Gorący temat

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale trudno nie przyznać, że czasem pojawiają się filmy takie, które są żywymi dowodami na to, że stwierdzenie „nie komplikuj czegoś ponad miarę” ma swoją racje bytu również w przemyśle filmowym.

Fabuła amerykańsko-fińskiej koprodukcji zabiera nas do Laponii 1944 roku i koncentruje się na Aatamim Korpim – żyjącym samotnie, z dala od wojennej zawieruchy byłym komandosie, spędzającym swoje dni na poszukiwaniu złota. Gdy pewnego dnia udaje mu się je znaleźć, wszystko zaczyna wskazywać na to, że mężczyzna wreszcie może liczyć na uśmiech losu. Nawet jeśli jednak sam wyrzekł się przemocy, ta w nieunikniony sposób sama o sobie przypomni. Próbując przetransportować drogocenny ładunek do Helsinek, bohater natyka się bowiem na 30-osobowy pluton żołnierzy Wehrmachtu. Zanim więc dotrze do szczęśliwego zakończenia, czeka go jeszcze jedna walka.

„Sisu” to jeden z tych filmów, których ogólny koncept fabularny jest bardzo prosty – ot mamy człowieka z przeszłością, którego jedynym celem jest przeżycie kolejnych dni w spokoju ducha, skonfrontowanego z sytuacją w której chcąc nie chcąc, by ów spokój uzyskać, będzie musiał po raz kolejny wkroczyć na wojenną ścieżkę. Pomysł to nienowy, bo z powodzeniem zaadaptowany do cenionych zachodnich produkcji w stylu „Equalizera” czy „Johna Wicka”, ale w przypadku filmu Jalmariego Helandera to zdecydowanie bardziej zaleta niż wada – jego dzieło bowiem ani przez moment nie próbuje udawać tego czym nie jest. Pełna koncentracja sił następuje tu w jednym, konkretnym celu – dostarczeniu odbiorcy maksymalnej dawki dobrej rozrywki.

A tej rzeczywiście jest co nie miara, głównie za sprawą inteligentnie poprowadzonego scenariusza. Osadzając całość w konwencji spaghetti westernu, Helander jasno kreśli motywacje postaci, stawiając je po jednej, bądź drugiej stronie barykady. Tu nie ma miejsca na moralne odcienie szarości – naziści sportretowani zostają jako banda zepsutych do szpiku kości żołdaków  (co swoją drogą doskonale podkreślone zostaje ich charakteryzacją i kostiumami), podczas gdy wodzący zmęczonym wzrokiem wokół bohater zmuszony do walki zrobi wszystko, by wymierzyć im sprawiedliwość. Jeśli dodać do tego piekielnie dobrze poprowadzony wątek porwanych przez antagonistów kobiet, już tylko tak oczywiste postawienie sprawy mogłoby spowodować, że ekranowa zemsta będzie daniem niezwykle w „Sisu” sycącym. Na samym pomyśle Helander jednak nie poprzestaje.

Całość spięta zostaje bowiem idącą w sukurs konceptowi realizacją – z pięknymi panoramami, klimatyczną, nadającą całości iście nordyckiego klimatu ścieżką dźwiękową, sporą ilością dobrze komponującego się w całość slow motion, czy wreszcie zwłaszcza bezpardonową dawką przemocy. Zwłaszcza w tym ostatnim nietrudno doszukać się nieco sznytu rodem z filmów Quentina Tarantino. Niezależnie bowiem od tego, w jakie to malownicze sposoby naziści będą kończyli swoje występy, wszystko zostaje tu podane z przymrużeniem oka na tyle, by nie doprowadzić całości do śmieszności, a z drugiej strony wywołać pełen satysfakcji uśmiech.

Mając 6 milionów euro na realizację swej wizji Jalmari Helander udowadnia zatem wielkim po raz wtóry, że podstawowym komponentem sukcesu jest nie pieniądz i ilość wpakowanego na metr kwadratowy bombastycznego CGI, a przede wszystkim spójny na poziomie realizacji i pomysłu plan na całość. Wcale nie zdziwię się zatem, jeśli „Sisu” stanie się dlań biletem wstępu na hollywoodzkie salony. Oby tylko Fabryka Snów jego talent potrafiła odpowiednio wykorzystać.

Foto © United International Pictures Sp z o.o.

Sisu

Nasza ocena: - 75%

75%

Reżyseria: Jalmari Helander. Obsada: Jorma Tommila, Aksel Hennie, Jack Doolan. USA/Finlandia, 2023.

User Rating: 2 ( 1 votes)

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Martwe zło: Przebudzenie – jeśli wracać, to właśnie w taki sposób [recenzja]

Przeszło dekadę miłośnicy wykreowanej przez Sama Raimiego marki musieli czekać, by demoniczne moce znów objawiły …

Leave a Reply