“Czarna Wdowa” choć dostarcza widzom kawał solidnej rozrywki, jest jednocześnie małym krokiem w tył w rozwoju filmowo-serialowego uniwersum Marvela. Dodajmy, że zrobionym nie z własnej winy.
Refleksje na temat miejsca “Czarnej Wdowy” w triumfalnym marvelowskim pochodzie przez kina i platformę vod Disney+ przychodzą dopiero jakiś czas po seansie. Głód filmowego Marvela był bowiem tak duży, że podczas seansu nie myśli się o takich rzeczach tylko chłonie samo widowisko. Jednak jeszcze w czasie seansu pojawia się pierwszy zgrzyt, właśnie w momencie kiedy film usiłuje być widowiskiem pełną gębą i w finałowych sekwencjach zaczyna nużyć natężeniem efektownych sekwencji, których nie powstydziliby się najnowsi “Szybcy i wściekli”. Nie tędy droga Marvelu podświadomie myślimy, mając w pamięci to, co zaoferowały marvelovskie seriale.
Musimy jednak pamiętać, że “Czarna Wdowa” z powodu pandemii ponad rok czekała na premierę kinową, która miała się odbyć wcześniej niż premiera przełomowego “WandaVision”. Wtedy kolejność nie byłaby zachwiana i mielibyśmy do czynienia z naturalnym stanem rzeczy. “Czarna Wdowa” w udany sposób podsumowałaby kinowe doświadczenia Marvela, a potem przeszliśmy na wyższy poziom komiksowego wtajemniczenia, które Marvel zaproponował odbiorcom w serialach. Tymczasem “Czarna Wdowa”, która jest skrojona pod kinową fabułę sprawia wrażenie, że nagle cofnęliśmy się w marvelowskim rozwoju, głównie dlatego, że film ze Scarlett Johansson dostarcza dokładnie taki sam fabularny schemat, jak niemal wszystkie marvelowskie filmy. Trochę śmiechu, trochę powagi, fajni bohaterowie, nieco rozczarowujący złoczyńca i wielka rozpierdówa na koniec. Przy sitcomowej formule “WandyVision” wygląda to jak krok w tył, nawet przy wszystkich pozytywach “Czarnej Wdowy”. A zatem, jakie one są?
Początek historii udowadnia, że postać superbohaterki z całą pewnością zasługiwała na osobny film. Twórcy do genezy Natashy Romanoff podeszli w bardzo emocjonalny sposób i na start dają nam długą, dramatyczną w wymowie sekwencję z dzieciństwa bohaterki, w której poznajemy jej rodziców i młodszą siostrę. Bardzo krótka sielanka w amerykańskim Ohio zostaje szybko przerwana, kiedy okazuje się że cała rodzina to komórka rosyjskich “śpiochów”, która nawet nie jest połączona prawdziwymi, rodzinnymi więzami. Ta trauma z dzieciństwa wpłynie zarówno na tytułową bohaterkę, jak i na jej siostrę Yelenę, również świetnie wyszkoloną agentkę i również czarną wdowę, czyli praktycznie pozbawioną wolnej woli zabójczynię na usługach rosyjskiego złoczyńcy.
Yelenę gra znana choćby z “Midsommar” Florence Pugh, która z prawdziwym wdziękiem kradnie Scarlett Johansson film, w naturalny sposób tworząc bardziej ciekawą postać, niż rozpamiętująca z poważną miną swoją mroczną przeszłość Natasha. Drugim rodzynkiem jest prześmieszny występ Davida Harboura, który jak można było już wnioskować po trailerach gra rosyjskiego superbohatera pokazanego w krzywym zwierciadle. Jest on tutaj głównym elementem komediowym, choć na samym początku filmu w ogóle się na to nie zanosi i trochę szkoda, że zwiastuny zaspoilerowały swoistą przemianę tego bohatera, bo radości byłoby wtedy o wiele więcej.
Zresztą Harbour i Pugh robią to, co dotąd wydawało się w amerykańskich filmach niemożliwe – tworzą sympatyczne i powszechnie akceptowane przez widzów postacie o rosyjskich korzeniach, a to rzadkość godna podkreślenia. Na ich tle nieco słabiej wypada grana przez Rachel Weisz Melina, czyli matka Natashy i Yeleny, ale też jej postać nie została napisana tak atrakcyjnie jak ta dwójka. Poza tym musi być jakaś równowaga i Melina razem z Natashą stanowią ten bardziej poważny tandem w “Czarnej Wdowie”.
Jednak przede wszystkim “Czarna Wdowa” jest porządnym thrillerem szpiegowskim, rzecz jasna przefiltrowanym przez marvelowską konwencję. Dlatego zobaczymy tutaj mix wielu popkulturowych motywów, wziętych z filmowej “Nikity” i “Czerwonej Jaskółki”, czy serialowego “Zawód: Amerykanin”, choć przecież “Czarna Wdowa” ma w rzeczywistości komiksową genezę, która powstała na długo przed wymienionymi tytułami, ale to te pierwsze przychodzą na myśl, kiedy skupiamy się nad fabułą filmu. Trzeba wspomnieć, że dzieje się ona niedługo po wydarzeniach z “Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów”, kiedy to Avengers poszli w rozsypkę i tym samym przywraca Natashę Romanową do życia, co również pokazuje, jak ważna była to postać dla Marvel Cinematic Universe. Na upartego można również odnieść fabułę “Czarnej Wdowy” do jak najbardziej rzeczywistego ruchu #meetoo, ale tu już weszlibyśmy w głębsze spoilery, więc odkrywanie tego rodzaju analogii trzeba pozostawić widzom.
Dostaliśmy zatem dobry film, który zapewnił to, do czego kinowy Marvel już nas przyzwyczaił. To widowisko, w którym ważniejsze okazały się jednak kameralne, rodzinne momenty i elementy humorystyczne, wybrzmiewające o wiele skuteczniej, niż cała fabuła z widowiskowym finałem. To udowadnia, że w serialach, szczególnie w “WandaVision” i “Lokim” twórcy poszli właściwą drogą, mocniej akcentując i pomysłowo wykorzystując te bardziej skupione na indywidualnych przeżyciach bohaterów momenty, niż całą fabularną otoczkę, która jest odbijana z reguły z jednej sztancy. Takie ma się właśnie wrażenie na “Czarnej Wdowie” – to naprawdę dobry film, tyle że taki, jakich widzieliśmy już dziesiątki, także spośród tych marvelowskich. Jeśli odpowiadający za rozwój filmowy Marvela nie zaproponują czegoś świeżego w nadchodzących ekranizacjach, widzów będą o wiele bardziej cieszyć serialowe propozycje z tego superbohaterskiego świata. A i tak mimo tych wszystkich uwag, bardzo fajnie było zobaczyć produkcję Marvela na dużym ekranie.
Foto © Marvel Studios
Czarna Wdowa
Nasza ocena: - 65%
65%
Reżyseria: Cate Shortland. Występują: Scarlett Johansson, David Harbour, Florence Pugh, Rachel Weisz i inni. Marvel Studios