Komiks to sztuka. Kropka. W polskim mainstreamie wciąż jednak pokutuje przekonanie, że opowieści obrazkowe to ułomna rozrywka dla dzieci. Starszych czytelników traktuje się z politowaniem, a stereotypowy komiksomaniak to najczęściej piwniczny nerd. Takich sceptyków nie idzie przekonać ani litanią wybitnych, nagradzanych tytułów, ani grubo ponad stuletnim dziedzictwem.
Postanowiliśmy zatem podejść do tematu od innej strony i poszukać odbiorców tego medium poza środowiskiem komiksowym, chcąc udowodnić, że czytanie “książek z obrazkami” to żaden wstyd. Dziś na serię pytań z naszego kwestionariusza odpowiada Jakub Wiech.
Od jakiego tytułu zaczęła się Twoja przygoda z komiksem?
Pierwszym wspomnieniem z komiksem w roli głównej, jakie mam, to stareńka seria o królach Polski. Miałem zeszyt poświęcony Bolesławowi Krzywoustemu i wciąż pamiętam kadry z tego komiksu – m. in. ten ze stosem trupów na Psim Polu. Ale byłem zbyt mały, żeby ogarnąć wtedy istotę tekstu kultury, jaki mam przed sobą. Pierwszym komiksem czytanym przeze mnie w miarę świadomie był „Kaczor Donald”.
Jak w Twoim otoczeniu postrzega się opowieści obrazkowe?
Bardzo pozytywnie – zarówno w domu, jak i w pracy. Ani moi rodzice, ani grono przyjaciół czy współpracowników nigdy nie traktowało komiksów protekcjonalnie, jako np. rozrywki dla dzieci. Z tego względu komiks zawsze był dla mnie czymś ciekawym, godnym uwagi, powiedziałbym nawet: poważnym.
Lubisz komiksy bo…
Bo są czymś pomiędzy filmem i książką, co pozwala połączyć najlepsze elementy tych dwóch kategorii. Z jednej strony, komiks wyręcza naszą wyobraźnie wizualnie i przedstawia gotowych bohaterów oraz świat, ale z drugiej: jest jak okno, przez które można rzucić okiem jedynie na określony wycinek rzeczywistości. Reszta pozostaje nieznana – i tu można już popuścić wodze fantazji. O tym, jak bardzo się je popuszcza decyduje jednak historia, którą tworzy autor.
Ulubiony komiks, którego nigdy nie zapomnisz?
To chyba będą dwa różne komiksy – moim ulubionym jest komiks „Watchmen”, poznałem go stosunkowo późno, bo dopiero na studiach, ale wciąż do niego wracam, podobnie jak do kilku zeszytów „Batmana”, które mam. Człowiek-Nietoperz to z kolei moja ulubiona postać z kart komiksu – ale w tym przypadku sfera rysunkowa zlała się mi ze sferą filmową. Po prostu historia (spoiler alert) Bruce’a Wayne’a ma w sobie szczyptę tego, co garściami do swych postaci ładował Shakespeare – swoistą uniwersalność, ponadczasowość, podatność na rozmaite adaptacje. Natomiast komiksem, którego nigdy nie zapomnę był „Sędzia Dredd”. Odcinek jego przygód znalazłem w „Świecie Komiksu”, który dostałem od mamy. Miałem wtedy jakieś siedem, może osiem lat i to było dla mnie pierwsze zderzenie z poważnym, dojrzałym komiksem.
Artysta/scenarzysta, którego prace podziwiasz od lat?
Alan Moore, zdecydowanie. Poza nim: lubię dzieła duetu Goscinny & Uderzo oraz Morrisa.
Co byś polecił/a osobie w Twoim wieku, która nigdy nie czytała żadnego komiksu?
Żeby czym prędzej nadrobiła zaległości w jednej z najciekawszych form snucia opowieści.
Ulubiona ekranizacja komiksu?
„V jak Vendetta”, tuż przed „Watchmen. Strażnicy” (Snydera, z 2009 roku). Szalenie niedocenione filmy z genialnymi ścieżkami dźwiękowymi, wspaniałymi ujęciami, świetną grą aktorską. Wracam do tych filmów co jakiś czas, wciąż znajdując w nich nowe odniesienia i aluzje.