Mało która z tegorocznych premier miała za sobą tak olbrzymią rzeszę ściskających kciuki w nadziei na sukces fanów, co ekranizacja kultowej opowieści science fiction Franka Herberta. Mając na pokładzie jednego z najlepszych specjalistów w temacie wysokobudżetowych, monumentalnych rozmiarowo produkcji wydawało się, że tym razem nie może być mowy o pomyłce.
Stojący za sterami nowego projektu w uniwersum „Diuny” Denis Villeneuve to w istocie twórca niezwykły, który zdążył udowodnić już, że równie doskonale czuje się w stawiających przede wszystkim na bohaterów i emocjonalność historiach mniejszego formatu, jak i dziełach mających w pierwszej kolejności oszałamiać formą. By stworzyć naprawdę warty pamiętania blockbuster, niezbędne są oba te elementy – i podobnie jak w jego dotychczasowym magnum opus, „Blade Runnerze 2049”, w najnowszym filmie Kanadyjczyka znajdziemy coś dla ciała i coś dla ducha.
Fabuła jaką przedstawia filmowa „Diuna” jest doskonale znana dla przeważającej większości fantastyki naukowej. Oto w dalekiej przyszłości na planetę Arrakis, słynącą w całym zamieszkanym wszechświecie ze złóż umożliwiającej podróże międzygwiezdne Przyprawy oddelegowany zostaje ród Atrydów, mając za zadanie przejąć kontrolę pozyskiwania specyfików z rak dotychczasowych zarządców, Harkonnenów. Ci jednak bynajmniej nie zamierzają oddać bogactwa po dobroci, a między dwiema potężnymi rodzinami wkrótce wybucha konflikt, który na kolejne stulecia może zadecydować o układzie sił w galaktyce.
Napisać, że „Diuna” jest historią monumentalną w swej rozpiętości świata przedstawionego, a zarazem na tyle wielowątkową, by potencjalną ekranizację uczynić niezwykle wymagającą do adekwatnego przełożenia na język filmowy, byłoby sporym niedopowiedzeniem – i nic dziwnego, że na karkołomnej próbie oddania jej niuansów w pojedynczym filmie potknął się nawet ktoś tak uznany jak David Lynch. Bogatszy o bolesne doświadczenie poprzednika Denis Villeneuve na szczęście nawet nie próbował wpychać wszystkich wątków na dwie i pół godziny filmowej taśmy i postawił na podzielenie historii na dwie (a jak być może ostatecznie się okaże nawet trzy) części. Nawet pomimo tego jednak jak dużo czasu jego „Diuna” poświęca na odpowiednią ekspozycję postaci, otoczenia i otaczającej je historii, dla niezaznajomionych z materiałem źródłowym widzów próg wejścia w jej specyficzny nastrój, może okazać się znacznie wyższy niż w przeważającej większości blockbusterów.
Nie znaczy to, że scenariusz widowiska Kanadyjczyka jest źle rozpisany – wręcz przeciwnie, „Diuna” dobrze radzi sobie z odnalezieniem odpowiedniego balansu między momentami zwalniającymi tempo by pewne elementy historii poukładać, a niezwykle efektownymi sekwencjami akcji. Gołym okiem widać, że scenariusz dwoi i troi się, by nie marnować ani minuty, każdą sceną dokładając niezbędne elementy układanki. Dzięki temu „Diuna” to tego rodzaju niezwykłe kinowe doświadczenie, które zyskuje wraz z kolejnymi minutami seansu – nawet jeśli siłą rzeczy stanowiąc jedynie jedną z części składowych całości, nigdy nie ma szansy dotrzeć do pełni emocjonalnego crescendo.
Na te przyjdzie poczekać nam zapewne do drugiego bądź trzeciego filmu, ale już teraz nie wypada nie docenić pieczołowitości z jaką wizja Franka Herberta została oddana na ekranie. Pod względem realizacji nie ma tu bowiem mowy o fałszywych nutach. Fantastycznie prezentujące się, podobnie jak w przypadku wspomnianego wcześniej „Blade Runnera 2049” mogące stanowić gotowe inspiracje dla fototapet panoramy kontrowane są pełnymi detali, surowymi efektami komputerowymi i równie oszczędnymi kostiumami. Villeneuve sukcesywnie kreuje tu wizję fantastyki dalekiego zasięgu, będącej jednak niejako naturalnym przedłużeniem obecnej technologii – a przez to pozostawiającej wrażenie realizmu.
Równie w punkt wypadają kreacje aktorskie. Mając na pokładzie takie nazwiska jak Oscar Isaac, Timothée Chalamet, Josh Brolin, Rebecca Ferguson czy Javier Bardem należało się spodziewać, że będziemy mieli tu z co najmniej dobrym, równym poziomem intensywności i dokładnie tak „Diuna” pod tym względem się prezentuje.
Denisowi Villeneuve udała się zatem niezwykle trudna sztuka złapania kilku srok za ogony. Nie tylko bowiem stworzył film który oszałamiając wielkością pozostaje w pewnych aspektach niezwykle intymny, ale też potrafi po równo zadowolić starych wyjadaczy uniwersum, jednocześnie będąc wystarczająco jasnym dla nowego grona fanów. Jestem przekonany, że niezwykle dobry okres dla „Diuny” dopiero się rozpoczyna.
Foto © Warner Bros
Diuna
Nasza ocena: - 85%
85%
Reżyseria: Denis Villeneuve. Obsada: Timothée Timothy Chalamet, Oscar Isaac, Rebecca Ferguson, Javier Bardem i inni. USA, 2021.