Gorący temat

Złoty Kościej – plebiscyt Wielkich Nieobecnych [felieton]

Polski fandom grozy cierpi dotkliwie przez brak branżowej, tematycznej nagrody. To fakt – ale tylko przy założeniu, że nagrody literackie są komuś do czegoś rzeczywiście potrzebne. Moim zdaniem, jeśli nagroda owa jest przygotowana solidnie, z sensem i na zdrowych zasadach, to owszem, ma to dużą wartość klasyfikacyjną. I stanowi wartościowy kompas gatunkowej jakości. Bez niej nie ma – za pomocą choćby nominacji – weryfikacji tego, co się na rynku ukazuje w ciągu roku. Nie ma wokół ww nominacji rzeczowej dyskusji, opartej o merytoryczne dywagacje nt jakości dzieła. Nie ma określnika jakościowego dla tego – coraz większego – zalewu nowych tytułów. Jakościowo – powiedzmy sobie szczerze – bardzo różnych. I finalnie – nie ma solidnego, podpartego krytycznym, literaturoznawczym autorytetem, wskazania, co w minionym roku w polskiej grozie naprawdę warte jest uwagi.

Czy przez to czytelnik może czuć się zagubiony? A i owszem. Czy może przegapić to, co naprawdę warte uwagi, a co przesłonięte zostaje przez nakłady kolejnych wznowień lub pisanych na kolanie masówek, które wybijają się popularnym nazwiskiem lub za sprawą wydawcy o dużej sile przebicia na rynku? To się – niestety – dzieje rokrocznie. Więc brak nagrody gatunkowej to co najmniej niedogodność, która nie ułatwia bynajmniej (nielekkiego – bo bycie fanem gatunku traktowanego przez wielu po macoszemu do łatwych nie należy) życia przeciętnego konsumenta literackiego horroru w Polsce.

No tak, zapomniałem. Jest przecież Złoty Kościej. Taki bieda – Zajdel. Z całym szacunkiem do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, bo – choć obydwa plebiscyty to z grubsza rankingi popularności, to jednak ten fantastyczny ma ciut rozsądniejsze zasady nominacji, które nie wypaczają aż tak mocno nawet niedoskonałej idei plebiscytowości, a całokształt Nagrody dorobił się już się solidnej estymy w środowisku, co jednocześnie nie chroni jej przed krytyką na wielu polach. W dużej mierze przez plebiscytowość właśnie. Ale do meritum. Fantastyka ma więc Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, która jest niczym innym, jak wspomnianym rankingiem popularności (pal sześć, czy autora, czy tekstu, bo to często – ale niekoniecznie zawsze – tożsame). Jest to jednak formuła lepiej przygotowana, zgrabniej poprowadzona i dająca – w swojej kategorii plebiscytowej – przynajmniej z grubsza  miarodajne wyniki. I choć daleka jest do doskonałości, to jednak nie ociera się o absurdy takie, z jakimi Złoty Kościej kroczy dumnie pod ramię, od swoich początków, aż do teraz. Ale o tym później. Ma fantastyka także bardzo prestiżową Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego, która przyznawana jest przez naukowe gremium zasiadające w Jury, dokonujące wyboru spośród nominacji typowanych w głosowaniu szerokiego grona elektorów (w ostatnim roku było ich trzydziestu ośmiu) – tj ludzi od lat zajmujących się w Polsce fantastyką, m.in. publicystów, dziennikarzy, recenzentów, promotorów itd. Ma jeszcze fantastyka Nagrody „Nowej Fantastyki”, które – jak sama nazwa wskazuje – przyznawane są przez Redakcję NF – najważniejszego pisma o fantastyce właśnie, jakie wychodzi w tym kraju.

