Gorący temat

Ametyst. Książęca krew – czasem nie trzeba rewolucjonizować gatunku [recenzja]


Warning: A non-numeric value encountered in /home/platne/serwer269681/public_html/badloopus.pl/wp-content/plugins/taqyeem/taqyeem.php on line 613

Warning: A non-numeric value encountered in /home/platne/serwer269681/public_html/badloopus.pl/wp-content/plugins/taqyeem/taqyeem.php on line 616

Po fantasy sięgam w ostatnich czasach dość rzadko – choć literatury tego gatunku sporo się w Polsce ukazuje – bo i rzadko (coraz rzadziej) potrafi mnie fabularnie fantasy jako takie zaciekawić. Czym innym jest odświeżanie / uzupełnianie klasyki, jak wznowiony cykl o Szerni nieodżałowanego Feliksa W. Kresa, a co innego zagłębianie się po raz kolejny w n-ty świat oparty na zrzynkach z Tolkiena, Jordana, Cooka, czy Hobb.

Bo – po prawdzie – naprawdę ze świecą szukać w fantasy jakichś nowalijek. Czegoś, co gatunek ożywia, odświeża. Ilu – skupiając się na rodzimej literaturze – pojawić się może takich właśnie Kresów, Sapkowskich czy Wegnerów? Oczywiście nie tylko ten gatunek boryka się z wtórnością fabularną, to nic nowego w literaturze popularnej. Ale odnoszę wrażenie, że fantasy najmocniej zdaje się zjadać swój ogon, powielając dawno już tylko ograne do bólu schematy.

I wypadałoby teraz napisać zdanie w stylu: „I oto wjeżdża on, Cezary Czyżewski, cały na biało…”. Ale nie. Autor „Ametystu. Książęcej krwi” serwuje fantasy w bardzo klasycznym stylu, nie próbując przebudowywać gatunkowych zasad, kształtować na nowo stylistycznych zrębów fantasy. On – dobrze rozumiejąc specyfikę sztafażu, po jaki sięga – skupia się na trzymaniu bardzo blisko tego, co już znane i lubiane. Ale z drugiej strony, czy to źle? Bynajmniej. Jeśli tylko wykonane jest na tak dobrym poziomie stylistycznym. Bo to główny plus „Ametysta”, ta warsztatowa wprawa, z jaką Czyżewski zaczyna konstruować swoją opowieść. I przyznam, że trochę się tego warsztatu obawiałem, bowiem dwutomowa „Allaza” spod pióra Czyżewskiego, jak obiecująca, była też dość nierówna. Tutaj wyraźnie jest lepiej, bo całość została należycie dopracowana i widać, że autor dojrzał, odnalazł swoją literacką niszę, w której czuje się najlepiej.

Zaznaczmy, że opowieść ewidentnie zaplanowana została na dłuższy cykl, co daje twórcy czas z jednej strony na budowanie solidnego świata przedstawionego, z drugiej nieśpieszne i starannie przedstawianie bohaterów. „Ametyst. Książęca krew” reklamowany jest jako zamknięta fabuła, ale do tego stwierdzenia mam pewne zastrzeżenia. Owszem, autor nie kończy jakimś oszałamiającym cliffhangerem, a raczej spokojnie i konsekwentnie dociera do pewnego etapu swojej (i bohaterów) podróży, ale z drugiej strony pozostawia na tyle dużo otwartych wątków (włączając w to główną oś fabuły), bym był skłonny uznać, że to zamknięta historia. Nie, aby to w czymś przeszkadzało – wręcz przeciwnie. Całość historii okazuje się rozwijać w na tyle ciekawy sposób, by odpowiednio stopniować napięcie i zaostrzać apetyt. Nie ukrywam, że z niecierpliwością będę czekał na kontynuację.

Świat przedstawiony w „Ametyście” jest światem stosunkowo prostym, nie wywracającym zasad do góry nogami (jak to czyniła choćby Szerń z serii wspomnianego Feliksa W. Kresa). Oparty o skojarzenia kulturowo – geograficzne z naszą rzeczywistością (mamy Kalifat, jednoznacznie nawiązujący do świata arabskiego, są Svaldarczycy, jota w jotę wzorowani na naszym rodzimych Wikingach, są krainy mocno kojarzące się z późnośredniowieczną, może nawet już wczesnorenesansową Europą) pozwala w łatwy sposób dowyobrażać sobie estetykę świata przedstawionego, co z kolei prowadzi do łatwiejszego zagłębienia się czytelnika w powieściowe realia. Ale zawsze warto podkreślić – lepiej solidne opracowanie krainy prostszej w zamyśle, mocniej inspirowanej rzeczywistością, niż niedbałe i kulejące logicznie konstruowanie świata na siłę odmiennego. Czyżewski bazując – jak wspomniałem – na podwalinach naszych realiów, ciekawie przeinacza je w konkretnych aspektach, odkształca, nadbudowując z jednej strony elementami dla fantasy spodziewanymi, jak magia, z drugiej uzupełniając na interesujących podwalinach religijno – mitologicznych, które z czasem poznajemy.

