Większość z nas z możliwości cofnięcia czasu skorzystałaby w okamgnieniu. Możliwość naprawienia błędów przeszłości, rozegrania pewnych sytuacji całkowicie inaczej i poprowadzenia życiowej ścieżki w tym właściwym kierunku. Co jednak, jeśli musielibyśmy stanąć z nieuchronnymi tego konsekwencjami?
Na podobne pytanie odpowiedź usiłował znaleźć już nie tylko nasuwający się z miejsca na myśl „Efekt motyla”, ale praktycznie każdy film przedstawiający potencjalny problem podróży w czasie. „Synchronic” Justina Bensona i Aarona Moorheada stara się nieco od tego utartego schematu nieco odejść, skupiając się nie tyle na bałaganie jaki same podróże w przeszłość wywołują, co raczej refleksji nad tym, co w życiu popełniliśmy źle. Już sam szkielet fabularny wydaje się ciekawy: mamy dwójkę sanitariuszy, którzy ni stąd ni zowąd otrzymują coraz więcej powiadomień o niecodziennych wypadkach w Nowym Orleanie. Już wkrótce wychodzi na jaw, że odpowiedzialny za taki stan rzeczy jest eksperymentalny narkotyk, który wpływa na mózg człowieka w sposób, który pozwala mu doświadczać czasu zupełnie inaczej – a czasem wręcz fizycznie przenosić użytkownika w zupełnie inny fragment rzeczywistości.
Trzeba przyznać, że pomysł na pigułkę która robi za wehikuł czasu, o ile niewątpliwie oryginalny, w przypadku złego rozegrania poszczególnych wątków zapewne stałby też na granicy kuriozum, po przekroczeniu której trudno byłoby cokolwiek w filmie traktować na poważnie. Na szczęście twórcy „Synchronic” błędu nie popełniają – nie dość że nie rozwlekają się na temat zasad działania samego specyfiku, to jeszcze swoją uwagę koncentrują bardziej na relacjach międzyludzkich niż podróżach w czasie samych w sobie. Nie znaczy to od razu, że te drugie znajdziemy tu w ilościach szczątkowych. Wręcz przeciwnie. Film Bensona i Moorheada rozwija się jednak powoli, zamiast atakować nas kolejnymi fabularnymi zakrętami coraz wyraźniej zarysowując nam postaci zmęczonych bohaterów. Zmęczonych sumą decyzji która doprowadziła ich do pewnego punktu w życiu, zmęczonych też rzeczami na które dla odmiany nie mogli mieć wpływu.
Wraz z tak rozpisanym scenariuszem, w podobnie stonowany sposób swych protagonistów prowadzą Jamie Dornan i Anthony Mackie. Kreując znających się właściwie od dzieciaka najlepszych kumpli, swoimi paletami emocji trafiają w dziesiątkę – tu czasem jedno spojrzenie wyraża więcej niż tysiąc słów, a wzajemna lojalność w obliczu niebezpieczeństwa to znacznie więcej niż ochocze rzucanie się w ramiona przeciwnika. Enigma, niebezpieczeństwo i mrok zdają się nieodłącznymi towarzyszami ich rzeczywistości, a całość spowija dość ponura atmosfera i to nie tylko ze względu na to, że lwia część akcji toczy się w nocy. W punkt wypada też miejsce akcji – stereotypowy Nowy Orlean ze swoją mgłą stanowi perfekcyjne tło dla kreowania klimatu z pogranicza jawy i sennego koszmaru.
Ostatecznie więc „Synchronic” to science fiction nietuzinkowe, które w pierwszej kolejności powinno zadowolić miłośników filmowych slowburnów. Z jednej strony potraktowane wystarczająco poważnie by widza raczyć przygniatającym poczuciem beznadziei, z drugiej – nawet pomimo kilku mniejszych czy większych niedomówień – nigdy nie popadające w śmieszność. Biorąc pod uwagę pomysł wyjściowy, trzeba zatem przyznać, że twórcy po prostu dali radę.
Foto © Patriot Pictures
Synchronic
Nasza ocena: - 70%
70%
Reżyseria: Justin Benson, Aaron Moorhead. Obsada: Jamie Dornan, Anthony Mackie i inni. USA, 2019.