A co – z nagród – ma horror? Ano właśnie. Ma Kościeja, w dodatku Złotego, organizowanego przez portal Kostnica.pl już do lat dwunastu. I potem długo, długo nic. Miała groza niegdyś przymiarki do swojej, solidnie opracowanej nagrody. Mianowicie Nagrody im. Stefana Grabińskiego. I po kilku edycjach, w ramach których rodziła się owa nagroda w bólach, w kłótniach i dysputach, nad jej kształtem, charakterem i ogólną koncepcją i kiedy to w końcu okrzepła na zasadach zbliżonych do tych w „Żuławiu”, to zaraz umarła śmiercią naturalną. Czemu? Z grubsza z tej przyczyny, że nie miał kto za bardzo przy niej popracować. Wszyscy chcieli, nikt nie mógł. Tak to bywa, choć szkoda trochę. I pozostał na placu jedynie Złoty Kościej właśnie. Co byłoby niewątpliwym powodem do radości, gdyby nie kuriozalny charakter nagrody, podważający całkowicie jej merytoryczność i sens samego jej przyznawania. I nie, nie w tym rzecz, że praktycznie co roku pojawia się w „nominacjach” jakaś książka Stephena Kinga… i wiadomo od razu, kto wygra. Owszem, to też. Ale akurat nie o to teraz chodzi. Wiadomym jest, że niby King jest jeden, ale jednocześnie w polskim horrorze co rusz rodzi się jakiś nowy „polski King”. I doliczyć by się można było teraz najmniej kilkunastu, więc w tej materii konkurencja robi się z roku na rok większa.

Chodzi bardziej jednak o zasady nominacji do plebiscytu (bo że Złoty Kościej jest plebiscytem, to już wiemy, ustaliliśmy to na wstępie. Tu tylko przypominam). Otóż cały myk z nominowaniem do rokrocznej edycji Złotego Kościeja odbywa się na zasadach… Zacytujmy sam portal organizujący nagrodę, by nie było, że coś pomijam, bądź przeinaczam.

„Zabawa polega na wyborze najlepszych pozycji z pośród wydanych w 2022 roku.
Wybierać będą odwiedzający Kostnicę i głosować drogą mailową. Wszystkie nominacje, pośród których należny dokonać wyboru będą zgłoszone przez wydawców bądź autorów”.

I mamy, czarno na białym, clue problemu. Nominować mogą sami wydawcy. Wiadomo, oni są przekonani, że wydali wyłącznie sztosy. Zainwestowali swój hajs – mniejszy lub większy – w przygotowanie i wydanie książki. W promocję, w dystrybucję itd. (choć z tym to akurat bywa różnie). Ale ciężko, by nie uznali, że dokonali inwestycji w arcydzieło i ogólnie najlepszą rzecz w danej kategorii, która wyszła w minionym roku. Więc przy okazji nominacji i siebie nominują. Tak, „siebie”, bo nie tylko autorów, których mają w portfolio, ale także wydawcę mają prawo, wg zasad, nominować. Nie – zgłosić do nominacji. Nominować. A więc ad hoc umieścić na liście pretendentów do nagrody. Jak podaje Słownik języka polskiego:

nominować: 1. przedstawić, przedstawiać kogoś do jakiejś nagrody; wytypować (wytypowywać), wyróżnić (wyróżniać);

Czyli wydawcy sami uznają, że są warci nagrody. Autorzy zresztą też, wyłaniani w takiej samej formule. To już nawet nie jest rzeczywisty – na początkowym etapie – ranking popularności, jak w przypadku Zajdla. To zwyczajny konkurs, kto ma więcej pychy, mniej skromności i bardziej wybujałe ego. A wierzcie mi, nie ma większego ego, niż u polskiego autora grozy, zwłaszcza takiego zaraz po debiucie, albo wydającego w formule self- i vanity publishingu. I stąd pytanie kluczowe – jaką merytorycznie wartość ma tzw. nominacja? Jak można to w ogóle nazywać nominacją? I późniejszy zalew postów w mediach społecznościowych, o tym, jaka to się niesamowita sytuacja przydarzyła – „autor został nominowany!”. Owszem, co poniektórzy zostali zapewne wypchnięci na te szerokie wody absurdu przez wydawcę, chwytającego się każdej możliwej (patrz – darmowej) formy promocji. Aczkolwiek nie raz, nie dwa zdarzało się, że nominowali się sami autorzy. Bo wiadomo, oni najlepiej orientują się w tym, że są najlepsi.

