„Resident Alien” okazał się jedną z największych komiksowych niespodzianek zeszłego roku. Tom drugi, którego w końcu udało się doczekać, nadal trzyma poziom, choć już niejako znając jakość poprzedniego, poprzeczka zawieszona została dość wysoko. Duet Peter Hogan / Steve Parkhouse nadal świetnie wykorzystuje sztafaż SF o Obcym na Ziemi, bo opowiedzieć bardzo „ludzką” i nie tak znów prozaiczną historię.
Wciąż mamy znakomicie, klimatycznie odmalowany portret małej mieściny, z wszystkimi jej bolączkami i stereotypami. Patience skupia w sobie, jak w soczewce, wszystkie popkulturowe wyobrażenia amerykańskiej prowincji, które jednak nie są pokazane w sposób prześmiewczy, karykaturalny. To miejsce, żyjące swoim, powolnym rytmem, ale jednocześnie takie, w którym – serio – chciałoby się zamieszkać. Dlatego właśnie główny bohater – kosmita, który przyjął tożsamość Harry’ego Vanderspeigle – ma tak duży problem, by wszystko porzucić i wyjechać. Nawet, kiedy rządowi agenci depczą mu po piętach. Nawet, kiedy katastrofalne w skutkach odkrycie jego miejsca pobytu przez „facetów w czerni” zbliża się nieuchronnie. A może trzyma go w tym miejscu nie tylko sielankowy krajobraz sennej, leniwej mieściny, ale też – a może najbardziej – pewna dama o kruczoczarnych włosach?
W drugim tomie zbiorczym Hogan snuje opowieść nieco żwawiej, zwłaszcza w finalnej części, niektóre wątki kończąc trochę zbyt gwałtownie (i zaskakująco), ale trzon komiksu nadal zostaje ten sam. Za fasadą powikłanych losów galaktycznego rozbitka na Ziemi, autor snuje opowieści o ludziach uwikłanych w codzienne problemy, troski i zmartwienia.
„Resident Alien” to na poły opowieść sensacyjno – fantastyczna, a na poły obyczajowa z kryminalnymi wątkami. Niby zupełnie niepasujący do siebie zlepek gatunkowy gra tutaj nadzwyczaj dobrze, zazębiając się i przeplatając w słusznie wyważonych proporcjach.
I nadal udało się Hoganowi natchnąć Harry’ego – jak by nie patrzeć, istotę nie z tego świata – bardzo ludzką naturą. Nasz kosmita uczy się bycia człowiekiem i zaczyna coraz bardziej to człowieczeństwo rozumieć. A przy okazji, pokazuje nam to, o czym czasem zdajemy się zapominać – jak czerpać radość z prostoty, z tego, co daje nam los.
„Resident Alien. Obcy w Nowym Jorku” to nadal przykład serii pisanej z niezwykłym wyczuciem i umiejętnie grającej na czytelniczych emocjach. Mimo, że niektóre zeszyty mają tutaj większy rozmach (nasz bohater trafia nawet do Wielkiego jabłka, gdzie przekonuje się, że nie jest jedynym Obcym na planecie), to nadal atmosfera sennej amerykańskiej prowincji gra tu pierwsze skrzypce. Choć nie można powiedzieć, że niewiele się tu dzieje.
Graficznie to nadal bardzo dobry poziom. Swoista prostota szkiców Parkside’a i dobrze dobrana, ciepła kolorystyka, plasują ten komiks może nie u szczytu graficznych prezentacji tego roku, ale na pewno na co najmniej zadowalającym poziomie. Parkside nie wyłamuje otwartych drzwi, nie próbuje rewolucjonizować technik rysunkowych. Dopasowuje się do tempa i charakteru opowieści pisanej przez Hogana – co akurat bardzo serii służy.
Reasumując – „Resident Alien. Obcy w Nowym Jorku” to godna kontynuacja świetnej serii, która wciąż dumnie pręży grzbiety na mojej subiektywnej liście najlepszych komiksów, jakie czytałem. Mimo, że w finale drugiego tomu da się wyczuć pewien pośpiech i zbyt gwałtowne zakończenie niektórych wątków, całość nadal potrafi się bez kłopotu obronić. I wciąż jest warta polecenia, jako lekka i przyjemna rozrywka, która jednak kryje w sobie odrobinę więcej. Więcej refleksji o nas samych. Bo, jak się okazuje, czasem Obcy musi spojrzeć na nas z perspektywy swojej „obcości”, by dało się zauważyć to, czego sami już dostrzec nie potrafimy.
Resident Alien. Tom 2. Obcy w Nowym Jorku
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz Peter Hogan. Rysunki: Steve Parkhouse. Wydawnictwo Egmont 2021