Jeśli za scenariusz filmu science fiction bierze się ktoś taki jak Lisa Joy, należy spodziewać wielopoziomowej intrygi. „Reminiscencja” pod tym względem nie zawodzi, a w dodatku dokłada jeszcze jeden niezbędny składnik dobrego kina: emocje.
W filmie Amerykanki trafiamy do świata, w którym w przeszłości doszło do wyniszczającej wojny, a później gwałtownego podniesienia poziomu wód na planecie. Na takim rozwoju skorzystała jedynie budująca odgradzające ją od reszty świata tamy elita, nadużywająca władzy do tego stopnia, że społeczne nastroje wkrótce zaczęły balansować na granicy erupcji. W takiej też rzeczywistości, coraz większa ilość ludzi zwraca się ku przeszłości – dzięki rewolucyjnej technologii bowiem możliwe staje się ponowne przeżywanie wydarzeń które już się odbyły. Jednym z pionierów takiego rozwiązania jest wiodący życie od zlecenia do zlecenia Nick Bannister. Mający za sobą skomplikowaną przeszłość mężczyzna wkrótce jednak napotka na swojej drodze tajemniczą Mae, która niczym huragan przetoczy się przez jego życie, po czym równie niespodziewanie przepadnie niczym kamień w wodę. Próbując ją odnaleźć bohater trafi na ślad intrygi, która może wywrócić porządek świata do góry nogami.
Jeśli o fabule rozpisanej przez współautorkę serialowego „Westworlda” w kontekście omawianego filmu można powiedzieć już na wstępie, to że nie brak jej ambicji. Historia przedstawiona w „Reminiscencji” próbuje łapać wiele srok za ogon – i w większości wypadków robi to całkiem sprawnie, nawet jeśli kosztem takiego podejścia będzie jedynie prześlizgiwanie się po powierzchni zasygnalizowanych wątków i wrażenie, że wszystko to już gdzieś widzieliśmy. To zresztą bodaj największy mankament scenariusza – może w różnych konfiguracjach, może odrobinę inaczej rozegrane, ale wykorzystane tu motywy to w zasadzie zlepek pomysłów z powodzeniem wykorzystanych już przez innych przedstawicieli gatunku.
Mamy więc w „Reminiscencji” choćby antyutopijną budowę świata przedstawionego, w którym władzę absolutną sprawują jedynie uprzywilejowani, mamy też przypominający „Incepcję” pomysł z akcją rozdzielającą się na świat rzeczywisty i urojony. W to wszystko zostaje wpleciona opierająca się w jednej części na kinie noir, a w innej na futurystycznym thrillerze z wyraźnie wyczuwalnym „Blade runnerowym” nastrojem akcja, której nadrzędnym motywem pozostają… uczucia. Słowem – nic nowego pod słońcem, ale połączone w całość wszystkie te elementy współpracują ze sobą na tyle dobrze, że nawet jeśli ostatecznie jakością intrygi powalony na ziemię nie zostałem, nie mogę też zarzucić filmowi Lisy Joy by wprawiał mnie w stan permanentnego znużenia.
Największa w tym rola chyba przede wszystkim zaangażowanych aktorów. Hugh Jackman już samą aparycją jak ulał pasuje do sięgającego po kolejne szklanice whisky prywatnego detektywa, zupełnie nieźle odnajduje się w roli jego współpracowniczki również Thandiwe Newton, ale prawdziwą gwiazdą widowiska jest niewątpliwie Rebecca Ferguson. Jeśli „Doktor sen” pokazał, że Szwedka ma niebywały potencjał do ról silnych osobowości, to „Reminiscencja” tylko to potwierdza. Jej Mae to klasyczna femme fatale, bohaterka która kolejnych przedstawicieli płci męskiej owija sobie wokół palca jak chce i to pod jej dyktando toczą się kolejne wydarzenia. Nie sposób przy tym wyczuć w niej fałszywej nuty – i to niezależnie od tego, czy, knuje właśnie kolejną intryga, czy spędza urokliwe chwile u boku bohatera Jackmana.
Najważniejsze pozostaje jednak w „Reminiscencji” to, że zaangażowanie aktorów obdarza historię emocjami – co przy zszytym z różnych tematycznie elementów, nie zawsze należycie wnikliwym scenariuszu wcale nie musiało być takie oczywiste. Wybierając się na seans filmu Lisy Joy, fani science fiction powinni być zatem jak najbardziej usatysfakcjonowani.
Foto © Warner Bros
Reminiscencja
Nasza ocena: - 70%
70%
Reżyseria: Lisa Joy. Obsada: Hugh Jackman, Rebecca Ferguson, Cliff Curtis i inni. USA, 2021.