Przyznaję, proza Adriana Bednarka, a w szczególności seria z Kuba Sobańskim, to moje osobiste guilty pleasure. Nie jest to bowiem literatura, jakiej zwyczajowo szukam, jaką – w trzonie fabularnym i konstrukcyjnym – byłbym skłonny ad hoc chwalić. A jednak jest w tych historiach coś, co magnetyzuje, co przyciąga i co sprawia, że kolejne tomy czytam z niesłabnącym zainteresowaniem. Mimo całej ich ogólnej przewidywalności, ale też niepokoju, jaki wzbudza we mnie sam pomysł autorskiego wcielania się w seryjnego mordercę. Co – samo w sobie – nieodzownie zdaje się sugerować realizacje jakichś wewnętrznych, mrocznych i niezdrowych pragnień samego twórcy.
Najnowszy tom serii znów eksploruje wątek nagle pojawiającego się przeciwnika / naśladowcy Kuby Sobańskiego, stanowiącego dla niego nie tylko zagrożenie, ale i swego rodzaju konkurencję.
Kuba nadal zaś liże rany po pobycie w więzieniu, jednocześnie coraz mocniej tęskniąc za praca prawnika, która nie tylko przynosiła mu niezły dochód, ale stanowiła intelektualne oraz emocjonalne wyzwanie. Jak to już się w serii utarło, początek tomu to kłopoty, spiętrzające się z każdą stroną. A powieść wieńczy finalne ich rozwiązanie, w charakterystyczny dla Sobańskiego, bezpretensjonalny sposób. I tym razem nie jest inaczej, a ostateczne zakończenie tomu otwarcie sugeruje, czego spodziewać się możemy w następnej części. Bo to, że się ona pojawi, jestem bardziej, niż pewien.
Nieodzownie mam problem z prozą Bednarka, bowiem jej literacki, warsztatowy poziom zwyczajowo balansuje na krawędzi kiczu i wzbudzania niezdrowych emocji. Konstrukcja fabularna kreowana jest wg jednakowego schematu – Kuba ma kłopoty, bo ktoś wpada na jego trop lub zaczyna się dziać coś, co może rzucić na niego cień podejrzeń. Więc nasz bohater robi to, co umie najlepiej – zaczyna skomplikowaną, nieodzownie krwawą rozgrywkę, która ma doprowadzić do eliminacji zagrożenia. Oczywiście też, uciszona jakimś sposobem, choćby na chwilę, mroczna żądza znów się odzywa. Zwykle ze zdwojoną siłą, bowiem świat (a ściśle – Kraków) pełen jest przecież olśniewających, do bólu seksownych sobowtórek jego demonicznej i niezaprzeczalnie nieżywej od dawna siostry. I biedny Sobański nie ma wyjścia – musi zabijać kolejne z nich.
Niby to granie na tendencji, ta kiczowatość i powtarzalność samego rysu fabularnego powinna działać odpychająco. Ale coś w tej prozie jest takiego, co zawsze sprawia, iż mówię: sprawdzam! Nie inaczej jest tym razem, bo zwyczajnie ciekaw jestem, w którą stronę autor pójdzie tym razem, jak rozegra kolejny tom swojej niepokojącej sagi. Jak zachowa się Sobański tym razem? Kogo będzie musiał skrzywdzić, upodlić, zabić, dla zachowania swojego wychuchanego, odrealnionego, rajskiego status quo?
Drażni mnie portretowanie kobiet u Bednarka. Mocno uprzedmiotawiające, ograniczające je tylko do swoistych, wyidealizowanych seks-lalek, jakby inne, bardziej zwyczajne, przeciętniejsze, ale tym samym realniejsze, zupełnie nie istniały. Zresztą, sam Sobański traktuje otaczające go kobiety albo jako narzędzia, albo zupełnie wręcz bezwolne, manieryczne obiekty do spełniania osobistych seksualnych fantazji, albo co najwyżej narzędzia służące mu do osiągania celów. Co jest dodatkowym kamyczkiem do ogródka niechęci, jaką żywię do samego Sobańskiego. Bo to nie tylko ohydny seryjny morderca (choć miejscami autor próbuje go nieco wybielić, rozgrzeszyć z popełnianych czynów, które motywowane mają być traumatyzująca przeszłością). Bo – abstrahując od makabrycznej pasji, wynikającej z traumatycznej przeszłości – Kuba to zadufany w sobie, przeświadczony o własnej zaje…ści dupek, do którego nie umiem wykrzesać żadnych pozytywnych uczuć. I czytanie serii opiera się głównie na oczekiwaniu, kiedy w końcu powinie mu się noga. A to się, owszem, zdarza. Ale nigdy wystarczająco, nigdy – jak dotychczas – ostatecznie.
