To już piąta, z tymże ponownie krótsza, bo złożona z dwóch regularnych tomów odsłona francuskiej, katastroficznej serii. Tym razem, chyba najbardziej zgodnie ze swoim tytułem, fabuła toczy się poza stałym lądem – w głębinach i na powierzchni oceanów.
W najnowszym tomie z horyzontu zniknęli niemal wszyscy bohaterowie, których znamy z poprzednich wydań zbiorczych Egmontu. Zamiast Kim Hawkins, Donovana, czy Kane’a, głównego bohatera poprzedniego tomu mamy tu perypetie bądź co bądź najważniejszej postaci serii, czyli Lou Hawkins. Luo nie jest już dzieckiem, tylko młodą kobietą, która dobrze potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości. A ta jest dla ludzi nieprzyjazna po serii kataklizmów – zresztą nie wiemy co się tak naprawdę dzieje na stałym lądzie, bo cała fabuła komiksu toczy się na lub pod wodą. I jak na tę serię, potrafi być całkiem zaskakująca.
No właśnie – „Mroczna otchłań” to w pierwszym odczuciu schematyczny komiks frankofoński. Realistyczne rysunki Enio Bufiego należą do całego legionu zachodnioeuropejskich serii, które mają dostarczyć przyjemnej wizualnie rozrywki i niewiele poza tym. Dlatego cieszą starania scenarzysty Christophe Beca, który robi co może, żeby urozmaicić swoja fabułę, żeby nie toczyła się ona jednostajnym rytmem tylko potrafiła zaskoczyć czytelnika, który po trzech tomach nie spodziewał się w tej serii niczego zaskakującego.
Napisałem “po trzech”, bo już w poprzedniej, czwartej odsłonie było widoczne, że Bec szuka nowych, fabularnych pomysłów na wrzucenie serii na nowe tory i tak można było odbierać dwutomową opowieść zagłębiającą się w niełatwą przeszłość Kane’a, ojca Lou. Piąty tom również wygląda na rodzaj odrębnego epizodu. Pamiętajmy, że w pewnym momencie serii mieliśmy pokazane sceny z dalszej przyszłości, a teraz dostajemy wycinek wydarzeń z okresu dwóch lat po kataklizmach. Wiemy z niego, ze ten czas Lou spędziła z podwodnym ludem Trytonów i podjęła się ruszyć na wyprawę z grupą megalodonów, które zaczynały odczuwać frustrację żyjąc w podwodnym odosobnieniu. Ta wyprawa nie poszła po myśli dziewczyny (w czym duży udział miał szczególnie niebezpieczny megalodon określany przez Lou mianem Awanturnika). I po tych komplikacjach, koniec końców ranna Lou trafiła na pozostałość oceanicznej platformy wiertniczej, na której osiedlili się mnisi ze stałego lądu. Jednak nie wszyscy z nich chcą dalej służyć Bogu i stąd mamy frapujący tytuł pierwszego tomu najnowszej odsłony serii, “Abzu naszym jedynym bogiem”.
Od tego momentu fabuła zaczyna kojarzyć się po trochu z “Imieniem róży” – mamy odosobniony klasztor, tajemnicze rytuały, księgi i zgony. I trzeba przyznać, ,że to jeden z lepszych pomysłów w tej serii Christophe Beca. Bec nie jest jednak Jeanem Van Hammem, nie wykorzystuje w pełni potencjału własnego pomysłu i nie potrafi tak jak legendarny scenarzysta bez reszty zaangażować czytelnika w swoją opowieść. Fajnie jednak, że próbuje i w finale naprawdę daje pole do popisu rysownikowi – rekiny wtedy szaleją, bo mają przy czym szaleć. I dlatego ów piaty tom trzeba zapisać na plus – widać, że Bec bardzo chce uciec od sztampy i ma ciekawe pomysły, nieco gorzej wychodzi z ich realizacją. Ale dzięki tym próbom czekamy z ciekawością na dalszy ciąg, zwłaszcza że jeden z kluczowych bohaterów jest tu jednak obecny i to w dwóch wersjach. Jak Wolfgang Feiersinger wpłynie na przyszłość Lou i generalnie na przyszłość całego świata – o tym zapewne dowiemy się z kolejnych tomów.
Mroczna Otchłań, tom 5
Nasza ocena: - 60%
60%
Scenariusz: Christophe Bec. Rysunki: Ennio Bufi. Tłumaczenie: Ernest Kacperski. Egmont 2024