W dwunastym tomie “Batmana” ze scenariuszem Toma Kinga w ramach DC Odrodzenie docieramy do finału tworzonej przez niego historii. Wielu czytelników zapewne odetchnie w tym momencie z ulgą, ciesząc się że ta długa podróż dobiegła końca. Długa i bardzo nierówna, co w całej okazałości potwierdza ów ostatni tom.
Tytuł “Miasto Bane’a nie za dobrze odzwierciedla fabułę dwunastego tomu. Bane jest tutaj bowiem aktorem drugiego planu, natomiast wszystko rozegra się w emocjonalnym trójkącie – Batman i Catwoman kontra Thomas Wayne. Fakt, że Selina staje się tutaj pierwszoplanową i równie istotną postacią co dwaj Batmani stanowi dużą wartość dodaną dla tej historii, ostatecznie udowadniając, jak ważna jest to dla Kinga (i Bruce’a Wayne’a) postać.
Co prawda udział Kotki znacznie lepiej sprawdza się w tej części historii, kiedy dochodzi w niej bezpośredniej konfrontacji z Bane’em i Thomasem Waynem, niż w dwóch przegadanych zeszytach, w których dwójka zakochanych spędza czas na przygotowaniach do powrotu do Gotham. Miasto Batmana za pełnym przyzwoleniem władz USA znalazło się pod kuratelą Bane’a, podczas gdy Bruce i Selina rozpamiętują w tym czasie swoją przeszłość. Ich dialogi osiągają ponownie wysoki stopień pretensjonalności i tylko czekamy, kiedy akcja wreszcie ruszy z kopyta. W końcu to się dzieje, jednak King nie byłby sobą, żeby nie skomplikować formalnie rozgrywających się w Gotham, dramatycznych wydarzeń.
Zanim jednak dojdzie do konfrontacji w mieście Batmana, które zmieniło się w miasto Bane’a, musimy zaliczyć dosyć długi proces próby poukładania sobie wszystkich fabularnych klocków, jakie scenarzysta serwował przez ostatnie trzy tomy, a w szerszej perspektywie w zasadzie od pierwszego tomu jego runu. King niczego nie ułatwia, zmienia plany czasowe bez żadnej zapowiedzi, sporo fabularnych kwestii pozostawia w formie niedopowiedzeń, po prostu gość wierzy w inteligencję swojego czytelnika albo równie dobrze uległ samozachwytowi nad swym wielkim planem skonstruowania bardzo nietypowej dla postaci Człowieka Nietoperza opowieści, która będzie niczym granat wrzucony prosto w olbrzymią grupę fanów Batmana. Gdzie leży prawda? Pośrodku, czy też może out there, czyli daleko poza naszym zasięgiem?
Być może aby dobrze przyswoić sobie pełnię wizji, którą roztaczał przed nami King, powinno się przeczytać cały run od początku, ciurkiem, od momentu pojawienia się w nim Gotham Girl, która zresztą dostaje w ostatnim tomie istotną rolę. Rzecz w tym, że myśl o przedzieraniu się ponownie przez te dwanaście tomów wywołuje u czytelnika mimowolny odruch zniechęcenia, co w dużym stopniu świadczy o stosunku do scenopisarskich wyczynów Kinga.
Ciężar jego zamysłów tak mocno położył się na tej historii, że dokonania wszystkich jej rysowników schodzą tu na drugi plan, a najbardziej w pamięci pozostaje najlepiej pasująca do fabuły czysta, sterylna kreska Mikela Janina, wydobywająca z postaci niepokojący rodzaj sztucznego piękna. I właśnie wrażenie sztuczności nie może nas opuścić także podczas lektury “Miasta Bane’a”, nawet w czasie najbardziej dramatycznego momentu zakończonego śmiercią jednej z kluczowych postaci, w której prawdziwość jakoś nie możemy uwierzyć. Winę za taki stan rzeczy leży prawdopodobnie w narracyjnej niekonsekwencji całego runu, która pozostawia w głowie czytelnika trudny do ogarnięcia mętlik.
Tyle żalów. Najciekawsze jest to, że wymyślona przez Kinga historia jest naprawdę dobra i w końcowym jej akcie zestawia ze sobą dwie wizje świata reprezentowane przez dwóch różnych Batmanów. Konfrontacja powodowana przez skomplikowane motywacje Thomasa Wayne’a wreszcie znajduje uzasadnienie, które na naszych oczach twórcy przemycają w serii migawek z jego wspomnień. Ten zabieg robi naprawdę duże wrażenie i stanowi jeden z najlepszych momentów dwunastego tomu.
Na pochwałę zasługuje też końcowy rezultat uczuciowych perypetii między Seliną i Brucem, którzy wreszcie znajdują złoty i zarazem prosty i oczywisty środek na sposób funkcjonowania ich związku w pogodzeniu z rolami, które odgrywają w kostiumach i maskach. Na koniec wszystko zatem składa się ładnie do kupy i pytanie, po co było tak przez cały czas komplikować fabułę, zamiast opowiedzieć tę historię, mówiąc kolokwialnie – po bożemu?
To, że można opowiedzieć historię w prosty i zarazem widowiskowy sposób Tom King udowadnia w ostatnim zeszycie dwunastego tomu. To już nie jest część skomplikowanego runu, tylko “Batman Annual #4”, w którym na kolejnych planszach obserwujemy, jak superbohater każdego kolejnego dnia radzi sobie z kolejnymi, raz mniejszymi, raz większymi przeciwnościami losu. Ta znakomita historia, czy raczej kolaż wyczynów Człowieka-Nietoperza, za jednym podejściem osiąga to, co przez cały poprzedni run, razem z historią w “Wiecznym Batmanie” starał się pokazać Scott Snyder – funkcjonowanie współczesnego mitu razem z jego wszelkimi konotacjami.
Tom King i towarzyszący mu rysownicy pokazują to na kilkudziesięciu planszach “Codzienności”. To jedna z tych historii o Batmanie, w której twórcom udało się dotknąć istoty tej postaci. Dzięki tej opowieści i dzięki dobrej, emocjonalnej końcówce “Miasta Bane’a” udaje się też zatrzeć niekorzystne wrażenie z pierwszej polowy niniejszego tomu i kilku wcześniejszych. Scenarzysta stworzył ważną historię dla rozwoju postaci Batmana, a główny zarzut dotyczy sposobu jej prowadzenia, momentów obfitujących w pretensjonalne dialogi i całkiem sporego zestawu nietrafionych fabularnych rozwiązań. Są plusy i są minusy i można być pewnym, że wszyscy fani Batmana zapamiętają ten run na długo, nawet jeśli będą zarzekać się, że po jego zakończeniu od razu wyrzucili go z pamięci.
Batman, tom 12: Miasto Bane'a
Nasza ocena: - 65%
65%
Scenariusz: Tom King. Rysunki: Mikel Janin i inni. Egmont 2021