W tym roku przeglądam listy nominowanych i przyznam, że choć mocno zakotwiczony jestem od lat – nastu w polskim środowisku grozy i względnie dobrze orientuję się w czeluściach tego piekiełka literackiego, to o znacznej liczbie tytułów nie słyszałem. A tak się składa, że co miesiąc przetrzebiam wydawnicze zapowiedzi, przygotowując nasze badloopusowe „polecajki”. A i samą grozą zainteresowany jestem jako czytelnik, ale i recenzent i promotor i autor. Więc śmiem twierdzić, że niejakie obycie i orientację w tym, co się dzieje na horrorowym rynku w Polsce mam. A tu, proszę państwa, mignęły mi, owszem, nazwiska znajome. Niekoniecznie polskie. Pojawia się Marek Zychla – z nominacją za okładkę (cudną, skądinąd, autorstwa Krzysztofa Wrońskiego, do „Bezmiłości), jak i w kategorii Krajowy hit roku. Ale gros nazwisk i tytułów jest mi zwyczajnie obcy. I nie tyle, że nie czytałem (przyznam, wszystkiego w ciągu roku nie da się przeczytać nawet w obrębie jednego gatunku), co nawet o znacznej części z nich nie słyszałem nawet wcześniej. Trochę dziwne. I jeśli by to nawet złożyć na barki mojej ignorancji, mojej indolencji w zakresie śledzenia współczesnego rynku grozy, to jednak musi zaskoczyć fakt, że na liście „nominowanych” nie pojawiają się pozycje takich wydawców, jak Wydawnictwo IX (wydawca m.in. niżej podpisanego), Wydawnictwo Phantom Books (przejęte ostatnio przez prężnie rozszerzającego działalność Tomasza Siwca z Magazynu Trupi Jad) czy Wydawnictwo Dom Horroru, zorientowane na horror ekstremalny, ale ostatnio kierujące się także mocno w stronę weird fiction. A spośród niszowych oficyn skupionych mniej lub bardziej na horrorze, to są przecież główni rozgrywający na rynku! By nie wspomnieć o większym jeszcze od nich, mocno obecnym w ostatnich latach w ramach gatunku wydawnictwie Vesper, mającym w swoim portfolio z pewnością najbardziej rozpoznawalne w tym momencie nazwisko polskiego horroru – Artura Urbanowicza! Tak, on też – dziwnym trafem – nie znalazł się wśród „nominowanych”. A pisarz ten z pewnością jest producentem bestsellerów, mającym największe w polskim horrorze nakłady i rozpoznawalność aktualnie (dywaguję) większą, niż klasyk Stefan Grabiński! Jeśliby przepytać pokolenia ciut młodsze od niżej podpisanego, to z pewnością. Patrząc dalej, nie ma Wojciecha Guni, autora znakomitego weird fiction. Tego, który, notabene, ostatnio rozbił bank zgarniając w jednym roku dwie najważniejsze nagrody w fandomie fantastycznym – „Żuławia” właśnie i Nagrodę im. Macieja Parowskiego, przyznawaną (nowym, najbardziej obiecującym nazwiskom na polskiej scenie) przez Redakcję NF. By wymieniać dalej, nie pojawił się choćby w nominacjach Paweł Mateja, nie ma Anny Marii Wybraniec, Anny Musiałowicz… Nie ma nikogo z szeroko prezentowanej w ostatnich latach Słowiańszczyzny. Ba, nie ma także Stefana Dardy, którego nowa powieść pojawiła się przecież w minionym roku. I któremu zdarzało się już w minionych latach w Złotym Kościeju dominować.

