Choć science fiction nie jest gatunkiem który stanowiłby podstawę jego twórczości, jeden z najpopularniejszych obecnie rodzimych pisarzy od czasu do czasu wybiera się w fantastycznonaukowe regiony – i to z całkiem niezłym skutkiem. Czy „Projekt Riese” może powtórzyć zatem sukces „Chóru zapomnianych głosów” i „Ech z otchłani”?
Jak autor sam przyznaje w posłowiu, pomysł na najnowszą powieść kiełkował dość długo i zanim przybrał ostateczną formę, kilkukrotnie przechodził radykalne transformacje. W każdym z przypadków jednak, osią i podstawą scenografii wydarzeń miał być tytułowy kompleks podziemnych, drugowojennych umocnień jakie pozostawiła po sobie nazistowska armia. W trakcie kolejnych dekad wokół Riese narosło mnóstwo teorii spiskowych i miejskich legend, głównie w temacie jego oryginalnego przeznaczenia – i to właśnie do tego ogródka swój kamyczek postanowił wrzucić Remigiusz Mróz. I choć trudno nazwać ideę samą w sobie wybitnie oryginalną, tak już w szczegółach mamy do czynienia z prawdziwą jazdą bez trzymanki.
Fabuła „Projektu Riese” startuje od trzęsienia ziemi – i to całkiem dosłownego. Oto bowiem na skutek potężnego wstrząsu niewiadomego pochodzenia podziemna konstrukcja ulega zawaleniu, a zwiedzająca w tym czasie kompleks niewielka grupa ludzi odcięta od świata zewnętrznego. Radek, Natasza, Szymek i Bronia desperacko usiłują odnaleźć wyjście z kompleksu, w końcu natykając się na niejakiego Parkera. Już wkrótce okaże się, że tajemniczy mężczyzna ma z całą sytuacją znacznie więcej wspólnego niż początkowo reszta bohaterów mogłaby przypuszczać – a to i tak ledwie wierzchołek góry lodowej informacji które wywrócą ich dotychczasowe postrzeganie rzeczywistości do góry nogami.
Jeśli cokolwiek można Remigiuszowi Mrozowi oddać po zetknięciu się z samym tylko początkiem „Projektu Riese”, to niewątpliwie umiejętność kreowania niezwykłej wręcz dynamiki wydarzeń. Kolejne wypadki nacierają tu bowiem zarówno na bohaterów jak i odbiorcę w iście lawinowy sposób, nie pozwalając choćby na moment wytchnienia. Taki stan rzeczy to jednak w przypadku najnowszej powieści Mroza po równo zaleta jak i wada. Z jednej strony definitywnie ciężko narzekać tu na jakiekolwiek przestoje – z drugiej jednak, pomimo tego, że „Projekt Riese” swą zawartość rozpina okazałej przestrzeni pięciuset stron i tak zastanawiająco często wywołuje wrażenie, jakby wprowadzane sukcesywnie, kolejne wątki historii traktował cokolwiek pobieżnie. W efekcie nierzadkie sytuacje w których wyobraźnia autora pracuje na najwyższych obrotach, całkiem paradoksalnie wywołują w jego książce uczucie największego niedosytu, a potencjalnie ciekawe zwroty akcji zdają się prowadzić w pełne niedopowiedzeń ślepe uliczki.
Z powyższym wiąże się również nieubłaganie to, że choć „Projekt Riese” z powierzchni jawi się jako powieść science fiction, w praktyce jest bardziej odpowiednikiem „Gwiezdnych Wojen” niż „Interstellar” – innymi słowy specjalistycznego żargonu znajdziemy tu całkiem spore dawki, ale już przy szukaniu jego rzeczywistego umocowania w nauce należy wykazać się spora tolerancją na nagminne naginanie podstawowych zasad nauk ścisłych. Jakby tego było mało, zaskakująco słabo prezentują się również bohaterowie, którzy nie dość że charakterologicznie przypominają kilkuzdaniowe szkice, to jeszcze częstokroć rozmawiają na zasadzie pyskówek, wymieniając między sobą one-linery niczym bokserskie ciosy. Trudno tym samym na dobrą sprawę z kimkolwiek w „Projekcie Riese” sympatyzować, a potencjalnie dramatyczne wydarzenia wywołują znacznie mniejszy emocjonalny efekt, niż autor mógłby sobie tego życzyć.
Choć z powyższego wynika, że do najnowszej książki Remigiusza Mroza mam sporo zarzutów, nie mogę jednoznacznie stwierdzić, by była to do gruntu zła powieść. Niezwykle szybkie tempo, onieśmielająca wręcz ilość pomysłów i było nie było, twórcze wykorzystanie pewnych elementów zapożyczonych z naszej codzienności to wystarczające atuty dla tych czytelników, którzy szukają niezobowiązującej lektury na czas przejazdu miejską komunikacją, takiej, którą bez żalu można wepchnąć w ciągu kilku minut na dno plecaka, by przypomnieć sobie o niej za kilka dni . Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, „Projekt Riese” jest więc literackim ekwiwalentem sowitego w rozmiarach fastfooda – w czasie konsumpcji smakuje przyzwoicie, ale już kilka godzin później zapominamy, że w ogóle mieliśmy z nim styczność.
Projekt Riese
Nasza ocena: - 60%
60%
Autor: Remigiusz Mróz. Wydawnictwo Filia, 2022.