Jeśli zastanowić się nad tym jakie produkcje stałym się fundamentami popularności największego serwisu streamingowego na świecie, niemożliwym byłoby pominąć serial Matta i Rossa Dufferów. Miło widzieć zatem, że pomimo upływu lat i narastających wątpliwości co do pewnych decyzji Netfliksa, „Stranger Things” to nadal rzecz której jakości możemy spodziewać się w ciemno.
Romans z estetyką lat 80’, kinem nowej przygody spod szyldu Stevena Spielberga i przebijająca się przez to wszystko bezwarunkowa miłość dla swych inspiracji, niewątpliwie dla globalnego szału jaki nastąpił po premierze pierwszego sezonu były elementami kluczowymi – nawet jeśli jego kontynuacje coraz wyraźniej groziły rozciąganiem autorskiego pomysłu ponad miarę. Czwarta seria już na etapie produkcji nie miała zatem łatwo – z jednej strony musiała dorównać rozpalonym do czerwoności oczekiwaniom fanów, z drugiej, mierzyła się z oczywistym widmem powtarzalności. Na niekoniecznie dogodną pozycję startową złożyła się też wymuszająca przerwanie zdjęć pandemia COVID-19, a w chwilę przed zamknięciem trwającego przeszło dwa lata procesu produkcyjnego, coraz to większe wątpliwości w sprawie polityki Netfliksa co do opłat za dzielone konta i jakości kolejnych produkcji na wyłączność. Mimo tego jednak, sezon numer cztery w końcu zawitał pod domowe strzechy – i trudno nie przyznać, że to powrót zdecydowanie z tarczą.
Fabuła liczącej sobie tym razem siedem epizodów serii przenosi nas do 1986 roku, dziewięć miesięcy po wydarzeniach z centrum handlowego Starcourt, gdy bohaterowie próbują na nowo ułożyć sobie życie. Bynajmniej nie jest to jednak proste – oddzieleni od przyjaciół po przeprowadzce do Kalifornii Nastka i Will mierzą się z odrzuceniem w szkole, a u pozostałej w Hawkins reszcie grupy wcale nie dzieje się lepiej. Podczas gdy Lucas desperacko usiłuje dołączyć do grupy „popularnych” szkolnych gwiazd, Nancy coraz bardziej odczuwa niedogodności związku na dystans z Jonathanem, a Max nie potrafi przepracować poczucia winy w związku ze śmiercią Billy’ego. Cień rzucony na życia bohaterów wydaje się jedynie narastać, tym bardziej że wkrótce zupełnie niespodziewanie pojawia się nowe, ponadwymiarowe zagrożenie. Czy potęga przyjaźni może po raz kolejny stawić czoła złu, jeśli to zdaje się czerpać energię z naszych największych obaw i traum?
Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak oczywista jak mogłoby nam się wydawać – zwłaszcza gdy okazuje się, że najnowszy sezon startuje wyjątkowo spokojnie, by nie powiedzieć wręcz ociężale. Co jednak z początku wydaje się zbędne, zgodnie z przewidywaniami okazuje się jedynie metodycznym rozstawianiem pionków na szachownicy, by w końcu wyprowadzić niespodziewane, bo na powrót kierujące serial na horrorowe tory uderzenie. Powrót inspirowanej ejtisowymi klimatami grozy to mile widziana odmiana po nieco lżejszych dwóch poprzednich seriach, tym bardziej, że gdy już się rozpędzi, „Stranger Things” stosunkowo wcześnie ustawia zagrożenie na poziomie takim, gdy można mieć pewne obawy co do losu bohaterów.
Całkiem przekonująco udaje się też Dufferom przeplatać poszczególne elementy składowe całości – a tym razem zadanie to o tyle trudniejsze, że postaci jeszcze wyraźniej podzielone zostały na odrębne grupy. Z jednej strony mam bowiem zmagające się z serią makabrycznych zgonów dzieciaki w Hawkins i uzupełniające ich śledztwo wydarzenia w Kalifornii, z drugiej pełen retrospekcji segment Jedenastki, a wszystko to uzupełnione zostaje kontynuacją wątku Jima Hoppera i próbującej ruszyć mu na ratunek Joyce. Dzieje się więc sporo i o ile można zgodzić się, że nie wszystkim segmentom udaje się trzymać idealnie równe tempo, oscylujące na poziomie dziewięćdziesięciu minut kolejne epizody dają sobie wystarczająco dużo czasu, by swobodnie regulować dynamikę całości i dokładnie wprowadzać widza w uczucia targające postaciami. Te z kolei w czwartym sezonie zdają się odgrywać kluczowe znaczenie – zarówno pierwsza część sezonu, skupiona na depresji i podsumowana fantastyczna sceną z Max w roli głównej, jak i udany fabularny twist w samym finale, to przede wszystkim olbrzymi ładunek emocji.
Ponad tym wszystkim, „Stranger Things” to jak zawsze prawdziwa kopalnia zainspirowanych nostalgią motywów, tym razem bez przesadnej skromności szastająca na prawo i lewo „Dungeons & Dragons”, czy potrafiąca wywołać globalne poruszenie choćby w związku z „Running Up That Hill” Kate Bush. Jeśli dodać do tego tradycyjnie znakomitą realizację i porządne aktorstwo, trudno znaleźć w czwartej odsłonie serialu braci Duffer elementów, które wyraźnie odstawałyby na tle pozostałych. Co istotniejsze, właściwie nie czuć, że tak naprawdę mamy tu do czynienia z przygotowaniem gruntu zarówno pod mającą liczyć jedynie dwa (choć trwające według zapowiedzi łącznie cztery godziny!) epizody drugą część obecnej serii, jak i tym bardziej zawierającego się w sezonie piątym wielkiego finału całej historii.
Wręcz przeciwnie – „Stranger Things 4, vol. 1” stoi twardo na własnych nogach, stanowiąc nie tylko udane przedłużenie nostalgicznej wyprawy do świata sprzed niemal czterech dekad, ale i satysfakcjonującą historię samą w sobie. To dokładnie to, czego zwykliśmy od nich oczekiwać, ale jeśli bracie Dufferowie doprowadzą całość do równie udanej konkluzji, będziemy mogli z pełną świadomością powiedzieć, że czasy mogą się zmieniać, ale „Stranger Things” pozostaje rzeczą niezmiennie znakomitą.
Foto © Netflix
Stranger Things, sezon 4, cz. 1
Nasza ocena: - 85%
85%
Obsada: Millie Bobby-Brown, Finn Wolfhard, Sadie Sink, Winona Ryder, David Harbour i inni. USA, 2022.