Gorący temat

Miłość, śmierć i roboty vol. 3 – powrót do dobrej formy [recenzja]

Kiedy pierwszy sezon antologii animowanych krótkich metraży z wynikającą z tytułu tematyką w tle debiutował 15 marca 2019 roku, niewątpliwie stanowił jeden z najwyraźniejszych powiewów świeżości w ofercie Netflixa. Po nieco odtwórczej drugiej serii entuzjazm widzów jakby przygasł – ale już zestaw opatrzony numerkiem trzy, to dowód na to, że w formule wciąż drzemie potencjał.

Współprodukowane przez Davida Finchera „Miłość, śmierć i roboty” tym razem uderzają dziewięcioma nowymi, całkowicie od siebie odrębnymi zarówno pod względem fabularnym, jak i wizualnym historiami. Podobnie jak w przypadku poprzednich sezonów, znaczna większość epizodów oparta jest na istniejących już wcześniej historiach z zakresu szeroko pojętej fantastyki – z wyjątkiem w postaci zatytułowanego „Jibaro” ostatniego z odcinków, stanowiącego całkowicie oryginalną produkcję. Nie zmienia się również w przypadku trzeciej serii długość trwania poszczególnych epizodów – te nie przekraczają dwudziestu minut, a czasem trwają nawet znacznie krócej, w związku z czym całość nowych odcinków można bezproblemowo zaliczyć podczas jednego, nieco ponad dwugodzinnego seansu. O taką decyzję zresztą nietrudno – tym razem mamy bowiem do czynienia z historiami zróżnicowanymi na tyle, by zapewniać zupełnie odmienne wrażenia.

O tym, że trzeci sezon zamierza uderzyć w okolice pierwowzoru może świadczyć pierwsza z nich, która na powrót pozwala nam towarzyszyć trzem przemierzającym postapokaliptyczną rzeczywistość, obdarzonym sztuczną inteligencją i poczuciem humoru robotom. Utrzymane w ironicznym tonie „Trzy roboty: Drogi ucieczki” to jednak zaledwie wstęp do zupełnie różnych gatunkowo opowieści. Zmiana tonu następuje już wraz z przywołującą ducha Lovecrafta drugą w kolejności „Niekomfortową podróżą”, a dalej jest nie mniej ciekawie – mamy alegoryczny survival na obcej planecie w „Pulsie własnym maszyny” czy zabawne spojrzenie z lotu ptaka na inwazję zombie w „Nocy minitrupów”. Całość uzupełniają dwie fabularne wariacje na temat zespołu komandosów, czyli ociekające gore „Kill Team Kill” i utrzymani w znacznie mroczniejszym tonie „Pogrzebani w podziemnych korytarzach”, oraz sympatyczna opowieść o wojnie ze szczurami przy pomocy technologii w „Szczurach Masona” wraz z wypełnionym filozoficznym przekazem „Rojem”. Wisienką na torcie okazuje się opowiadające o szalonej chciwości i konkwistadorach, wspomniane „Jibaro”, które swą nieprzewidywalnością mogłoby obdzielić przynajmniej połowę pozostałych epizodów.

Gołym okiem widać zatem, że pod kątem różnorodności nie ma tym razem co narzekać – warto odnotować jednak, że w trzecim sezonie mało kto próbuje forsować szczególnie ambitne wątki fabularne, raczej w miejsce mocowania się z wynikającym z formy krótkiego metrażu ograniczonym czasem, po prostu sygnalizując bardziej rozległe tła opowieści. Mimo wszystko zatem, w większości mamy tu do czynienia z grą na dobrze znanych schematach, które fani fantastyki naukowej wyłapią w ciągu kilkudziesięciu sekund. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu satysfakcji z seansu – całość jest na tyle dynamiczna i poukładana w taki sposób, by kolejne epizody maksymalnie od siebie się różniły.

Dotyczy to zresztą zarówno przedstawianych historii, jak i samej realizacji autorskich wizji. Podobnie jak w poprzednich dwóch seriach, w kolejnych odcinkach można wyróżnić kilka podstawowych stylów grafiki. I tak, mamy animacje celujące w fotorealizm, pokroju „Roju” czy „Pogrzebanych w podziemnych korytarzach”, stojące pomiędzy nimi a delikatnie rysunkowym sznytem „Jibaro”, „Trzy roboty: Drogi ucieczki”, „Niekomfortową podróż”, „Noc minitrupów” i „Szczury Masona”, czy całkowicie rysunkowe „Kill Team Kill” i „Puls własny maszyny”. Tak zgrubne klasyfikacje to rzecz jasna spore uproszczenie, bo każdy z odcinków ma jakieś elementy wyróżniające go spośród innych, a warto dodać również, że w niektórych z epizodów swoich głosów użyczyły rozpoznawalne nazwiska, jak Mackenzie Davis, Rosario Dawson czy znany miłośnikom gier wideo Troy Baker.

Trudno napisać, by trzecia część „Miłości, śmierci i robotów” zwłaszcza fabularnie, eksplorowała wcześniej nieodwiedzane przez twórców science fiction regiony. W większości bezpieczne, dobrze znane miłośnikom gatunku historie, to jednak nadal pokaz technologicznych fajerwerków dla geeków, który potrafi zapewnić dwie godziny zróżnicowanej rozrywki. To wystarczająco, by ocenić go pozytywnie – z zastrzeżeniem, że następnym razem, chciałoby się mimo wszystko nieco więcej.

Foto © Netflix

Miłość, śmierć i roboty vol. 3

Nasza ocena: - 75%

75%

Twórca: Tim Miller. Obsada: Mackenzie Davis, Rosario Dawson, Jai Courtney, Troy Baker i inni. USA, 2022.

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Infamia – romska etiuda o dorastaniu na pograniczu dwóch kultur [recenzja]

Bardzo kusi, by określić Netflixową „Infamię” romską wersją Szekspirowskiego „Romea i Julii”. Kusi, ale chyba …

Leave a Reply