, baseball, softball, lacrosse, szermierka, hokej na trawie, hokej na lodzie, piłka nożna, gimnastyka, tenis, zapasy czy siatkówka. Jest tego sporo, a to nie wszystko – organizacja odpowiada także za biznesową stronę sportu studenckiego, w szczególności sprzedaż praw do transmisji zawodów. Uzyskane w ten sposób środki w 95% są rozdysponowywane wśród uczelni.

Uczelnie przynależące do NCAA podzielone są na trzy dywizje (NCAA Division I, NCAA Division II, NCAA Division III). Podstawowym kryterium podziału jest wielkość uczelni, w szczególności jej budżet na sport akademicki i klasa posiadanej infrastruktury. Uczelnie z dwóch wyższych dywizji – I i II – mają obowiązek prowadzić program stypendium sportowych, to znaczy przyjmować część studentów ze względu na ich osiągnięcia sportowe, nie wyniki w nauce i oferować im bezpłatne kształcenie. W dywizji III nie ma takiego obowiązku, zaś studenci często uprawiają tam sport równolegle do zupełnie normalnego toku studiów. Stąd też w dywizji tej znajduje się znaczna część mniejszych uczelni, posiadających raczej status kolegium (college) niż uniwersytetu.

Dywizje dzielą się na konferencje, będące liczącymi zwykle po kilkunastu członków stowarzyszeniami uczelni, które same dobierają się w grupy według różnych kryteriów, najczęściej geograficznych czy historycznych. Konferencje mają duży zakres samodzielności co do organizacji rozgrywek, łącznie z ustalaniem listy sportów, w których rozgrywane będą zawody. Większość rozgrywek NCAA odbywa się na szczeblu konferencji. Dopiero ich zwycięzcy biorą udział w zawodach o tytuł mistrza całej dywizji. W przypadku mniej popularnych sportów finały organizowane są wspólnie dla całej NCAA, zaś udział mogą w nich brać drużyny wystawione przez konferencje ze wszystkich dywizji.

Ale o co chodzi?

Liga Bluszczowa, to właśnie jedna z takich konferencji – przynależąca do najwyższej dywizji, NCAA I i zrzeszająca osiem elitarnych uczelni – Uniwersytet Browna, Uniwersytet Columbia, Uniwersytet Cornella, Kolegium Dartmouth, Harvard, Uniwersytet Pensylwanii, Uniwersytet Princeton, oraz Yale . Sam termin funkcjonował nieformalnie już od 1933 roku, ale oficjalnie o jego wejściu w życie jako konferencji w ramach NCAA I można mówić o 1954 roku. Jego nazwa odnosi się do porastającego zabytkowe budynki szkół bluszczu, ale kryjące się za nim znaczenie jest już zgoła wielowymiarowe.

Liga Bluszczowa to obecnie nie tyle, czy raczej nie tylko sport, co określenie rozciągające się również na inne obszary akademickiego życia, związane z jakością nauczania, społecznym statusem i wyjątkowo rygorystycznym procesem selekcji przyszłych studentów. Wszystkie wchodzące w jej skład uczelnie znajdują się w czołówce uniwersytetów na świecie pod względem otrzymywanego wsparcia finansowego i przyciągają najzdolniejszych studentów i naukowców. To właśnie w nich kształcił się spory odsetek amerykańskich prezydentów, z Barackiem Obamą (Harvard), Billem Clintonem (Yale), czy Johnem F. Kennedym (Princeton/Harvard) na czele. To też najstarsze amerykańskie uniwersytety – oprócz Uniwersytetu Cornella wszystkie zostały założone w czasach epoki kolonialnej.

Ligę Bluszczową zwykło się też utożsamiać dość pejoratywnie ze społecznymi elitami i w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Wszystkie ze szkół wchodzących jej skład są uczelniami prywatnymi, a koszty nauki są tam piekielnie wysokie. W najdroższym ze wszystkich przypadków, za naukę w latach 2019-2023, trzeba wyłożyć z własnej kieszeni ponad 340 000 dolarów. W porównaniu z uczelniami publicznymi, jest to niemal trzy razy większa kwota.

Ale to nie jedyne obostrzenia z jakimi trzeba sobie poradzić, myśląc o nauce – jako słowo się rzekło, dobór przyszłych studentów podlega ścisłym, wyśrubowanym kryteriom.