Mamy więc świat łudząco zbliżony do naszego, ale odpowiednio doprawiony, wzbogacony. Czujemy się w nim dobrze – bo ułatwiają nam to kulturowe skojarzenia, swoista mapa punktów odniesienia, ale jednocześnie cały czas nie brak nam elementów do odkrywania, nowych pomysłów i niuansów różnicujących to, co znamy z tym, co autor opowiada w zakresie światotwórstwa.

Wynikiem tego jest przestrzeń na równi znajoma, co obca. Która potrafi nie odpychać nadmiernym skomplikowaniem i obcością, a z drugiej strony zaintrygować odmiennością.

Sama historia z początku nie serwuje wiele nowego – ot, książę pewnego państwa zostaje zamordowany, jego dzieci – w tym prawowity dziedzic Korony – znikają w tajemniczych okolicznościach, wraz ze świeżo upieczoną małżonką, a na dotknięte tymczasowym bezkrólewiem księstwo od razu czyhają sąsiedzi. Niezbyt pokojowo nastawieni…

Smaczku temu prostemu w zamyśle pomysłowi dodaje fakt, iż odpowiedzialnością za morderstwo szybko obarczona zostaje właśnie nowa małżonka króla… co okazuje się prawdą. Więcej zdradzał nie będę, by nie psuć przyjemności z lektury. Warto jednak podkreślić, że wyjściowa koncepcja to oczywiście wierzchołek fabularnej konstrukcji, obfitującej w większą liczbę postaci. A one same to kolejny mocny punkt powieści.

Mamy więc Tharę, młodą księżną, która szybko staje się wdową i dla ratowania własnej skóry wyrusza w trudną podróż do rodzinnego Svaldaru. Mamy młodego zakonnego nowicjusza Wenno, który borykając się z zakazaną miłością do pewnej zakonnej nowicjuszki zmuszony jest udać się w morską podróż… gdzie odczuje zew morza, co znacząco wpłynie na jego dalsze losy.

Mamy w końcu tytułowego Ametysta, okręt handlowy z jego nietuzinkową załogą, który – chcąc nie chcąc – wciągnięty zostaje w wir zdarzeń mocno komplikujących życie swojej obsady.

I Ametyst właśnie jest swoistą klamrą spinającą całą historię, bo i losy wszystkich postaci prędzej czy później – i w różnym stopniu – splotą się z losami okrętu. I nie wszystkim wyjdzie to na zdrowie, kolokwialnie mówiąc.
Czyżewski to człowiek morza, rozkochany w żeglowaniu, mocno z nim obeznany, czemu silnie daje wyraz w powieści. Da się to wyczuć nie tylko w motywie przewodnim, ale w płynności żeglarskich odniesień, czy używanej terminologii w obszarze całej fabuły. Dla nowicjuszy (jak niżej podpisany) autor przygotował zamieszczony na końcu książki słowniczek i szkic okrętu, co z pewnością ułatwia zrozumienie mocno obecnego na kolejnych kartach żeglarskiego rzemiosła.

W tym zakresie powieść wybija się fachowością ponad przeciętną – a przecież kilka przynajmniej powieści z morzem w roli głównej w polskiej fantasy już mieliśmy. Da się dostrzec, że „Ametyst” pisany był przez żeglarza, nie szczura lądowego, który tylko o żeglowaniu marzy. I bardzo dobrze.

Reasumując – „Ametyst. Książęca krew” to dopiero otwarcie. Bardzo dobrze przygotowane i napisane, ale jednak dopiero otwarcie, które zaostrza apetyt, mnóstwo obiecuje, ale i pozostawia odbiorcę w nerwowym oczekiwaniu na ciąg dalszy. Jak wspomniałem – trudno mi traktować tę powieść jako zamkniętą całość, zbyt wiele tu wątków smakowicie rozpoczętych i bynajmniej nie zakończonych. Ale – jako początek cyklu – zapowiada się znakomicie. Mimo trzymania się dość ściśle estetyki klasycznej fantasy, bez rewolucjonizowania przyjętej przez autora konwencji, z pewnością literatura warta uwagi. Niech Was nie odstraszy tendencyjność wyjściowego pomysłu, to nie kolejna opowiastka o walkach o tron, choćby i żelazny. A przynajmniej – nie tylko. To nie kalka tego, co już było – choć na solidnej podbudowie gatunkowego dorobku budowana. To z pewnością jedna z lepszych fantasy, jakie miałem okazję czytać spod pióra polskiego autora. Chcę więcej.

Ametyst. Książęca krew.

Nasza ocena: - 80%

80%

Cezary Czyżewski. Wydawnictwo IX 2022

User Rating: 4 ( 1 votes)

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Gryzę grozę. Notatki o kulturze literackiej polskiego horroru – otrzeźwiające spojrzenie na rodzimą grozę [recenzja]

Na „Gryzę grozę. Notatki o kulturze literackiej polskiego horroru” – nie ukrywam – niecierpliwie czekałem …

Leave a Reply