Gorący temat

Kokainowy miś – groza na haju [recenzja]

Są historie tak nieprawdopodobne, że wydawałoby się niemożliwe do zaistnienia w rzeczywistości. Film Elizabeth Banks jest inspirowany jedną z nich. No, może troszkę przy okazji doń dopowiadając. Tak niemal wszystko.

Owe prawdziwe wydarzenia która stały się podstawą filmu, rozegrały się w grudniu 1985 roku gdy przelatując nad północną Georgią, szmuglujący kokainę pilot Andrew C. Thornton II postanowił pozbyć się nadmiarowego ładunku, wyrzucając go za pokład. W chwilę później sam również podążył w dół za drogocenną paczką, ku swojemu nieszczęściu z niesprawnym spadochronem. Pojedynku z grawitacja nie udało mu się wygrać, ale szczelnie zapakowanemu narkotykowi już tak – a przynajmniej do czasu gdy ten stał się obiektem zainteresowania Niedźwiedzia czarnego. Zwierzę odnaleziono martwe po trzech miesiącach, pośród czterdziestu rozszarpanych paczek białego proszku, a jakiś czas później umieszczony na wystawie, nadając mu przydomek „Kokainowego misia”.

Filmowa wersja owych wydarzeń, za cel obiera sobie wypełnienie wszelkich potencjalnych luk fikcją – i tak oto dowiadujemy się, że zanim niedźwiedzia odnaleziono, w całą sytuacją wplątało się kilka niezależnych od siebie osób. Z jednej strony matka próbująca znaleźć wagarującą córkę, z drugiej para narkotykowych dilerów, usiłująca odzyskać należący do lokalnego bossa towar, z trzeciej osobliwi strażnicy parku krajobrazowego i zmęczony życiem szeryf – wszyscy oni, podobnie jak przypadkowo wciągnięci w aferę turyści i lokalny element wkrótce staną naprzeciw nadzwyczaj nadpobudliwego niedźwiedzia, próbując ujść z życiem.

Nawet pobieżny rzut oka na fabułę filmu Elizabeth Banks nakazuje spodziewać, się, że do produkcji traktującej opowiadaną historię ze śmiertelną powagą będzie mu raczej dalej niż bliżej. Poniekąd tak też właśnie jest – co jakiś czas bowiem natkniemy się w „Kokainowym misiu” na podlane solidną dawką absurdu, wzbogacone o smoliście czarny humor i nieco gore sekwencje w których tytułowy ssak na narkotykowym tripie urządza ludziom jesień średniowiecza. Problem z nimi jest jeden, ale zasadniczy – zanim do nich dobrnie, film Amerykanki mozoli się niemiłosiernie w próbach zainteresowania widza tym, co dzieje się u poszczególnych bohaterów. Ci jednak, nie dość że nie są w żadnym większym stopniu warci uwagi (nawet jeżeli w jedną z nich wciela się nieodżałowany Ray Liotta), to na domiar złego zostają rozbici na kilka różnych grup. Napisany przez Jimmy’ego Wardena scenariusz nieustannie skacze więc z jednego wątku na drugi, nie tylko nie rozwijając należycie żadnego z nich, ale też ograniczając przez to wyczekiwane spotkania widza z drapieżnikiem.

Jakkolwiek przy tak pomyślanej strukturze filmu wydawałoby się to trudne do osiągnięcia, „Kokainowy miś” w efekcie raczy widza wielokrotnie przeciąganymi scenami opartymi na niewiele wnoszących do akcji i zazwyczaj nie trafiających w tarczę humorem dialogami, skutecznie studząc początkowy entuzjazm. Obietnica energetycznej jazdy bez trzymanki w zasadzie nigdy nie zostaje tu całkowicie zrealizowana – obok wspomnianych pojedynczych występów niedźwiedzia na ekranie cała reszta treści sprawia bowiem wrażenie czegoś, co po prostu musiało zostać na taśmę filmową wepchnięte, byle jakoś ja wypełnić.

„Kokainowy miś” to tym samym spory zawód, tym bardziej jeśli brać pod uwagę groteskowy potencjał rzeczywistych wydarzeń. No cóż, nawet mając najbardziej obiecujący materiał jednak, nie da się zainteresować nim widza, jeżeli wszystko inne zrealizowane jest na pół gwizdka.

Foto © United International Pictures Sp z o.o.

Kokainowy miś

Nasza ocena: - 50%

50%

Reżyseria: Elizabeth Banks. Obsada: Keri Russell, Alden Ehrenreich, Ray Liotta i inni. USA, 2023.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply