Ta książka jest przerażająca. Przeraża swoim autentyzmem, swoją skrupulatnością kreacji, która obnaża nie dość, że nasze największe lęki, to i najboleśniej doskwierające wady. Jeśli nigdy wcześniej nie mieliście okazji czytać prozy Wojciecha Chmielarza, to śmiało, sięgnijcie po „Wyrwę”. To jego najlepsza, jak dotychczas, powieść.
Chmielarz się rozwija. Ewoluuje. Od zgrabnych, choć prostych, plastycznie kreowanych kryminałów zmierza konsekwentnie ku powieści bardziej emocjonalnej, psychologicznej. Sięgnął już wcześniej po taką formę, w rewelacyjnym „Żmijowisku”, odszedł od niej na chwilę w nieco słabszej „Ranie” – która zawodziła głównie w porównaniu z powieściową poprzedniczką, zbyt wysoko podnoszącą poprzeczkę. A teraz wraca do konwencji bardziej thrillera psychologicznego, niż kryminału.
Owszem, jest tu zbrodnia. Śmierci jest w tej powieści aż nadto, chciałoby się powiedzieć. Ale jest to śmierć spodziewana, oczekiwana niejako. Która wzbudza w nas moralny relatywizm i zaczynamy sobie zadawać pytanie – kto z bohaterów naprawdę jest winny. To takie samo pytanie, jakie i oni, bez wyjątku, kolejno, sami sobie zadają. I słusznie. Bowiem w „Wyrwie” nic nie jest jednoznaczne. Proste, oczywiste. I nikt – tak naprawdę nie jest bez winy, najmniej zaś ci, na których w pierwszej chwili całą odpowiedzialność zrzucamy, bo to się nasuwa. Bo tak łatwiej, tak wygodniej.
To powieść bardzo dosadna, dosłowna. Uderzająca precyzyjnie w czułe punkty, a zaboli najbardziej tych, którzy kiedyś mieli smutną okazję cierpieć w wyniku zdrady, jak główny bohater. Bowiem konstruowanie i późniejsza dekonstrukcja poczucia winy, zacieśnianie niezwykle na pierwszy rzut oka zaskakujących – ale paradoksalnie bardzo prawdopodobnych zachowań, relacji, konszachtów pomiędzy uczestnikami fabularnych zdarzeń to majstersztyk opowieści. Nic tutaj nie jest czarne i białe, nic nie jest oczywiste, a każde założenie, jakie przyjmiemy, bardzo prawdopodobne, że okaże się błędne. Autor dąży, owszem, do klasycznych dla siebie twistów na finał każdego rozdziału, ale ten wieńczący całą powieść jest nie tyle nieudany, nie tyle niepotrzebny, co już nie zostawia po sobie takiej skazy, takiego zaskoczenia. Inaczej, jak w Żmijowisku”, gdzie dosłownie ostatnie zdania wywracają wszystko do góry nogami, odkrywając przed nami prawdę, w „Wyrwie” jest inaczej. Ostatni sekret, finalna tajemnica tylko upewnia nas we wnioskach. Owszem, trochę zaskoczy, trochę się jej nie spodziewamy. Ale nie zmieni to już naszych przekonań, umocni w ocenach. Ci, których potępiliśmy, nadal zostaną potępieni, ci, rozgrzeszeni, utwierdzą nas w swoim tragizmie, którego z początku łatwiej nam było nie dostrzec. Nie chcę zdradzać fabuły, nie chce wykraczać poza okładkowy opis, więc nie napiszę więcej, nie uwypuklę kluczowych elementów. Nie odbiorę wam satysfakcji z lektury. Ale uważajcie. To smutna książka. Bolesna. Trafiająca czasem w zbyt czułe punkty i jeśli kiedykolwiek poczuliście smak zdrady, to może was zaboleć nazbyt mocno. Jednocześnie to wspaniałe studium winy, odpowiedzialności. Z równoległą opowieścią o zemście, o odkupieniu, o poszukiwaniu siebie i o tym, jak czasem to poszukiwanie może nas zgubić, jeśli nazbyt ulegniemy zasadom, konwenansom, zastanemu status quo.
Osobiście uznaję – jak zaznaczyłem na początku – że to najlepsza książka Chmielarza. I nadal tę opinię podtrzymuję, choć gwoli wyjaśnienia, przyznaję, że może nie jest to taki literacki majstersztyk, jak „Żmijowisko”, nie jest to tak sugestywna wizualnie, filmowa opowieść jak „Cienie”. Jednak jest najlepsza ze względu na ładunek emocjonalny, jaki udało się w niej autorowi ukryć. To powieść, która kipi smutkiem. Bolesnym poczuciem straty i powolnym, acz konsekwentnym docieraniem do prawdy, z czego ta strata rzeczywiście wniknęła.
Tak, to opowieść o zbrodni, ale ta zbrodnia jest tylko wypadkową, dokładką. Elementem składowym większej całości. Nie punktem wyjścia, nie finałem. Dodatkiem, którego nawet może i mogłoby nie być, a powieść i tak by się obroniła. Ale dobrze że jest. Utrzymuje historię Chmielarza w ryzach, czyni ją bardziej literacką, może i ciut melodramatyczną, co ją nieco odrealnia. I całe szczęście, bo byłaby zbyt boleśnie prawdziwa, za bardzo autentyczna.
„Wyrwa” to opowieść o stracie, ale nie stracie wynikającej z nagłych okoliczności, z wypadku, w którym ginie żona głównego bohatera. Tą stratą jest powolny rozpad naszego poczucia bezpieczeństwa, wraz z dekonstrukcją fasadowego wizerunku naszego życia. Tą stratą jest odkrycie, że osoba, którą kochaliśmy, która była nam najbliższa tak naprawdę była nam obca. Nie znaliśmy jej, nie rozumieliśmy. Tytułowa wyrwa, która w obliczu tej świadomości powstaje, to jedno. Ból po stracie, to drugie. Ale największą pustkę, największą wyrwę pozostawia zrozumienie, ile jest krzywdy i winy w nas samych. I o tym właśnie opowiada ta książka. Polecam. Bardzo.
Wyrwa. Wojciech Chmielarz. Wydawnictwo Marginesy 2020
Ocena: 10/10