O tym, że jako gatunek igramy z naturą, w bezmyślny sposób trzebiąc zasoby fauny i flory naszej planety mówi się nie od dziś, a w ostatnich latach coraz głośniej. Południowoafrykański miks horroru, psychologicznego dramatu i fantastyki również zabiera swój głos w temacie.
Fabuła „Gai” kręci się wokół Gabi – strażniczki Parku Narodowego Tsitsikamma, która wraz ze swoim partnerem wyrusza na rutynowy rekonesans. Proste z pozoru zadanie zlustrowania cokolwiek znajomych bohaterce terenów wkrótce przybiera dramatyczny obrót. Choć poważnie ranna Gabi zostaje ostatecznie uratowana przez dwójkę surwiwalistów, przy okazji dowiaduje się, że w samym rezerwacie dzieje się coś, co wykracza ponad wyobrażenia nawykłych do cywilizacyjnych wygód jednostek – coś, co uznało, że nadszedł najwyższy czas by przypomnieć ludziom, że natura potrafi się bronić.
„Gaia” pod pewnymi względami może wydawać się kinem dla wielu widzów egzotycznym. Już samo miejsce akcji, potężny ekosystem i jedna z naturalnych pereł w koronie RPA bynajmniej nie jest standardowym otoczeniem w jakim swe fabuły rozgrywać zwykły filmy grozy, a do tego policzyć należy również bohaterów którzy wysławiają się częściowo w języku afrikaans. Dodając jedno do drugiego, już na tym etapie mamy film wybijający się na tle gatunkowych rywali – a należy przyznać, że atuty niezwykłego settingu zasiadający na reżyserskim stołku Jaco Bouwer potrafi rozgrywać co najmniej dobrze.
Co zatem potrafi rzucić się w oczy od pierwszych minut to precyzyjna, wyłuskująca z otoczenia kolejne detale praca kamery. Brud wciskający się bohaterom pod paznokcie, wirujące w powietrzu w promieniach światła zarodniki, ociekające potem twarze bohaterów czy wreszcie naturalistycznie ukazane sceny przemocy – wszystko to jednoznacznie mówi widzowi, że właśnie zawędrował do miejsca w którym reguły gry przestaje wyznaczać technologiczne zaawansowanie i cywilizacyjny postęp. Poczucie zagubienia i niepewności „Gaia” buduje też hipnotyzującą, ambientową ścieżką dźwiękową i kilkoma montażowymi sztuczkami, jak zmieniającymi się proporcjami obrazu – nie dość więc, że jest pomysłowo i dać się pochłonąć pieczołowicie wykreowanemu nastrojowi jest niezwykle łatwo, to uczciwie należy przyznać, że ciężko zarzucić cokolwiek filmowi od strony realizacyjnej.
Z samą fabułą jednak już na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony przekaz scenariusza Tertius Kapp pozostaje oczywisty od początku do końca, z drugiej, zanim do celu dobrniemy czeka nas wyboista droga. „Gaia” to taki film który widzowi nie zamierza niczego ułatwiać, w dużej mierze narrację opierając na sekwencjach z pogranicza jawy i snu, wypełnionych koszmarami halucynacji i wydarzeń które wymykają się jednoznacznym interpretacjom. Fani narkotykowych tripów w rodzaju „Midsommar”, czy onirycznych klimatów „Anihilacji” poczują się przy takiej formie opowiadania historii jak w domu, ciężko jednak ukrywać, że siła południowoafrykańskiego horroru opiera się głównie na tym, co sami będziemy potrafili zeń wyciągnąć. A bynajmniej nie jest to najłatwiejsze zadanie – jeśli dać się wytrącić z oferowanego przezeń klimatu, na poziomie przyczynowo-skutkowym z łatwością doszukamy się większych i mniejszych nieścisłości w zawiązaniu akcji, czy co najmniej wątpliwych zachowań bohaterów.
Na to przy seansie „Gai” trzeba brać szczególną poprawkę – podejście analityczne nijak się tu nie sprawdzi, a warunkiem dobrej zabawy jest świadoma decyzja o chłonięciu jej symboliki i tego, co ma nam do powiedzenia. A wbrew standardom do jakich przyzwyczaiła nas filmowa groza, jest tego całkiem sporo.
Foto © Decal
Gaia
Nasza ocena: - 60%
60%
Reżyseria: Jaco Bouwer. Obsada: Monique Rockman, Carel Nel, Alex van Dyk, Anthony Oseyemi. RPA, 2021.