Są w popkulturze takie przypadki, kiedy w danym dziele fabuła schodzi na drugi plan i nagle najważniejsze i najbardziej działające na odbiorcę staje się to, jak dany produkt został wykonany. “Luther Strode” to wzorcowy przykład takiej artystycznej, bezkompromisowej wizji, dzięki której komiks Justina Jordana i Tradda Moore’a można śmiało określić mianem popkulturowego fenomenu.
Jakieś przykłady, które potwierdziłyby powyższą tezę? Najszybciej przychodzą na myśl filmy – “John Wick”, w którego fabule chodziło o to, że facetowi zabito psa i ten musi się zemścić i to w jaki sposób się mści, jest tu kluczowe. Albo “Mad Max. Na drodze gniewu”. Uciekają, jadą, potem wracają. I to, jak ta jazda jest pokazana sięga w filmie George’a Millera artystycznych wyżyn. To z akcji, sposobu montażu i wykorzystania efektów specjalnych oraz kaskaderskich tworzy się widowisko biorące górę nad fabułą, ale też nie będące jedynie ucztą dla oka, bo przecież stanowiące odzwierciedlenie specyficznego postrzegania rzeczywistości przez bohaterów. Tak jak w komiksie “Luther Strode”.
Jak prosta jest tutaj fabuła? Oj bardzo, do tego stopnia, że spotkałem się z opiniami, że jest niczym wymysł nastolatka wychowanego na grach komputerowych – słabe dialogi, ciągła przemoc i jeszcze kobieca bohaterka o imieniu Petra, która jest niczym marzenie takiego nastolatka o dziewczynie będącą jednocześnie kumpelą i wpatrzoną w niego jak w obraz dziewoją. A on, kiedyś zwykły nerd, nagle jest niezwyciężony, choć tak naprawdę gardzi przemocą. Oto “Luther Strode” w pigułce. Choć w rzeczywistości, nie jest to takie proste.
Mamy bowiem rodzaj trendu – pierdołowaty geek staje się nagle budzącym postrach kozakiem, zazwyczaj (bo nie zawsze) o nadprzyrodzonych mocach. I o ile w poprzednim wieku tak zaczynał Peter Parker, tyle że nie rozwalając przeciwników na miazgę, tak postacie takie jak Kick-Ass (razem z Hit Girl), czy Invincible nie mają już takich skrupułów. Wciąż jednak ciąży im spidermanowska dewiza o mocy i odpowiedzialności, która w mniejszym stopniu dotyczy kolejnego na tej liście superbohatera, czyli Luthera Strode’a. On, wykorzystując przypływ nadludzkiej mocy w zasadzie niemal nikogo nie chroni. Moc służy mu jedynie do tego, by zabijać, ale głównie tych, którzy chcą zabić jego.
A kto chce go zabić? Zarówno gangsterzy i policja, jak również przedstawiciele pewnej tajnej, starożytnej organizacji. Choć ci ostatni raczej chcą pełnego uwolnienia jego krwiożerczego potencjału i pierwszy poważny przeciwnik na drodze bohatera, czyli Bibliotekarz, złol o nadludzkich możliwościach bardzie testuje Lucasa i sugeruje że ogarniające go mordercze szały nie są niczym nadzwyczajnym – chłopak po prostu ma taką naturę. Naturę prawdziwego zabójcy, którą uwolniła… broszura o pracy nad sobą metodą Herkulesa. Wspomniane wyżej testowanie jest tu najokrutniejsze, ponieważ żadna osoba bliska Lutherowi nie jest przy nim bezpieczna. Bo organizacja, za którą stoi sam biblijny Kain(!) nie odpuści, przez co życie chłopaka ulega drastycznej zmianie.
W grubym wydaniu zbiorczym dostaliśmy trzy tomy tej historii: “Talenty Luthera Strode’a”, “”Legenda Luthera Strode’a” i wreszcie “Dziedzictwo Luthera Strode’a”. W każdym z nich twórcy wskakują na wyższy poziom abstrakcji coraz bardziej odrealniając fabułę, która zmienia się w nieustanny taniec przemocy. Rozpoczynając lekturę historii o geeku z rozbitej rodziny w ogóle nie spodziewamy się czegoś w tym stylu, mając z tyłu głowy bądź co bądź fabularnie standardowe choć również pełne brutalnej, widowiskowej przemocy wspomniane wyżej komiksy, jak “Invincible” i “Kick Ass”. W tym przypadku powinniśmy jednak przeczuwać, że tym razem zadzieje się tu coś więcej. I tak się dzieje, głównie za sprawą oprawy graficznej autorstwa Tradda Moore’a.
Tradd Moore to obecnie jeden z najbardziej poważanych rysowników komiksowych – ceny za jego plansze osiągają zawrotne kwoty. W Polsce prawie go nie znamy, ale już sam “Silver Surfer. Czarny” (wyszedł jeszcze “Ghost Rider” w WKKM i jedna, tytułowa historia z “Batman Noir. Pięść Demona”) wystarczył, by docenić skalę talentu. Natomiast “Luther Strode” pokazuje w pełni kształtowanie się jego stylu. Pierwsza opowieść wydania zbiorczego rysowana jest jakąś wściekłą kreską, dzięki czemu ów tom wygląda, jakby tworzył go Andreas na dopalaczach. Tak, to nie pomyłka, w tym tomie, nawet jeśli Tradd Moore nie zna twórczości Andreasa widać między nimi podobieństwo choćby w tworzeniu postaci (te kanciaste, karykaturalne rysy twarzy!) i otaczającej ich rzeczywistości (ta poetyka nadmiaru!). Mimo wszystko wciąż jeszcze czujemy się przy tym stylu bezpiecznie, ale z każdym kolejnym tomem, za sprawą rysunków Moore’a i coraz bardziej pretekstowej, jakby służącej jedynie wizji rysownika fabuły Jordana “Luther Strode” staje się szalonym komiksem. Doprecyzowując ogarniające czytelnika podczas lektury estetyczne odczucia, czuć tu casus dajmy na to “Kowboja z Shaolin” od innego, niezwykłego rysownika, czyli Geoffa Darrowa, a wymagająca wytęzonej uwagi konstrukcja plansz przypomina twórczość Andrew MacLeana.
Jak wygląda to szaleństwo? Styl Moore’a zaczyna ewoluować, przestrzeń zaczyna się zaginać. Kreska staje się bardziej giętka i jak zakrzywia rzeczywistość, to częściej po okręgach, bez szarpnięć, raczej wiodąc czytelnika w jakąś formę komiksowej mandali, którą rysownik w akcie tworzenia finalnie strąca i rozsypuje na plansze polegając na swoim artystycznym zmyśle. Krew i flaki, koła i kanty, napompowane do przesady muskuły. Orgia przemocy, a w jej centrum Petra, dziewczyna Strode’a na ciągłej adrenalinie i sam Luther coraz bardziej finezyjnie zabijający swoich przeciwników i, a jakże, cierpiący z tego powodu. A że cierpienie uszlachetnia, to tytułowy bohater im bliżej końca historii tym bardziej się rozświetla i zamartwia, ale też pęcznieje od morderczej mocy i ostatecznie wznosi ku zabójczym wyżynom humanizmu. Po prostu, choć tego nie chce, musi zabić wszystkich, których trzeba zabić, żeby w końcu było pięknie. I jest pięknie, bo cały ten komiks to krwiożercze, czyste piękno.
Luther Strode
Nasza ocena: - 90%
90%
Scenariusz: Justin Jordan. Rysunki: Tradd Moore. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Nagle Comics 2023