Komiks to sztuka. Kropka. W polskim mainstreamie wciąż jednak pokutuje przekonanie, że opowieści obrazkowe to ułomna rozrywka dla dzieci. Starszych czytelników traktuje się z politowaniem, a stereotypowy komiksomaniak to najczęściej piwniczny nerd. Takich sceptyków nie idzie przekonać ani litanią wybitnych, nagradzanych tytułów, ani grubo ponad stuletnim dziedzictwem.
Postanowiliśmy zatem podejść do tematu od innej strony i poszukać odbiorców tego medium poza środowiskiem komiksowym, chcąc udowodnić, że czytanie “książek z obrazkami” to żaden wstyd. Dziś na serię pytań z naszego kwestionariusza odpowiada Katarzyna Borowiecka.
Od jakiego tytułu zaczęła się Twoja przygoda z komiksem?
Zanim trzasnął grom z jasnego nieba, o czym za chwilę, od wczesnego dzieciństwa pożerałam wszystko od Papcia Chmiela, Janusza Christy i Szarloty Pawel. Była też boleśnie dydaktyczna seria o polskich królach (zwłaszcza album o Kazimierzu Wielkim mam wciąż przed oczami).
A jednak doskonale pamiętam moment pierwszego prawdziwego zachwytu. To był jakiś słoneczny poranek i długa kolejka po coś, co akurat rzucili. A ja – zapatrzona w okładkę na wystawie. Rudowłosa kobieta z opaską na oku. Od „Zdradzonej czarodziejki” zaczęła się prawdziwa pasja, Rosiński i van Hamme stali się moimi idolami, a sposoby zdobywania kolejnych thorgalowych albumów były niezłą szkołą kreatywności.
Jak w Twoim otoczeniu postrzega się opowieści obrazkowe?
Moje otoczenie można podzielić na dwie grupy – tych, których nie trzeba przekonywać i tych, którzy wciąż, o dziwo, uważają komiks za rozrywkę pośledniego gatunku. Staram się, żeby nawet ci, którzy się wzdragają przed czytaniem komiksów, zajrzeli chociaż do jednego i sprawdzili. Z różnym skutkiem.
Lubisz komiksy bo…
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Komiks jest integralną formą sztuki, łączy walory literackie i wizualne, zaskakuje pomysłowością na obu tych płaszczyznach, można go z powodzeniem rozpiąć na skali od epiki do minimalizmu. Z jednej strony Mroczny Rycerz, z drugiej – Maus.
Więc równie dobrze możecie mnie zapytać, dlaczego lubię kino. Albo dlaczego lubię czytać. To jest nieodłączna część mojego życia.
Ulubiony komiks, którego nigdy nie zapomnisz?
Jeden? W takim razie mój wybór musi paść na pierwszy dorosły zachwyt, czyli „Persepolis” Marjane Satrapi. Znaleziony u kolegi na półce w czasie jakiejś imprezy, w godzinę pochłonięty (w niezbyt sprzyjających skupieniu okolicznościach), mistrzowsko narysowany i napisany. Świetny przykład tego, jakie efekty może dać fuzja obrazu i tekstu. I generalnie cała półka z autobiografiami – od Bechdel przez Peetersa po Davida B.
Artysta/scenarzysta, którego prace podziwiasz od lat?
Oprócz już wymienionych? Brian K. Vaughan za każdym razem mi imponuje swoimi historiami, ze szczególnym naciskiem na Sagę i współpracę z Fioną Staples. Guy Delisle. Jeff Lemire. Michał Śledziński. Joanna Karpowicz.
Co byś polecił/a osobie w Twoim wieku, która nigdy nie czytała żadnego komiksu?
„Zrozumieć komiks” Scotta McClouda i powieść Michael Chabona „Niesamowite przygody Kavaliera i Claya”, która zawieruchę przełomu lat 30. i 40. pokazuje z perspektywy nowojorskiego duetu scenarzysta i rysownik, ojców superbohatera – Eskapisty. A w tle migotliwa nowojorska bohema, także komiksowa, postaci prawdziwe mieszają się z fikcyjnymi i wzorowanymi na prawdziwych. Miód i cekiny.
Ulubiona ekranizacja komiksu?
Sentyment zwycięży – dwie burtonowskie przygody filmowe z Batmanem z roli głównej, ze szczególnym naciskiem na „Powrót Batmana” z 1992 z Michelle Pfeiffer w roli Catwoman i Dannym de Vito jako Pingwinem.
Specjalne wyróżnienie ma w moim sercu „Scott Pilgrim kontra świat”.