Gorący temat

65 – to nie jest Park Jurajski jakiego szukacie [recenzja]

Adamowi Driverowi oddać trzeba to, że nie dał zaszufladkować się jako odtwórca postaci Kylo Rena, rok w rok wybierając projekty tyleż ciekawe, co mocno dywersyfikujące jego portfolio. Tym razem jednak spudłował. I to mocno.

„65” to fabularny test na zawieszenie niewiary już od pierwszych sekund, bowiem jak dowiadujemy się ze służących za ekspozycję kilku pojawiających się na ekranie zdań, przed tytułowymi dziesiątkami milionów lat istniały cywilizacje, które eksplorowały wszechświat. Jednym z takich podróżników jest pochodzący z planety Somaris pilot Mills, który próbując zarobić pieniądze na leczeni chorej córki, decyduje się wziąć udział w trwającej dwa lata misji w przestrzeni kosmicznej. Pech chce, że podczas podróży powrotnej jego statek rozbija się na prehistorycznej Ziemi. Wraz z jedyną ocalałą pasażerką z katastrofy, nastoletnią Koą, mężczyzna musi znaleźć sposób na ucieczkę z nieprzyjaznej planety. Droga do domu nie będzie jednak łatwa, bo naprzeciw staną wygłodniali przedstawiciele samego szczytu łańcucha pokarmowego.

Odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię „65” John Beck, to twórca który swoje doświadczenie wykuwał w ogniu filmowej grozy, zbierając zarówno cięgi za utrzymany w stylu found footage „Nighlight”, czy pochwały za współpracę przy „Cichym miejscu” i „Domu strachów”. Związki z horrorem w jego najnowszym filmie widać nie raz i  nie dwa, choć w „65” na dodatek Amerykanin próbuje łączyć zupełnie różne gatunki – na jego nieszczęście nieudolnie na tyle, by uzyska efekt produkcji która sama nie wie, czym w pierwszej kolejności chciałaby być.

Co zaczyna się wiec jako podszyte kinem familijnym science fiction, szybko przechodzi do dość bezpośredniego w ukazywaniu ran kłutych survivalu, dodatkowo uzbrojonego w całe zastępy zaczerpniętych z horrorowego sztafażu jumpscare’ów. Kiedy już wszystkie te wybuchające z nagła gejzery, trzaskające gałęzie czy burzowe grzmoty zdążą należycie widza ogłuszyć, koło się zamyka, a całość wraca w rejony niedzielnej fantastyki dla całej rodziny. O ile trudno narzekać przy tym na sam fakt gatunkowej fuzji, tak to jak została wykonana wywołuje co najwyżej uśmiech politowania – a przeskoki w tonie opowiadanej historii są szarpane na tyle, by niezwykle skutecznie… wybijać z immersji.

W budowaniu tej zresztą nie pomaga też jakość samego scenariusza, w którym aż roi się od wszelkiej maści uproszczeń. Już samo science fiction należy traktować tu umownie, zdecydowanie bliżej tego z „Gwiezdnych Wojen” niż „Interstellar”. Trudno zresztą by było inaczej, skoro zaawansowany komputer potrafiący co do minuty obliczyć zderzenie asteroidy z Ziemią, w innej sytuacji nie potrafi należycie szybko wykryć deszczu meteorytów. Podobnych nieścisłości jest znacznie więcej, a nawet jeśli machnąć na nie ręką, trudno zrobić to samo wobec dziesiątek klisz składających się na kręgosłup całej historii.

Już samo oparcie jej na relacji dwójki głównych – i jedynych – bohaterów wydaje się pomysłem chybionym, bo niemal całkowicie drenującym wynikłe z sytuacji napięcie. Tak, dobrze myślicie: to kolejna z opowiastek o budującej się relacji na linii cierpiący ojciec-przybrana córka, w której postaciom nie ma prawa stać się poważniejsza krzywda. Próby wplecenia zagrożenia nie sprawdzają się więc o tyle, że jakkolwiek dobrze by komputerowe jaszczury nie wyglądały (a wyglądają nieźle, choć w kilku miejscach twórcy zdają się nieco przeginać z fantazją) i jakkolwiek agresywne by nie były, doskonale wiadomo, że dzielna dwójka prędzej czy później okiełzna wszelkie przeciwności. W całym tym morzu przewidywalności, z tyłu głowy nieustannie krąży myśl, że wystarczyłoby przecież wrzucić do historii kilka pełniących rolę mięsa armatniego postaci pobocznych, by całość dostała B-klasowego, akcyjniakowego kopa. Nie tym razem jednak.

„65” to rzecz jasna nadal klasa B, tyle że zwyczajnie nie potrafiąca krzesać choćby grama emocji (no chyba że tych negatywnych). Tego typu film być może sprawdziłby się trzy dekady temu, jako znalezione na najwyższej półce w wypożyczalni VHS zakurzone pudełko, którego zawartość nastoletni widzowie oglądaliby w ukryciu przed rodzicami. Współcześnie jemu podobne określa się mianem „straight to VOD” – i to zdecydowanie tam jest jego miejsce. W kinach bowiem, jest skazany na… pożarcie.

Foto © United International Pictures Sp z o.o.

65

Nasza ocena: - 40%

40%

Reżyseria: Scott Beck. Obsada: Adam Driver, Ariana Greenblatt. USA, 2023.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply