„Colorado train” to komiks autorstwa Alexa W. Inkera, na podstawie powieści Thibaulta Vermota. Utrzymany w czarno białej szacie graficznej zaskakuje dynamizmem i dosadną surowością kreski. Ale nie tylko rysunki, bo i sama historia zasługuje na pochwałę.
To komiks o trudnym i bolesnym wkraczaniu w dorosłość. O utracie niewinności, ale i o radzeniu sobie z przeciwnościami, dzięki przyjaźni. Niby było już takich historii dziesiątki, począwszy od kingowskiego „To” chociażby, a kończąc na najlepszej powieści w historii, czyli „Magicznych latach” Roberta McCammona”. Wskazuję te dwa tytuły, bo one stanowią doskonałą ilustracje tego, o co z grubsza w „Colorado train” chodzi. Mamy tu bowiem grupkę dzieciaków w małej, prowincjonalnej mieścinie. Dzieciaków, które powoli, acz nieubłaganie dorastają, mierząc się z całym wachlarzem doświadczeń z tym związanych. I rzecz już nie tylko w trudach wynikłych z miejsca pochodzenia czy społecznego (a zarazem, tym samym, materialnego) statusu. Ale też w odkrywaniu własnej seksualności i emocjonalności. W przeżywaniu pierwszych, młodzieńczych fascynacji i miłości. Ale też – co we wszystkich wzmiankowanych historiach znaczące – o aurze tajemnicy i straszności, jaka temu dorastaniu niezmiennie towarzyszy. I to już nawet nie rzecz w tym, że dzieją się rzeczy iście nadprzyrodzone, rodem z horroru (jak u Kinga), czy bardziej realistyczne, związane ze złem tkwiącym w ludziach (u McCammona – głównie, bo i tam wątki nadprzyrodzone przebijają się w tle). W „Colorado train” mamy właśnie takie zło, taką tajemnicę, zapoczątkowaną makabryczną śmiercią jednego z nastolatków. Mamy też niezbędnego w tym równaniu zagadkowego agresora, włóczącego się w okolicach kolejowych bocznic, czy też w pobliżu porzuconych kopalnianych szybów.
O tym, czy zło w komiksie jest realne, czy nadnaturalne, dowiedzą się i bohaterowie i czytelnicy u kresu lektury. Ważniejsze jest w tej historii nawet nie to, co zostało opowiedziane, ale jak zostało to zrobione. A w tym obszarze „Colorado train” wypada co najmniej dobrze.
Przyznam, nie znając oryginału powieściowego, że nie mogę bezpośrednio ocenić pracy Inkera w zakresie adaptacji fabuły. Na ile jest ona twórczą manifestacją gawędziarskiego talentu Vermota, ledwie przyobleczoną przez Inkera w formę komiksowego scenariusza? Ile traci finalnie historia, względem pierwowzoru, skrojona do ram komiksu? A może zyskuje, przyobleczona w formę plastyczną, zupełnie nowego medium? To pozostaje otwarte, choć za samą playlistę przygotowaną do lektury (każdy rozdział to tytuł klasycznego, rockowo – punkowo – grunge’owego kawałka) zasługuje na pochwałę. Sama fabuła zaś dobrze ujmuje temat problemów dojrzewania, okraszonych zgrabnie zaimplementowaną w kontekst czasów akcji historia szaleństwa i zbrodni.
Zło w opowieści kryje się w cieniu i jest – by za wiele nie spojlerować – odniesieniem do ważkiego, często podejmowanego przez popkulturę – tematu pozostawiania amerykańskich wojennych weteranów samym sobie, z ich traumami, lękami i ranami, tak fizycznymi, jak i psychicznymi. To trochę swoisty wyrzut sumienia dla amerykańskiej władzy, która w kanibalistycznych procesach przejada na licznych wojnach bezcenne zasoby kolejnych pokoleń, by finalnie porzucić je, przeżute i zniszczone, kiedy tylko stracą bojową przydatność.
Nabiera w tym kontekście „Colorado train” zaskakująco trafnego, antywojennego wydźwięku, mieszającego się z mroczną, ponurą opowieścią a grzechach Ameryki, która tylko dla niepoprawnych optymistów może pozostać krainą spełnionych nadziei.
Fascynująco wypada strona graficzna – tu już pełnię pochwał kierować należy oczywiście do Inkera. Wspaniała gra kreską oraz plamami czerni i bieli pozwala mu nie tylko budować kolejne rozdziały historii, ale także świetnie balansować nastrojem. Mrok dosłownie wylewa się z kadrów i plansz, potęgując uczucie beznadziei i swoistej stagnacji przynależnej prowincjonalnej mieścinie, w której zaczyna grasować nieokreślone zło. Pełnoplanszówki dosłownie zalewa czerń, z której wyłaniają się ledwie elementy jasności, potęgujące dominujący, narastający horror. Strona 152 jest tego chyba najdoskonalszym przykładem, ale to jedna z wielu plansz ukazujących opanowanie przez artystę gry światłocieniem.
Bardzo umiejętnie oddany został w komiksie ruch. Dynamika kadrów, w których dzieciaki jeżdżą na deskorolkach lub rowerach ujmuje plastycznością, ale i zaskakującym realizmem. Widać, że Inker potrafi rysować ekspresyjnie i ma patent na ukazanie ruchu w komiksowym kadrze. Wspaniała robota!
Całość „Colorado train” to z jednej strony pochwała sielskiej młodości, która pełna jest emocji, przygód, czasem strachu i trosk, ale też chwil prostego szczęścia, wynikającego z drobiazgów doświadczeń codzienności. Jest w komiksie mrok, jest czające się za plecami, w ciemnościach zło. Ale jest też odwaga i poświęcenie dla przyjaciół, którzy pomagają pokonać największe przeciwności. W historii o dorastaniu nie potrzeba niczego więcej nadto, co „Colorado train” oferuje. Nic, tylko brać!
Colorado train
Nasza ocena: - 85%
85%
Scenariusz i rysunki Alex W. Inker na podst. powieści T. Vermonta. Tłumaczenie Marta Duda-Gryc. Wydawnictwo Lost In Time 2023