Wysiłki odkrywców ruszających na nieznane dla naszego gatunku terytoria to cała kopalnia dramatycznych historii, a miejsca takie jak Arktyka i Antarktyda surowo karały śmiałków usiłujących je zdobyć.
Jeśli myśleć o południowym biegunie naszego globu, prawdopodobnie najbardziej popularna w masowej świadomości pozostaje wyprawa HMS Terror i HMS Erebus – dwóch jednostek które zostały uwięzione w arktycznym lodzie, a ich załogi zaginęły w tajemniczych okolicznościach. Historię tę na język fikcji przełożył swego czasu Dan Simmons w znakomitym „Terrorze”, który kilka lat temu zaadaptowany został w równie udany serial. Z tej perspektywy, mająca miejsce przeszło pół wieku później ekspedycja którą na tapet bierze swojej książce Julian Sancton, może początkowo wydawać się materiałem z mniejszym potencjałem na rozpalenie złaknionej emocji czytelniczej wyobraźni. Nic jednak bardziej mylnego.
„Obłęd na krańcu świata” zabiera na do schyłku XIX wieku, na pokład Belgiki – statku który pod dowództwem Adriena de Gerlache udał się w kierunku bieguna południowego na wyprawę której celem było nie tylko wypełnienie białych plam na mapie świata, ale i zdobycie naukowej wiedzy o wyjątkowo trudno dostępnych do tego czasu dla człowieka rejonach. Mnożące się problemy w trakcie przygotowań i początkowej fazie rejsu, napędzane ambicją i strachem przed porażką decyzje a także sam fakt pionierskiej wagi przedsięwzięcia doprowadziły jednak do tego, że marynarze zmuszeni byli zimować pośród skutych lodem, i obleczonych bezkresną nocą wybrzeży Arktyki. Tam musieli z kolei zmierzyć się nie tylko z jednymi z najbardziej wymagających warunków na naszej planecie, ale i przede wszystkim – własną psychiką.
O ile kluczowym elementem „Obłędu na krańcu świata” pozostaje kwestia samej wyprawy i dramatycznych wydarzeń jakie stały się udziałem załogantów Belgiki, błędne byłoby założenie, że Julian Sancton usiłuje pójść w tanią sensację. Wręcz przeciwnie – jego książka to literatura popularnonaukowa pełną gębą, z wszelkimi detalami dokumentująca nie tylko sam przebieg rejsu i późniejszego przymusowego zimowania w okowach lodu, ale i przede wszystkim wnikająca w samo serce – a zatem motywacje rządzące ludźmi stojącymi na jej czele. Początkowo rozdziały „Obłędu na krańcu świata” przeprowadzają nas zatem przez wyjątkowo trudny proces kompletowania załogi i pozyskiwania fundusze, po kolei zaznajamiając z kolejnymi kluczowymi postaciami dramatu. Znając ich sytuację, ich pragnienia oraz wywieraną nań społeczną presję znacznie łatwiej jest zrozumieć dlaczego podjęte zostały takie, a nie inne decyzje – i jak się zdaje, dokładnie taka myśl przyświecała Sanctonowi w konstrukcji książki.
Nawet zresztą gdy do kluczowych wydarzeń w końcu dochodzi, całość nie traci swego dokumentalistycznego sznytu – o ile bowiem styl Sanctona jest bez zarzutu, łącząc kolejne wydarzenia w barwną opowieść, tak nie sposób nie dostrzec ogromu pracy włożonej w opracowanie wszelkich detali. O ile siłą rzeczy, pewne wydarzenia są tu udramatyzowane, „Obłęd na krańcu świata” to jednak przede wszystkim rzetelnie podana dawka nauki i technologii schyłku XIX wieku. Książce Juliana Sanctona udaje się zatem trudna sztuka działania na dwóch poziomach – zarówno fascynującej historii o ludzkim bohaterstwie i parciu naprzód pomimo przeciwności, jak i bogatego w niezbędne dla posmaku autentyczności detale historycznego opracowania.
Trudno zatem ostatecznie „Obłędu na krańcu świata” nie polecać – to jeden z tych rodzajów literatury, jaki bezboleśnie poszerzając zasoby wiedzy swego odbiorcy potrafi zapewnić mu dawkę emocji na poziomie najlepszych thrillerów. Innymi słowy, lektura warta grzechu.
Obłęd na krańcu świata
Nasza ocena: - 80%
80%
Autor. Julian Sancton. Tłumaczenie: Miłosz Urban. Wydawnictwo Media Rodzina, 2022.
„Jeśli myśleć o południowym biegunie naszego globu, prawdopodobnie najbardziej popularna w masowej świadomości pozostaje wyprawa HMS Terror i HMS Erebus” – Chyba północnym biegunie.