Podstawą przyjęcia do jakiejkolwiek uczelni w Stanach Zjednoczonych jest SAT – test dla uczniów szkół średnich, który bywa niesłusznie utożsamiany z maturą. SAT sprawdza wiedzę przedmiotową i kompetencje kandydata, a składa się z dwóch części:

SAT I – Pisanie (Writing) – wymaga napisania wypracowania w ciągu 25 minut, Matematyka (Math) – wymaga znajomości zagadnień matematycznych w zakresie podstawowym, czytanie ze zrozumieniem (Critical Reading) – wymaga czytania długich tekstów ze zrozumieniem i odpowiadania na pytania dotyczące sensu oraz słownictwa w tekście.

SAT II  – przedmiotowe egzaminy trwające godzinę. Do wyboru takie przedmioty jak: matematyka (na dwóch poziomach), biologia, chemia, fizyka, geografia, literatura angielska, historia powszechna, czy języki obce.

Maksymalna ilość punktów jaką można uzyskać to 1600, podczas gdy kryteria selekcji w przypadku Ligi Bluszczowej prezentują się następująco:

Gołym okiem widać więc, ze by znaleźć się pośród najlepszych kandydatów, trzeba uzyskać wynik bliski maksymalnemu. Sam SAT to jednak nie wszystko. By ubiegać się o przyjęcie do najbardziej prestiżowych szkół, potencjalny student musi potwierdzić wysoki wynik uzyskany w teście świetnymi ocenami w szkole średniej, nauczycielskimi rekomendacjami i osiągnięciami sportowymi. Nawet i to nie musi jednak wystarczyć – często o przyjęciu do danej szkoły decydują czynniki personalne, jak wartościowy esej przedstawiający kandydata jako osobę w pełni zaangażowaną w lokalną społeczność, czy pełnego pasji entuzjastę. Innymi słowy, trzeba się po prostu umieć sprzedać.

Dość powiedzieć, ze nie wszystkim się to udaje – odsetek przyjętych aplikacji dla najmniej wymagającego Uniwersytetu Cornella na 2020 rok, wynosił zaledwie 14,1%, a najbardziej restrykcyjny Harvard to już tylko 5,2%.

Poddawać się? W żadnym wypadku!

Wydawać by się mogło, że szansa dostania się do jednej ze szkół Ligi Bluszczowej graniczy z cudem – i rzeczywiście, to zadanie dla najbardziej wytrwałych i skupionych na dążeniu do celu. Nie zmienia to jednak faktu, że przynajmniej w teorii, wrota elitarnych instytucji naukowych stoją dla międzynarodowych studentów otworem, jeśli tylko ci będą dobrzy na tyle, by wpasować się w ich konkretne kryteria. Poziom akceptacji podań o studia jest w ich wypadku znacząco niższy niż dla Amerykanów – to zaledwie okolice 3% z łącznych 10-12% ogółu rozpoczynających naukę, jakie w nowym roczniku zwykle stanowią osoby z zagranicy, ale cóż – prestiż i możliwość nauki w szkołach klasyfikowanych w pierwszej piętnastce ma swoją, dla wielu zbyt wygórowaną cenę.

Nie dostanie się na jedną z ośmiu uczelni z całą pewnością nie jest więc powodem do rozpaczy – zwłaszcza, że obok samej Ligi Bluszczowej, dla chętnych podjęcia się próby studiowania w USA jest też sporo innych ciekawych alternatyw, jak Uniwersytet Stanforda, MIT, Uniwersytet Chicago czy dziesiątki innych specjalizujących się w konkretnych dziedzinach placówek. Możliwości są liczne – kwestia więc jedynie tego, czy jesteśmy mugolami, czy czarodziejami.

© IvyLeague.com

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sprzedawcy marzeń – fantastyczne wizje Grzegorza Chudego w literackich interpretacjach [recenzja]

Z twórczością Grzegorza Chudego trochę się mijaliśmy. Mignęły mi od czasu do czasu, sporadycznie jego …

One comment

  1. W Princeton i UPenn koszt studiowania, przy dochodzie rodziny poniżej $65 tys/rok, wynosi $0, słownie zero dolarów. Lepiej zarabiający tez maja spore ulgi, więc nie dramatyzujmy, że to szkoły tylko dla bogaczy.

Leave a Reply