Czyżby więc należało przemianować Złotego Kościeja na Plebiscyt Wielkich Nieobecnych?

Trochę się lovecraftowsko kojarzy, ale polski grozo-net akurat Lovecrafta bardzo lubi, więc skojarzenie nader słuszne. A nieobecność tych nazwisk, które naprawdę mają w grozie coś do pokazania (i które owo coś pokazują w kolejnych publikacjach) naprawdę pozwala – by nie rzec, prowokuje, czy wręcz przymusza – zadać pytanie, po cholerę nam taka nagroda w fandomie grozy? Jest w tym gronie nadreprezentacja autorów kryminału, czasem dużych nazwisk. I to w dowolnej praktycznie kategorii. A wisienką na torcie okazuje się kategoria „Opowiadanie”, w której „nominowanym” okazał się… jeden tekst! Słownie JEDEN. Komentarza to chyba nie wymaga. Z rozmów z wydawcami i autorami, ale i z dyskusji z lat poprzednich – w temacie kuriozalności zasad funkcjonowania Kościeja (a to już 12 lat!) – wyłania się obraz nagrody, która zaczyna być coraz bardziej passe w środowisku. Autorzy – z szacunku do siebie i odbiorców – nie chcą się nominować. Wydawcy – zgłaszać. Choćby stąd brak w tym roku praktycznie wszystkich, którzy celują ofertowo stricte w horror. Złoty Kościej zaczyna być ciekawym – w swojej formie – kuriozum, z którym coraz liczniejsze grono nie chce mieć nic wspólnego. Pozostają więc autorzy „na starcie”, twórcy świeżo po debiucie, tacy na początku drogi, którzy próbują, jakkolwiek, wzmocnić promocję i swoje szanse na trudnym rynku książki. I nawet nie w tym rzecz, że na nich psioczę. Bardziej – rozumiem, że chwytają się każdej szansy na pokazanie siebie i swojej twórczości. Ale moim zdaniem – także jako autora – nie tędy droga, choćby przez wzgląd na znikome znaczenie nagrody w takiej formule. I służy ona bardziej miłemu połechtaniu ego, niż realnemu wyznaczeniu „topowych” tytułów minionego roku. Ale rozumiem ich – tych młodych, pełnych zapału twórców na początku wydawniczych starań – że walczą o byt, jak mogą. Ci bardziej doświadczeni, mam wrażenie, już z tego wyrośli.