Kolejnym irytującym elementem cyklu jest ilość seryjnych morderców, jacy pojawiają się co rusz w Krakowie. Serio, takiego nagromadzenia psychopatów, jak w tym mieście, chyba żadna mieścina na świecie nie widziała. Bednarek ma prosty schemat na kolejne tomy – pojawia się w grodzie Kraka nowy psychopata, zawsze atakujący i mordujący młode dziewczyny, a jego działanie w jakiś, bliższy lub dalszy sposób skorelowane są z działalnością na tym polu samego Sobańskiego. Przez co Kubę ogarnia blady strach, że ktoś zburzy jego sielankowe, rajskie życie…. I nasz bohater zaczyna działać.
Powieści Bednarka zasiedlają zazwyczaj same antypatyczne postaci, od głównego bohatera począwszy, po całą plejadę postaci drugoplanowych. I w niniejszym tomie jest podobnie. Nie tylko obecna dziewczyna Kuby zdaje się mocno odklejona od rzeczywistości (przebojowa, choć świeżo upieczona adwokatka, która nie ma za grosz moralności i sumienia, z radością, dla blichtru i sławy broniąca psychopatów, bo to pomoże jej w karierze) , ale nawet ci, którzy zdają się stać po właściwej stronie prawa i porządku w praktyce okazują się chamscy, wulgarni i skłonni do czynów nie tylko nielegalnych, ale i zwyczajnie niemoralnych. Słowem, świat kreowany przez Bednarka jest brzydki, brudny i antypatyczny, a nazywanie go przez samego bohatera Rajem zakrawa co najmniej na niesmaczny żart.
Co więc w nim tak bardzo fascynuje?
No właśnie. Od pierwszego tomu serii głowię się nad ogólną (jak i własną) fascynacją Sobańskim. Z jednej strony stronię od takiej literatury, gloryfikującej w pewien sposób zło, stanowiącej kamuflowaną fascynację zbrodnią i będących quasi-realizacja mrocznych, osobistych pragnień jej twórcy – co zawsze samo w sobie jest niepokojące. Samemu będąc autorem grozy wiem, gdzie przebiega ta cienka linia, odróżniająca manifestację i oswajanie wewnętrznych lęków z niezdrową fascynacją makabrą i czynieniem zła. U Bednarka ta granica się zaciera, a na uczynieniu postaci seryjnego mordercy główna dramatis personae się nie kończy – wszak autor decydujący się na narrację pierwszoosobową musi w pełni wcielić się w kreowanego bohatera, utożsamić z nim i z jego pragnieniami! A ta relacja na linii autor – bohater w przypadku osobnika takiego, jak Kuba Sobański może niepokoić…
Jednocześnie unika Bednarek przesady w opisach makabrycznych zbrodni. Owszem, pojawiają się one, są wręcz konieczne do konstrukcji fabularnej, jaka została przyjęta. Jednak nie ma tu przesadnego epatowania makabrycznymi opisami. Całość jest bardziej stonowana, niedopowiedziana, skupiona na ogólnym obrazie, niż na eksploracji detalu psychologicznego, na rozkładaniu na czynniki pierwsze motywacji zachowań w miejsce wiwisekcyjnego zobrazowania samego aktu zbrodni – co trochę ratuje tę literaturę, czyni ją, przynajmniej na tej płaszczyźnie mniej odpychającą.
Te książki wciągają, niczym bagno. Oblepiają, pozostawiając pewną skazę, swoisty ślad na pamięci. Wzbudzają obrzydzenie, ale jednocześnie cechują się zagadkowym magnetyzmem, zakorzenionym zapewne w społecznej fascynacji aktem zła i tego procesu, który wyzwala w jednostce ludzkiej najmroczniejsze instynkty. Ta proza ujmuje pewną ogólnospołeczną przypadłość pożądania wrażeń płynących z obszarów zwykłemu, zdrowemu człowiekowi niedostępnych. Poprzez fikcyjne role w kreowanej prozie, pozwala się odbiorcy wcielić, utożsamić w umysł zbrodniarza, bez żadnych, czy to realnych, prawnych, czy też moralnych konsekwencji. Jest to niepokojące, ale ukierunkowane we właściwy sposób może stanowić także swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa, pozwalający uzewnętrznić mroczne, negatywne emocje w sposób kontrolowany, nie zagrażający społeczeństwu.
