„Powrót pszczołojada” to debiut komiksowy niezwykle utalentowanej holenderskiej twórczyni Aimee de Jongh, którą polski czytelnik znać może z niedawno wydanych przez Non Stop Comics, znakomitych „Dni piasku”. W debiutanckiej historii autorka pokazuje to, co udało się jej również w drugim dostępnym na naszym rynku albumie – piękno opowieści tkwi czasami w jej prostocie.
Simon Antonisse jest księgarzem, który staje przed dylematem sprzedaży rodzinnej księgarenki do dużej sieci, lub całkowitego jej zamknięcia. Niechęć do oddania ojcowskiego dzieła w obce ręce gryzie go na tyle, że woli już całkowicie z niego zrezygnować. Mało tego, pewnego dnia staje się świadkiem traumatyzującego zdarzenia – pewna obca kobieta na jego oczach rzuca się pod pociąg, popełniając samobójstwo. To wydarzenie dokonuje spustoszenia w mocno nadwyrężonej, wyraźnie delikatnej strukturze emocjonalnej Simona, przez co zupełnie traci on chęć do działania, do życia, coraz bardziej oddalając się od najbliższych. Tym bardziej, że Simon kryje gryzącą sumienie, ponurą tajemnicę z własnej przeszłości, dotyczącą śmierci przyjaciela z czasów szkolnych.
Popadający w coraz większy marazm, gasnący w oczach bohater nie potrafi poradzić sobie z własnymi myślami, odczuciami i wspomnieniami (tak dawnymi, jak i tymi najświeższymi) a problemy, które życie stawia na jego drodze okazują się dominujące i nijak nie potrafi ich przezwyciężyć. Tak samo zresztą, jak nie umie przepracować dawnych i nowych traum. Ratunkiem okazuje się poznana przypadkiem nastolatka, Regina, z którą Simon wchodzi w dziwną, nieco nabokovską relację, oscylującą pomiędzy dzieleniem fascynacji literaturą, a nagannym moralnie romansem…
Zakończenie historii niewątpliwie zaskakuje. Jest nieco niedopowiedziane, albo raczej – nie wyartykułowane wprost, ale nakreślone między wierszami. Ale to z drugiej strony pewna charakterystyczna cecha twórczości de Jongh, że pozostawia czytelnika sam na sam z opowieścią, z jej subtelnie nakreślonymi niuansami i to odbiorca, samodzielnie musi poukładać wszystkie, rozsypane puzzle w całość, dopowiedzieć sobie historię, domknąć ostatecznie finał.
To piękna, choć na wskroś smutna opowieść, w której spotkanie ze śmiercią – choćby przypadkową, ale jednak zamierzoną śmiercią obcej nam osoby – sprawia, że nasze życie rozsypuje się zupełnie. Ale może właśnie po to, byśmy mogli na nowo je poskładać? Kiedy to pierwsze całe jest popękane, niczym porcelanowa misa, kiedy zaczyna przeciekać przez te pęknięcia – jak tracimy dzień za dniem, pogrążeni w smutku, rezygnacji, beznadziei – to czasem jedynym wyjściem jest zacząć zupełnie od nowa. Spojrzeć wstecz, wziąć głęboki oddech… i rozliczyć się z przeszłością. Bo ta, jeśli jest bezustannie spoczywającym nam na barkach ciężarem, nie pozwoli nam posunąć się naprzód. Nie pozwoli przetrwać.
Znaczenie dość dziwnego tytułu okazuje się nad wyraz oczywiste już w trakcie lektury, bo i sam Simon wykładniczo je tłumaczy. Nowy początek, to zaakceptowanie tego, co się stało, czego nie możemy zmienić, naprostować. To pogodzenie się z losem, zamiast rozpamiętywanie go wciąż i wciąż na nowo. Podejmujemy decyzje, musimy ponosić ich konsekwencje. Ale czasem dzieją się rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli, które wydarzają się, bo muszą się wydarzyć, bo taka jest wypadkowa tysięcy drobnych zdarzeń, ciągów przyczynowo – skutkowych, składających się na złożoność świata, jaki nas otacza. Jesteśmy jednym z elementów – jak byśmy nie czuli się wyjątkowi – w olbrzymim układzie Wszechświata. I nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Ale zawsze mamy szansę spróbować zacząć od nowa.
W prostocie siła, chciałoby się powiedzieć, bo – mimo pozornego skomplikowania i licznych retrospekcji czasowych oraz zaskakująco przewrotnego finału – ta historia nie jest przesadnie złożona. I wcale być nie musi, by urzekać znakomicie nakreślonym nastrojem i kipiącym z niej ładunkiem emocjonalnym.
W sukurs temu idzie bardzo klasyczna, wyrazista kreska i staranne kadrowanie, ciut kojarzące się z manierą mangaków, jednak w samym trzonie bardziej europejską. Utrzymane w tonacji czerni i bieli rysunki porażają surowością, ale tu akurat ta dwubarwność okazuje się zbawienna, bowiem pozwala nie odwracać uwagi od samej opowieści. Tak samo zresztą, jak częste pozbawienie kadrów szczegółów tła, co umożliwia rysowniczce bardziej uwypuklić pierwszoplanowe postaci, a tym samym wzmocnić wyraz ich emocji. De Jongh cudownie radzi sobie z dynamiką, z ruchem i jego odzwierciedleniem w rysunku. I nie ma tu znaczenia, czy to tylko ludzkie dłonie, na czarnym tle, czy może cała bryła rozpędzonego pociągu. Czujemy ten ruch, ten dynamizm. Bądź jego brak – który uderza nas równie mocno, jako symbol bezradności, stagnacji, braku nadziei.
„Powrót pszczołojada” to prosta, ale w swej prostocie ujmująca historia, która zachwyci uważnego odbiorcę, zdolnego czytać pomiędzy wierszami. Czasem bowiem to, co niewypowiedziane, przemawia do nas najgłośniej.
Powrót pszczołojada
Nasza ocena: - 85%
85%
Scenariusz i rysunki: Aimee de Jongh. Tłumaczenie: Olga Niziołek. Wydawnictwo Lost In Time 2022