Wydawnictwo Scream Comics wreszcie wysłuchało próśb fanów i wydało “Aliens: Labirynt” – najlepszy komiks z samodzielnym udziałem ksenomorfów jaki do tej pory powstał, a należy wspomnieć, że Obcy biegają po tym medium od dobrych trzydziestu lat.
Jim Woodring to komiksiarz ze wszech miar niezależny. Na początku lat 80. pracował w branży telewizyjnej współtworząc takie szlamowe perełki jak “Turbo Teen” czy “Mister T” oraz wydając własnym nakładem autobiograficzny zin pt. “Jim”, a później już pod banderą Fantagraphics stworzył postać Franka (część jego przygód po polsku ukazała się właśnie w albumie “Podróże Franka”). Za oba te twory był czterokrotnie nominowany do Eisnera i dwa razy zgarnął Harveya oraz kilka innych pomniejszych nagród. Projektował też fikuśne zabawki, które można było znaleźć w japońskich automatach z kulkami i komiksowych sklepach w USA. A piszę o tym wszystkim aby zaznaczyć, że Woodring to człowiek, który chadza wyłącznie własnymi ścieżkami i nie boi się wyzwań. Takie niestandardowe podejście idealnie zagrało w serii o Obcych, gdzie nader często powielane były te same schematy.
“Aliens: Labirynt” to opowieść o tajnych eksperymentach prowadzonych na odległej stacji kosmicznej. Ich przedmiotem są Obcy poddawani torturom, sekcjom, programowaniu, tresurze. Bada się ich zachowanie w różnych sytuacjach, próbuje wręcz udomowić, a z próbek tkanek tworzy się nowe leki i preparaty komercjalizowane na wszelkich możliwych rynkach. Stację prowadzi i kieruje badaniami pułkownik doktor Church, który jeszcze jako nastolatek miał osobliwą styczność z ksenomorfami, dzięki czemu jego badania są niezwykle efektywne. Jednak w trakcie istnienia stacji Innominata zniknęło wielu funkcjonariuszy i pracowników. Sprawę próbuje wyjaśnić oddelegowany do służby Anthony Crespi.
Woodring podchodzi do tematu Obcych z zupełnie innej strony niż pozostali twórcy. Odwraca role robiąc z nich ofiary, a z ludzi oprawców, ale też podkreśla wspólne cechy obu gatunków, jak drapieżność i bezwzględność. Siłą opowieści są generowane przez nią emocje kierujące sympatię i współczucie raz to na prowadzącego śledztwo trepa, raz na katowane xenomorfy, a raz doktora Churcha. Scenarzysta tak kieruje fabułą aby pojawiające się pytania nie znalazły wyraźnych odpowiedzi. Po lekturze w głowie zostaje mętlik co do tego, komu ostatecznie kibicować i kto tu tak właściwie jest największym pokrzywdzonym. “Labirynt” pozostawia po sobie mnóstwo nieoczywistości, które będą się kłębić w głowie przez długi czas. Nie brakuje tu też brutalności, efektownych akcji czy mrocznej, dusznej atmosfery.
Uczucie niepokoju doskonale potęgują przebrzydkie rysunki Killiana Plunketta, którego neurotyczna kreska kapitalnie ilustruje opowieść. Artysta z wielką swobodą kreśli wszelkie okropieństwa, skupiając się na detalach i oddaniu ich grozy. Wszystkie elementy dekoracji, narzędzi czy pozaziemskiej flory wygląda jak przeżarte przez soki trawienne, są zużyte i zniszczone. Nie inaczej jest z ludźmi, którzy postawami i wyglądem, bez wyjątku, wręcz odpychają, a często wyglądają jak demony z piekła rodem. Mam wrażenie, że Plunkett z premedytacją rysował tak szkaradne postaci aby jeszcze bardziej uwypuklić ich wewnętrzne zepsucie.
Jeśli mielibyście w życiu przeczytać tylko jeden komiks o Obcych, to w ciemno sięgajcie po właśnie ten. “Labirynt” jest przepiękny w swej brzydocie i wymowie. Posiadaczy TM-Semicowych zeszytów również zachęcam. W tej edycji jest trochę więcej materiału niż w wydaniu sprzed lat, a twarda oprawa dodaje jej większej powagi.
Aliens: Labirynt. Scenariusz: Jim Woodring. Rysunki: Killian Plunkett. Scream Comics 2020
Ocena: 9/10