Gorący temat

Zuzanna Orlińska – Jestem uczulona na dydaktyzm w literaturze [wywiad]

Z Zuzanną Orlińską, pisarką i ilustratorką, której zawdzięczamy m.in. „Współczesny bajarz polski” (wydany przez Wydawnictwo Polarny Lis) rozmawiamy o tym, czy baśnie jeszcze są nam potrzebne we współczesnym świecie, gdzie możemy znaleźć baśniowe motywy w popkulturze oraz jak sprawić, by baśnie i legendy podobały się współczesnym małym czytelnikom. 

Baśnie są nam potrzebne? Co daje ich czytanie w dzisiejszym, stechnicyzowanym, współczesnym świecie?

Baśnie chyba zawsze były potrzebne, o czym świadczy długie trwanie tego gatunku. Zawsze też miały podobne zadanie: opowiadały językiem symboli o odwiecznych problemach człowieka. Tematy są nieustannie aktualne, zmienił się tylko sposób opowiadania.

„Współczesny bajarz polski”, wydany przez Wydawnictwo Polarny Lis, zbiera klasyczne polskie baśnie, które pani napisała na nowo. Uwspółcześnienie było im potrzebne?

Najdawniejsze baśnie były przekazywane ustnie, więc wykraczały poza literaturę – ich opowiadanie stawało się spektaklem czy rytuałem. Opowiadacz odciskał na nich własne piętno, nadawał własny styl, uzupełniał lub zmieniał wątki. Dlatego pierwotne wersje baśni są raczej powściągliwe, jeżeli chodzi o przekazywanie uczuć – bo emocje wnosiła osoba opowiadająca. Uwspółcześnienie baśni, którego musiałam dokonać, polegało więc nie tyle na umieszczeniu ich w nowym kontekście lub scenerii, czy dodaniu jakichś współczesnych odniesień, co na odtworzeniu tych emocji. Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, co mnie w tych historiach porusza i co może być poruszające dla młodego czytelnika.

A czy współcześnie dzieci chcą czytać polskie baśnie? Mają przecież wybór, mają zachodnia literaturę, mają filmy, gry… Jest tu jeszcze miejsce na rodzimy folklor?

Ale właśnie w tej literaturze, filmach i grach jest pełno wątków baśniowych! Chociażby w „Wiedźminie”, który zarówno w wersji książkowej, jak growej i serialowej zawiera mnóstwo motywów baśniowych, również pochodzących z, jak to Pan ujął, „rodzimego folkloru”. Są one często przewrotnie potraktowane, ale bardzo wyraźne. Dla miłośników fantasy baśń nie jest egzotycznym gatunkiem, bo te fantastyczne światy często się przenikają.

Co było największym wyzwaniem przy pracach nad niniejszą edycją zbioru baśni?

To było jedno wielkie wyzwanie. Przede wszystkim musiałam pokonać ogromną niechęć. Pamiętałam, że w dzieciństwie nie lubiłam baśni ani legend, zwłaszcza tych, które były publikowane w podręcznikach szkolnych.  Odstręczały mnie z kilku powodów. Po pierwsze: za sprawą bohatera, zazwyczaj naiwnego i nierozgarniętego Janka, całkiem pozbawionego jakichkolwiek cech, które pozwalałyby się z nim utożsamić. Po drugie: za sprawą okropnej stylizacji języka. To była taka mieszanka archaiczno-gwarowego słownictwa z licznymi powtórzeniami i zdrobnieniami. Niektórzy autorzy umieli sprawić, że to brzmiało ładnie, ale przeważnie efekt nie był poetycki, ale manieryczny. I po trzecie: za sprawą nieznośnego dydaktyzmu. Oczywiście, on w baśniach i bajkach ludowych bywa obecny, ale mam wrażenie, że w naszych PRL-owskich podręcznikach podawano go w sposób całkowicie niestrawny. Miało się wrażenie, że opowieść o Lechu, Czechu i Rusie to historia o przyjaźni między państwami demokracji ludowej, a legenda o Piaście kołodzieju i złym księciu Popielu mówi o masach pracujących miast i wsi, które przegoniły niedobrych obszarników. Być może te teksty naprawdę były dobierane pod tym kątem, co dowodzi, jak bardzo elastyczne są wątki baśniowe i jak wiele daje się w nich zmieścić…

Trudno było napisać te opowieści na nowo? Tak, by nie straciły swojego oryginalnego trzonu, a jednocześnie, by brzmiały atrakcyjniej dla współczesnego, młodego odbiorcy?

Trudno. Widać to na przykładzie tegoż głupiego Janka. Kiedy zaczęłam mu się przyglądać bliżej, okazało się, że nie jest taki głupi… A w każdym razie, nie bez powodu. Postać bohatera celowo bywała w baśniach dosyć nieokreślona, naszkicowana pobieżnie, właśnie po to, by każdy mógł się z nim utożsamić. To postać pozbawiona psychologii, brakuje mu jakiegokolwiek podłoża, wiemy o nim zazwyczaj tylko tyle, że jest ubogim sierotą, albo najmłodszym z trzech braci, i że ma dobre serce. I oczywiście, tym sercem wszystko wygrywa! Ale to, co kiedyś wystarczało, bo mogło być w opowieści na żywo uzupełnione przez bajarkę czy bajarza jakimiś elementami aktorstwa, które sprawiały, że bohater nabierał indywidualnych rysów, w ogóle nie sprawdza się we współczesnej literaturze. My lubimy bohaterów, którzy mają jakąś głębię, coś przeżyli, chcemy rozumieć ich motywację… Harry Potter też jest ubogim sierotą, ale dowiadujemy się wszystkiego o jego przeżyciach, uczuciach, o wewnętrznych konfliktach.  Czy dając Jankowi życie wewnętrzne nie sprzeniewierzam się podstawowym regułom baśni? Tego nie jestem pewna. Na wszelki wypadek, aby nie razić purystów, wolę nazywać ten zbiór opowiadaniami na motywach baśni, legend i podań ludowych.

Ważniejszym w przygotowywaniu „Współczesnego bajarza polskiego” był aspekty dydaktyczny, czy jednak zależało pani bardziej na ekspresji artystycznej? Przygotowanie dzieła, które będzie przede wszystkim uczyć? Czy bardziej stanowić rozrywkę?

Jestem chyba uczulona na dydaktyzm w literaturze. Napisałam kilkanaście książek dla dzieci i młodzieży i mam nadzieję, że udało mi się uniknąć pouczania i moralizowania. Wydaje mi się, że dydaktyzm w bajkach ludowych jest często trochę przewrotny, nie zawsze oczywisty. Wynika to może z tego, że baśnie były początkowo przeznaczone dla dorosłych. Dopiero w XIX wieku postanowiono zaprząc ten gatunek do umoralniania dzieci. Starałam się dotrzeć do wersji oczyszczonych z moralizatorskich naleciałości. Jeśli można mówić o aspekcie dydaktycznym tych baśni, to rozumiem go raczej tak jak Bruno Bettelheim: jako pomoc dla dziecka w poznawaniu własnej osobowości i rozwiązywaniu trudności.

Sprawdź, gdzie kupić:

Baśnie pisali w historii polskiej literatury najważniejsi rodzimi twórcy, jak Józef Ignacy Kraszewski, Jan Kasprowicz, Bolesław Leśmian,  Artur Oppman, czy Henryk Sienkiewicz. To ważne, by kultywować polską tradycję folklorystyczną? Zachowywać ją dla potomnych?

Kiedy czytałam Słownik Polskiej Bajki Ludowej pod redakcją Violetty Wróblewskiej, która pomagała mi w wyborze baśni do zbioru i w ich zrozumieniu, byłam zaskoczona, że to aż takie mnóstwo wątków i motywów. Obcując z literaturą, filmem, teatrem, a nawet memami internetowymi, ciągle się z tymi motywami stykamy. Dlatego dobrze jest umieć je rozpoznawać, zauważać, jak się zmieniają. To ogromne bogactwo naszej kultury.

W przypadku „Współczesnego bajarza polskiego”, równie ważne, jak tekst są też ilustracje. Przygotowały je  utalentowane polskie autorki: Katarzyna Bogdańska, Aleksandra Bujnowska, Katarzyna Kaczor, Jagna Wróblewska. Mamy tu przegląd różnych technik, od obrazów olejnych, poprzez linoryty i akwarele, po malarstwo cyfrowe. Współpracowała pani przy wcześniejszych książkach z którąś z artystek?

Nie, z twórczością tych artystek zetknęłam się po raz pierwszy.

A ma pani swoją ulubioną ilustratorkę? Albo kogoś, kogo chciałaby pani zobaczyć jako ilustratora / ilustratorkę swojej książki?

Mam wiele ulubionych ilustratorek i wielu ilustratorów, których cenię.  Moi rodzice byli ilustratorami książek, sama też kończyłam studia w pracowni ilustracji na wydziale grafiki warszawskiej ASP i dlatego bardzo duże znaczenie ma dla mnie wizualne dopełnienie moich tekstów. Ale wymienić jedno nazwisko? Nie odważyłabym się.

Którą z baśni lub legend – tych ujętych w Bajarzu, ale też spoza niego – lubi pani najbardziej?

Przeszłam długą drogę, bo, jak już wspominałam, na początku mnie od nich wszystkich odrzucało. Teraz mogę powiedzieć, że w każdej z tych, które weszły do zbioru znalazłam kawałek siebie. Niektóre umieściłam we współczesnej scenerii, np. legendę o Bazyliszku w podziemnych garażach i korytarzach warszawskiego metra. Akcja innych toczy się w nieokreślonej baśniowej rzeczywistości. Z pierwszej części, opowiadającej o polskich pradziejach, najbardziej lubię legendę o Wandzie. Była bardzo trudna do napisania. Jak wyjaśnić dziecięcemu czytelnikowi, dlaczego królewna rzuca się do Wisły? Przecież nie dlatego, że nie chciała Niemca… W drugiej części „Tam gdzie diabeł mówi dobranoc” najbardziej lubię „Królewnę strzygę”. W trzeciej… tu wybór jest trudny, bo to moja ulubiona część, najbardziej magiczna. Bardzo lubię baśń o siedmiu krukach, która w tym zbiorze nosi tytuł „Siostrzyczka”, ale też „Ucznia czarnoksiężnika”, któremu starałam się nadać trochę dickensowski klimat. Z kolei w ostatniej części „Skąd mam tę moc” w opowiadaniu o śpiących rycerzach pojawia się Zuzia z Warszawy, więc oczywiście czuję więź z tą autobiograficzną opowieścią. Ale bliski mi jest też doktor Twardowski…  Nie, nie mogę się zdecydować.

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Mariusz Wojteczek – Horror jest zwierciadłem, odbijającym społeczne lęki swoich czasów [wywiad]

Katarzyna Wolny z bloga Alicya w Krainie Słów przeprowadziła wywiad z naszym redaktorem Mariuszem Wojteczkiem, …

Leave a Reply