Brakuje w fandomie grozy gatunkowej nagrody. Traktowani po macoszemu przez fandom fantastyczny rzadko kiedy twórcy horroru trafiają pod lupę elektorów nagród fantastyki – do której wszak horror należy. Udaje się – zasłużenie – nielicznym. Ale nie na Guni, czy Bielawskim kończy się w Polsce groza, bo choćby weird pokazał, jak silną (i mocarną) ma reprezentację. Dziwi brak obecności w branżowych nominacjach choćby niedawnej debiutantki – Wybraniec (”Wilgość). Dziwi brak Matei, którego „Nocne” to dosłownie inny wymiar literackiego horroru. Brak niespodziewanego, acz znakomitego debiutu Majcherowicza („Otwieram oczy”). A są jeszcze inni. Zwykle niezauważani, przemilczani. Czy mam więc problem ze Złotym Kościejem? Muszę przyznać, że tak. I piszę to z przykrością. Cieszą mnie wszelkie inicjatywy wspierające rynek grozy w Polsce, z którym najmocniej się identyfikuję. Ale identyfikacja nie jest – nie powinna być – zgodą na bylejakość. Lub na szkodliwe, krzywdzące ów rynek działania, tylko dlatego, że twórca działa hobbistycznie, z pasji. Jeśli będziemy się cieszyć z czegokolwiek (bo jest), to nigdy nic lepszego się w jego ramach nie wydarzy. Bo nie będziemy dążyć do ulepszania czegokolwiek. A ze Złotym Kościejem kłopot jest od początku. I jego największym problemem jest fakt, że twórca nagrody – Piotr Dubas, założyciel Kostnicy – nic nie chce zmieniać. On uznaje – o czym mówi wprost, choćby w rozmowie z Pauliną Król, w ramach jej podcastu „W świecie Słów” – że nie widzi niczego do poprawy. Dla niego wyróżnieniem dla autora jest sam fakt, iż pojawiło się jego nazwisko w plebiscycie razem ze Stephenem Kingiem. Cóż, zapewne mój tekst uznany zostanie przez Piotra Dubasa za „hejt” (o nim też jest we wspomnianej rozmowie). Ale nic nie poradzę, że widzę to w taki, a nie inny sposób. Moim celem nie jest chęć sprawienia przykrości komukolwiek (na całe szczęście, Piotr ignoruje negatywne opinie, pozostając całkowicie na nie obojętnym, jak sam stwierdza w sposób bardziej kolokwialny), ale uznaję formułę Złotego Kościeja jako zjawisko psujące w pewnym stopniu rynek grozy. Może nie jestem takim anarchistą, jak Piotr, ale nie umiem uznać, iż zła do kości jest choćby formuła nominacji do Zajdla, że o zasadach przy nagrodzie Żuławskiego, czy „Nowej Fantastyki” nie wspomnę. Nie potrafię tkwić w takiej pogardzie dla autorytetu sensu stricte, bowiem w przypadku pozostałych nagród (Żuławski, Nagrody NF) to i elektorzy i Jury należą do grona pracującego z fantastyką. I na fantastyce, jako na żywym organizmie, który się zmienia, ewoluuje, przekształca. Oni są, niejako, w centrum tych zmian, tych procesów. Komu mam więc ufać w ocenie (nie bezkrytycznie przecież) jeśli nie im? A w horrorze mamy przecież także takich ludzi, portale, blogi etc. I – z dwojga złego – wolałbym formułę nominacji „zajdlowską”, niż taką, która obowiązuje w Kościeju. Bo ta pierwsza nie ośmiesza przynajmniej samej nagrody, pomimo swoich wad. Nagroda Złotego Kościeja ma być zabawą, rubasznym flirtem z plebiscytowością, niewinną przygrywką do niedzielnego kotleta, czy nie wiem, czym tam jeszcze. Ale przypomnę, że niektórzy uznają szalone wyścigi po ulicach miast jako zabawę. A nadal ani to nie jest mądre, ani zdrowe, ani pożyteczne. Trochę, jak z Kościejem, jeśliby przyjąć jego „zabawowy” (jak chce twórca) charakter.

Złoty Kościej nie ewoluuje, nie rozwija się, nie próbuje uzyskać formy rzeczywiście najlepszej z możliwych. Nie idealnej – to raczej niemożliwe – ale choćby dążącej do poprawy jakości. Uznany został przez jego kreatora jako schemat najlepszy z możliwych… i dlatego lepiej nie będzie. Taka formuła nagrody – jak w Złotym Kościeju – wykoślawia ideę i niweluje wszelką prestiżowość zwycięskiej pozycji, czyniąc ją niewartą znaczenia wydmuszką. I nie rzecz nawet w tym, że żaden z tekstów nie jest wart pochwał. Rzecz w tym, że przez wypaczenie formuły samego plebiscytu rodzi się wizerunek dzieło zwycięskie dyskredytujący. Być może i niesłusznie. Ale jednak niesmak pozostaje, zwłaszcza w obliczu faktu, że zbojkotowali wyraźnie całego Złotego Kościeja kluczowi gracze (wydawcy i autorzy) polskiej grozy.

Ale też zwycięstwo smakuje dość gorzko, kiedy nie bardzo było z kim grać i z kim wygrać, prawda?

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Patoliteratura, czyli co łączy Maxa Czornyja z Blanką Lipińską

Max Czornyj zamieszczonym w social mediach zdjęciem – na którym pozuje upodabniając się do niesławnego …

Leave a Reply