Bo seryjni mordercy istnieją. Są – w oczywisty sposób – inni, niż kreacja Adriana Bednarka. Ale to – niestety – realne jednostki, które pojawiały się, pojawiają i będą pojawiać w obrębie społecznych relacji. Monetyzowane zjawiska nie powinno być uznawane za pochlebne i korzystne, ale uważam, że kreowanie fikcyjnej postaci jest o stokroć lepsze, niż ożywianie na literackich kartach prawdziwych, historycznych (z bliższej lub dalszej przeszłości) postaci. Ci prawdziwi nie zasłużyli na sławę, która nieodzownie będzie nieść ze sobą iskrę poklasku. Oni powinni być zepchnięci na margines społeczny zarówno w realu, jak i w obrębie popkultury. Niech ów wspomniany wentyl bezpieczeństwa stanowią – jeśli już muszą – postaci całkowicie zmyślone.
„Pokusa diabła” okazuje się nie wyróżniać niczym szczególnym na tle całej serii, ale i nie zaniżaj jej poziomu. To literatura specyficzna, być może nie najlepsza, ale jednocześnie na tyle sprawnie, rzemieślniczo napisana, by nie męczyć przy lekturze. To – może zaskakująco, wziąwszy pod uwagę tematykę – literatura czysto rozrywkowa, nie siląca się na głębię, na podejmowanie jakichkolwiek rozważań. Ma być dynamicznie, zaskakująco, żywiołowo. Ma być prowokująco i niepokojąco, bo ten typ gatunkowy stanowi swoiste przełamywanie tabu, łechtające chorobliwą fascynacje złem, jaka nigdy w społeczeństwie nie przemija. I w takim ujęciu to proza, kra okazuje się w swojej kategorii całkiem dobrą powieścią. Niby pisaną szablonowo, ale nadal magnetycznie skupiającą uwagę. I choć nadal Kubie Sobańskiemu się udało wywinąć od jakiejkolwiek odpowiedzialności, to jednak zauważalne problemy i psychiczne obciążenie, jakiemu ulega (co wynika ze zdarzeń z poprzednich tomów) oferuje trochę satysfakcji. Bo ja naprawdę nie jestem fanem Sobańskiego i szczerze mam nadzieję, ze kiedyś trafi na dobre za kratki, albo na cmentarz za całe zło, jakie wyrządził i jeszcze wyrządzi. Liczę naiwnie, że sprawiedliwość zatriumfuje, bo przecież to jest nieodzownym elementem opowieści o seryjnych mordercach – że zostają finalnie złapani. I ponoszą karę. Bednarek schemat przełamuje, czym – w sensie literackim – na równi mnie zachwyca, jak i niemożebnie drażni. Obserwuje jego fenomen jako swego rodzaju socjologiczny eksperyment, w którym sam mimowolnie, czy mi się to podoba, czy nie – biorę udział.
„Pokusa diabła” to książka przede wszystkim do miłośników serii. Nie dość, że zakotwiczona mocno w dotychczasowych wydarzeniach, to w dodatku pisana ściśle w duchu całej serii. Więc dotychczasowi odbiorcy powinni być zadowoleni, bo to kolejna pozycja na poziomie poprzednich. Nie jest to proza, która zachwyca, ale która w swojej kategorii potrafi zainteresować, przykuć uwagę na te swoje kilkaset stron. Zżymamy się na Sobańskiego, nie potrafimy zracjonalizować odrealnionych zachowań Dony, a obraz świata, jaki buduje Bednarek daleki jest od realizmu. Ale niezmiennie ma ta proza swój zagadkowy magnetyzm, który kusi przy każdym kolejnym tomie. Jak zaznaczyłem na wstępie – przyznaję, iż to moje guilty pleasure. I jako takiego, nie umiem „Pokusy diabła” dotychczasowym czytelnikom serii nie rekomendować.
Pokusa diabła
Nasza ocena: - 70%
70%
Adrian Bednarek. Wydawnictwo Zaczytani 2023