Gorący temat

Invincible, tom 12 – superbohater w pełnym tego słowa znaczeniu [recenzja]

Trochę to trwało, choć wcale nie jakoś długo i w końcu mamy “Invincible’a” w całości po polsku. Robert Kirkman potrzebował stu czterdziestu czterech zeszytów, aby napisać kompletną historię superbohatera. Historię hojnie korzystającą z superbohaterskich mitologii, a zarazem inną niż wszystkie.

Robert Kirkman, choć potrafi ciągnąc swoje serie przez długie lata, to jednak dobrze zdaje sobie sprawę, że w pewnym momencie trzeba odpuścić i pożegnać się z tworzoną historią. “Żywe trupy” skończyły się dosyć nieoczekiwanie (wciąż nie możemy się doczekać polskiej wersji) na 193 zeszycie, natomiast z “Invincible” na jakiś czas przed finałem było już wiadomo, że powstaną 144 zeszyty. Z pewnością można było ciągnąć tę historię dalej i stawiać przed Markiem Graysonem nowe wyzwania, ale wówczas seria przestałaby się różnić od tego, co proponuje nam Marvel i DC, czyli ciągłego wałkowania tych samych motywów i schematów. Ciągłego, czyli bez końca, bo przecież historie o superbohaterach z tych właśnie wydawnictw tym właśnie są – niekończącą się historią. Natomiast zebrany w dwunastu zbiorczych tomach “Invincible” ma satysfakcjonujący finał i choć Kirkman teoretycznie zostawił sobie furtkę do dalszego pisania tej serii, to gdyby się na to zdecydował, po prostu zrujnowałby całą  kompozycyjną klamrę, w której zamknął niezwykłe losy Marka Graysona, jego rodziny, przyjaciół i wrogów.

W dwunastym, finałowym tomie przyszedł bowiem czas na ostateczne porządki. Gdzieś w odmętach kosmosu wciąż czai się Thragg z armią swoich zabójczych dzieci, na Ziemi wciąż rządzi Robot, a Mark po prostu chciałby wraz z Eve wychowywać córkę. Jak dobrze wiemy wyszły z tego nici, a pokłosie tragicznego finału z poprzedniej odsłony mamy w pierwszym zeszycie finałowego tomu, podczas pogrzebu ważnej dla Marka osoby. Wściekłość i trauma muszą doprowadzić do eskalacji i ta wydarza się już podczas uroczystości, kiedy walczą ze sobą Mark i Allen, ale w końcu muszą się ze sobą dogadać i ruszyć na wojnę z Thraggiem. Efektem tej decyzji będzie epickie finałowe stracie (poprzedzone nie mniej epickimi walkami), zajmujące w całości jeden z dwunastu zeszytów tego tomu, starcie jakie tylko Kirkman potrafi wymyślić przy udziale niezastąpionego w kreowaniu superbohaterskich walk Ryana Ottleya. 

Mark musi również trafić na Ziemię i tam zakończyć pewne sprawy i tak jak w przypadku walki z Thraggiem, nie będzie to wcale łatwe. I nie, wcale nie chodzi o niezamknięte sprawy z Robotem, ale o potomka superbohatera, który narodził się za sprawą wymuszonego zbliżenia Marka z Annisą. To prawdopodobnie najciekawszy wątek w tym tomie, a syn Invincible’a, razem z Ursaal z ekipy Thragga to postacie, które wniosły w końcówce serii najwięcej emocji i świeżości do nieco już zmęczonej fabuły. 

Prawda jest taka, że szczyt formy Kirkmana przypadł nieoczekiwanie na jedenasty tom, który zafundował czytelnikom wielki, emocjonalny rollercoaster i sporo zaskoczeń. W finałowym tomie spawy zmierzają już do końca i można było zgadnąć pewne rozwiązania, o które pokusił się Kirkman, dlatego nie przeżywa się lektury tak mocno, jak w przypadku poprzedniej części. I dopiero wejście w ostatni, dużo grubszy pod względem objętości zeszyt wymazuje pewnego rodzaju rozczarowanie, które przyniosły wojenne rozstrzygnięcia. Dzieje się tak ponieważ KIrkman stosuje chwyt, który powinni pamiętać widzowie “Sześciu stóp pod ziemią”, kiedy to aby uniknąć widma kontynuacji, twórcy opowiedzieli w ekspresowym tempie dalsze losy postaci w zasadzie do ich końca. Podobną formułę mamy w ostatnim zeszycie “Invincible”a, kiedy na naszych oczach historia rodziny Marka Graysona nagle niezmiernie przyśpiesza, fundując nam wiele niezwykłych scen, ale też zmierzając do momentu, w którym opowiedziało się już wszystko i w zasadzie nie ma nic do dodania, bo olejne wstawki tylko zepsułyby efekt czytelniczej immersji.

Wchodząc w świat Invincible’a i śledząc jego historię przez tyle czasu, Kirkman osiągnął niezwykle sugestywny efekt więzi łączącej czytelnika z tym wymyślonym od podstaw uniwersum i jego bohaterem. Ów efekt potęguje właśnie ostatni zeszyt, w którym widzimy próbę zbudowania nowego wspaniałego wszechświata przez doświadczonego przez życie, imponującego dojrzałością Marka. I to, co będzie dalej w pewnym momencie staje się nieistotne, ponieważ najbardziej interesował nas ów bohater w swoim nieokrzesaniu, w swoich nieprzemyślanych decyzjach, w swojej trudnej i długiej drodze do bycia prawdziwym superbohaterem w pełnym znaczeniu tego słowa. O to chodziło Kirkmanowi i to udało się mu w “Invincible” osiągnąć. A reszta jest milczeniem pośród miliona gwiazd i krążących wokół nich zamieszkałych światów. 

Invincible, tom 12

Nasza ocena: - 80%

80%

Scenarusz: Robert Kirkman. Rysunki: Ryan Ottley, Cory Walker. Tłumaczenie: Agata Cieślak. Egmont 2021

User Rating: Be the first one !

Tomasz Miecznikowski

Filmoznawca z wykształcenia. Nałogowy pochłaniacz seriali. Kocha twórczość Stephena Kinga i wielbi geniusz Alana Moore'a. Pisał artykuły do "Nowej Fantastyki" i Instytutu Książki, jego teksty i recenzje ukazują się na portalach fantastyka.pl i naekranie.pl. Wyróżniony przez użytkowników fantastyka.pl za najlepszy tekst publicystyczny 2013 roku.

Zobacz także

8 miliardów dżinów – z wielką mocą równa się (zbyt) wielka odpowiedzialność [recenzja przedpremierowa]

Każdy miłośnik komiksowego medium wie, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Ale co …

Leave a Reply