Patrick Ness niewątpliwie potrafi pisać dobre, w dodatku mające potencjał przeniesienia na wielki ekran powieści young adult. Ale sam materiał źródłowy nie zrobi roboty, jeśli swojej części nie wykonają również filmowcy.
Kilka lat temu, taka sztuka ewidentnie udała się J.A. Bayonie i „Siedmiu minutom do północy”, które udanie nawiązywały do cenionych dzieł z pogranicza realizmu magicznego, w rodzaju „Mostu do Terabithii”, przy okazji opowiadając wzruszającą, ale niekoniecznie trywialną historię. Próba numer dwa, to już fachura w kinie akcji jakich mało, czyli odpowiedzialny wcześniej choćby za znakomite „Na skraju jutra” Doug Liman, wspierany stu milionami dolarów budżetu. Po seansie „Ruchomego seansu”, można jedynie zastanawiać się na co, oprócz gaży aktorów owa kwota została rozdysponowana.
Podobnie jak obie wydane w Polsce części trylogii („Na ostrzu noża” i „Pytanie i odpowiedź”), filmowy „Ruchomy chaos” zabiera nas w odległą przyszłość, na skolonizowaną przez ludzkość planetę, odznaczającą się niezwykłą właściwością: Szumem. Ten z kolei w nie do końca kontrolowany sposób pozwala mężczyznom słyszeć myśli nie tylko własne, ale i wszystkich dookoła. W takiej właśnie, burzliwej rzeczywistości przychodzi na świat Tom Hewitt – najmłodszy i zarazem ostatni chłopak w swojej osadzie Prentisstown. Młody bohater wkrótce wbrew sobie odkryje, że nie wszystko co do tej pory wiedział o otaczającym go świecie jest prawdą, a od tego momentu już tylko krok będzie dzielił go od dramatycznej walki o sprawiedliwość.
Choć zarówno książkowy materiał źródłowy, jak i kręgosłup fabularny historii w filmowym „Ruchomym chaosie” brzmi nieszczególnie zachęcająco, siłą książki było udane zaadaptowanie young adult w realia westernu z elementami science fiction. Główne postaci z którymi dało się sympatyzować i nienachalnie podane uniwersalne prawdy w postaci wartości przyjaźni i zaufania wobec drugiego człowieka, windowały wcale nie tak oryginalną historię do rangi znakomitej przygody. W ekranizacji brakuje w zasadzie tego wszystkiego po trochu – fascynujący, nieoczywisty świat przedstawiony zostaje spłycony do roli scenografii, konflikt między prawdą a zawoalowanym kłamstwem nie wzbudza wypieków na twarzy, a co gorsza, pomiędzy kluczowymi dla właściwego odbioru historii Toddem i Violą ewidentnie brakuje tego rodzaju chemii, które elektryzowała poszczególne sceny w powieści.
Dodajmy do tego fakt, że scenariusz zupełnie niepotrzebnie usiłuje łączyć ze sobą wydarzenia zarówno pierwszej jak i drugiej książki, a w efekcie uzyskamy coś co sprawia wyjątkowo przeciętne wrażenie, spłycając oryginalną fabułę do stopnia, w którym fani pierwowzorów będą rozczarowani jej zdawkowym potraktowaniem, a widzowie z nimi niezaznajomieni zwyczajnie nie będą w stanie zrozumieć, co z dzieł Patricka Nessa uczyniło bestsellery. Miałkość boli zresztą tym bardziej jeśli ma się w świadomości, że na całe widowisko zaaranżowano spore środki finansowe i wcale niemałe pokłady aktorskiego talentu: było nie było, Tom Holland, Daisy Ridley czy Mads Mikkelsen to obsada której pozazdrościć filmowi Limana mogłoby wiele blockbusterów.
Letnim hitem zatem „Ruchomy chaos” zdecydowanie nie będzie. Ba ciężko również spodziewać się, by nastawione na zyski Hollywood zdecydowało się na kręcenie jego kontynuacji. Zamrnowanego potencjału jak zawsze szkoda, ale z drugiej strony – czy kogokolwiek po seansie będzie to obchodziło? Szczerze mówiąc, wątpię.
Foto © Lionsgate
Ruchomy chaos
Nasza ocena: - 40%
40%
Reżyseria: Doug Liman. Obsada: Tom Holland, Daisy Ridley, Mads Mikkelsen.