Wygląda na to, że ósmy integral “Conana” to zarazem ostatni tom opowieści powstałych niegdyś pod szyldem Dark Horse Comics, zanim prawa do bohatera powróciły do Marvela. Dlatego nie liczmy na jakieś fabularne podsumowanie – zostawiamy bohatera na tytułowym szlaku krwi, tuż po kolejnej przygodzie i zapewne tuż przed następną.
Jak ten czas leci! W 2004 roku, czyli tuż po premierze nowej serii “Conana” w Dark Horse Comics, Egmont wydał dwa pierwsze tomy zbiorcze tej serii w miękkiej oprawie. Cóż, seria wtedy się nie przyjęła i na dalszy rozwój wypadków musieliśmy czekać aż do 2018 roku. Egmont wydał wówczas pierwszy tom serii pod tytułem “Narodziny legendy”, który zawierał oba tomy z 2004 roku, ze sporym naddatkiem. Dzisiaj, pięć lat później (albo dziewiętnaście, zależy z której perspektywy patrzeć) mamy bardzo pokaźny zestaw komiksowych przygód Cymeryjczyka, które powstały w XXI wieku. Osiem grubych tomów, które hołdują klasyce, ale na swój sposób, tak aby współczesny czytelnik czerpał z lektury dużą przyjemność.
W poprzednim tomie żegnaliśmy Conana nieco na rozdrożu, po dziwnej i intensywnej przygodzie w “Krwawej oazie”. W efekcie Cymeryjczyk wylądował na służbie jako kapitan Gwardii u Taramis, królowej Khauranu, . Nowe status quo nie trwa jednak długo – pod królową podszywa się czarownica i zarazem jej dawno porzucona bliźniaczkę o imieniu Salome. Rozpoczyna okrutne rządy, wcześniej przy pomocy Constantusa, wodza najemników z Wolnych Kompanii pozbywając się królewskiej armii, a sam Conan kończy ukrzyżowany na pustyni. Wygląda na to, że z tej sytuacji naprawdę nie ma wyjścia, ale z pomocą przychodzą mu pustynni kozacy, z którymi nasz bohater na długo zwiąże swój los.
To dopiero początek przygód Cymeryjczyka w tym tomie. Sześć zeszytów serii “Conan Mściciel” napisał Fred van Lente i stworzył pełną rozmachu historię, która narysował tworzący grafikę również do poprzedniego tomu, Brian Ching. Jego zadziorna kreska nie każdemu czytelnikowi będzie pasować, ale właśnie dlatego zapada mocniej w pamięć.
Druga, większa część komiksu to kolejna oryginalna seria – “Conan Pogromca”, na którą składają się dwie sześciozeszytowe opowieści, które stworzył znany u nas choćby z “Hrabstwa Harrow” Cullen Bunn. Można zatem łatwo policzyć, że w ósmym tomie dostajemy osiemnaście oryginalnych zeszytów. Nie ma już w nich śladu po ramie fabularnej z pierwszych tomów serii, w których opowieści o Conanie były przywoływane przez śledzącego w przyszłości jego dzieje księcia. W pewnym momencie przygody Cymeryjczyka ruszyły po prostu nowym trybem, także dlatego, że na te pierwsze tomy składała się długa, pięćdziesięciozeszytowa seria pod jednoznacznym szyldem “Conan”, a potem pojawiały się już krótsze, pod innymi głównymi tytułami. “Conan Pogromca” to zatem ostatnia odsłona, przez dwanaście zeszytów rysowana przez Sergio Davilę, który zakończył z przeróżnymi, wcześniejszymi eksperymentami różnych innych rysowników i dał prostą graficznie wizję przygód Cymeryjczyka najpierw jako nowego woda Kozaków, a potem więźnia i z czasem sprzymierzeńca innej, tak bliskiej nam historycznie grupy etnicznej. Conan wcześniej nie był tak blisko słowiańszczyzny, dlatego podczas lektury tych kozackich przygód mimowolnie się uśmiechamy, widząc bądź co bądź punkty styczne z twórczością Henryka Sienkiewicza.
W tym tomie znowu jest tak, że raz los kpi z Conana, raz się do niego uśmiecha. Conan jako kozacki watażka zbyt szybko zaczyna wierzyć w swoje szczęście i kończy ścigany przez ludzi, których wcześniej nękał podczas pustynnych rajdów. Właśnie od takich scen zaczyna się pierwsza opowieść w serii “Conan Pogromca” – w której barbarzyńca trafia pod skrzydła innej grupy Kozaków. Na początku traktowany jest jak jeniec, zdobywa jednak przychylność rozsądnego wodza (i urazę u jednego z jego synów) i zaczyna piąć się po szczeblach hierarchii. W tej historii najważniejsza jest rodzinna rozgrywka między synami wodza, tragiczna w swym wymiarze i nadspodziewanie efektowna, kiedy do akcji wchodzą siły nadprzyrodzone,
Ostatnia odsłona tego tomu to adaptacja opowiadania Howarda, “Demon z żelaza”, która bezsprzecznie jest w niniejszym tomie najciekawsza i jako finałowa, pozostawia po lekturze dobre wrażenie. Dostajemy w niej to, co lubię najbardziej – tajemnice z zamierzchłych czasów, które wpływają na teraźniejszość bohaterów. Oniryczna, a zarazem pełna przemocy atmosfera – to zestawienie, które w “Conanie”, czy to w wykonaniu oryginalnego autora, czy to komiksowych twórców sprawdza się znakomicie. Można mieć trochę pretensji do rysownika – bo traktuje on wszystko w tej opowieści nazbyt dosłownie i generalnie nie jest to styl, który jakoś specjalnie do mnie trafia, ale opowieści z “Conana Pogromcy” są na tyle zajmujące, że dość szybko przyzwyczajamy się do plansz w wykonaniu Sergio Davili.
I to by było na tyle. Przygody Conana wydawane przez Egmont to już całkiem pokaźny zbiór, jeśli dołożymy do tego mniej obszerne, ale równie ciekawe tomy wydawane w ramach Marvela. I być może za jakiś czas dostaniemy kolejne, tak abyśmy mogli powiedzieć, że coś się kończy, coś się zaczyna. Choć w przypadku Conan wygląda na to, że tutaj nic się nigdy nie kończy, bo zawsze są jakieś nowe historie do opowiedzenia..
Conan, tom 8. Szlak krwi
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Cullen Bunn i inni. Rysunki: Brian Chiang i inni. Tłumaczenie: Dariusz Stańczyk. Egmont 2023