„Bezpiecznej jazdy, matko” to powieść dziwna, niespokojna, która zmusza do zrewidowania naszego postrzegania świata i przede wszystkim zmiany perspektywy. Jednocześnie jej swoista oniryczność potrafi upoić lekkością i sielankowością, pomimo często niespokojnych i groźnych wydarzeń, jakie dotykają bohaterów. To powieść nietypowa, o mocno niedookreślonej gatunkowo fabule, ale tym bardziej okazuje się ciekawym literackim doświadczeniem.
Debiut powieściowy Carla Abrahamssona nie daje się kwalifikować gatunkowo, bowiem jest to z jednej strony opowieść drogi, z drugiej historia obyczajowa o dążeniu do pojednania z porzuconym w niemowlęctwie dzieckiem. Jest tu wątek szpiegowski, jest silny motyw fantastyczny. Słowem, mamy tu miszmasz konwencji, które zaskakująco dobrze splatają się ze sobą, jednocześnie gwarantując nerwowe oczekiwanie w trakcie lektury, co jeszcze może się na powieściowych stronach wydarzyć. Historia niby prosta, mocno w hipisowskim duchu, o matce, która pragnie odnaleźć po latach syna, pozostawionego tuż po urodzeniu w Nepalu, u grupy joginów. Dążenie do pojednania z porzuconym dzieckiem, próba odbudowania, a raczej zbudowania nigdy niewykształconych więzi łączy się tu z intrygującymi rozważaniami na temat naszej egzystencji, poczucia tożsamości i samo postrzegania siebie. I wszystko to jest okraszone mocno elementami wschodniej filozofii, niejednokrotnie mieszanej tu z europejską myślą ezoteryczną. Ciekawe, że ten filozoficzno – kulturowy tygiel okazuje się przyswajalny dla czytelnika nie zaznajomionego z tematem. Umiejętnością Abrahamssona jest tłumaczenie zawiłych kwestii w sposób odległy od sztywnego, akademickiego perorowania. On zmusza nas oczywiście do intelektualnego wysiłku, ale opartego głównie na przyjęciu pewnej otwartości. Nie tyle na zanegowaniu naszego, typowo zachodniego sposobu postrzegania, a raczej podjęciu próby innego spojrzenia, wolnego od naturalnych, schematycznych, kulturowych założeń.
To z jednej strony powieść o afirmacji życiowej radości, o w pewnym stopniu konformistycznym czerpaniu z życia, ale też o poszukiwaniu stałych prawd, wartości, relacji, które są niezależne od kręgu kulturowego, jaki je wykształcił. Może się różnić ich definicja, sposób ekspresji, ale pierwotny rdzeń pozostanie taki sam. Z drugiej strony to trochę pieśń tęsknoty do przeszłości, do tego, co minione, co w stechnicyzowanym świecie niejako nie ma już racji bytu, a do czego autor ( jak i bohaterowi) z chęcią by wrócili. Ruch hippisowski jest tu pokazany jako coś słusznego, jak model najdoskonalszy, bowiem nastawiony na swobodę, na realizację samych siebie, głównie poprzez folgowanie pragnieniom, ale też próby samo zrozumienia poprzez praktykowanie wschodnich sztuk kontemplacji i medytacji, co – w połączeniu z pragnieniem nieszkodzenia innym jednostkom – jest idealnym profilem postępowania.
Jednocześnie mamy w powieści zderzenie dwóch – niby podobnych, a jednak odmiennych – wzorców, wynikających z różnicy pokoleń. Główna bohaterka – Mary, 60-letnia hippiska reprezentuje to, co minione. Utracone ideały, zniekształcone poprzez konformistyczny powrót do cywilizacji, na łono zamożnej rodziny, ucieczkę (która zresztą okazała się skazą na jej całym życiu) od obowiązku, od ciężaru rodzicielstwa. Jej dorosły już syn Victor, niepokorny artysta, muzyk, fotograf, pisarz, to przykład współczesnego poszukiwacza, nie dążącego do reaktywowania przeminionych ideałów, ale poszukujący własnej ścieżki we współczesności, tożsamych dla niego form ekspresji zarówno artystycznej, jak i duchowych oraz światopoglądowych. Jego nie cechuje tęsknota za minionym, ale łaknienie odkrywania tego, co obecne, we wszelkich jego przejawach.
Mnóstwo tu fantastyczności, odrealnienia. Telepatia jest dla bohaterów czymś naturalnym, oczywistym, prozaicznym i wygodnym sposobem komunikowania się. Tajemniczy mężczyźni w pociągach wschodniej Europy ofiarowują zagadkowe plany maszyn mogących zrewolucjonizować światową gospodarkę, a przypadkowo poznane na peronie dziewczyny okazują się wielką miłością, a jednocześnie chwilowym romansem…
To powieść pełna pragnień. Pełna humoru, ciepła, może też niedorzeczności, ale takiej urzekającej, czasem wzruszającej, pokazującej, jak bardzo wąskie i wybiórcze jest nasze postrzeganie świata. Warto przeczytać „Bezpiecznej jazdy, matko”, by dostrzec, jak mało rozumiemy świat, który nas otacza i o ile mniej jeszcze rozumiemy samych siebie. Polecam!
Bezpiecznej jazdy, matko. Carl Abrahamsson. Wydawnictwo IX 2019.
Ocena: 9/10