Gorący temat

Corto Maltese. Tarowean – Wszystkich Świętych [recenzja]

Udany prequel do Opowieści słonych wód – pierwszej i najsłynniejszej opowieści o Corto Maltese.

W dniu pierwszego listopada 1913 roku, w języku białych zwanym Wszystkich Świętych, a w języku Fidżyjczyków Dniem Niespodzianek (Tarowean) narodził się dla świata Corto Maltese. To właśnie wtedy Kapitan Rasputin wyłowił go z Oceanu Spokojnego, przywiązanego w rozkrzyżowanej pozycji na prowizorycznej tratwie będącej w zamierzeniu narzędziem tortury. Hugo Pratt nigdy nie wyjaśnił, czemu jego marynarz znalazł się w tak trudnym i zagrażającym życiu położeniu. Zawsze płynął dalej. Tworzył przez lata portret pirata, awanturnika, melancholika niejako z przypadku będącego bardzo szlachetnym bohaterem. Zabierał czytelników w najdalsze rejony świata znanego i tego wyimaginowanego. W dwunastu stworzonych przez siebie tomach jego Corto spotykał masę barwnych postaci rodem z marynistycznych opowieści i (jakżeby inaczej) wiele wyjątkowych kobiet. Niczym w najlepszych powieściach historycznych ocierał się o wielkich naszego świata: pisarzy, malarzy, awanturników i polityków. Pratt kreślił przez lata ludzkie dramaty i uczucia. Rozgrywał i ukazywał postacie w chwili wyborów decydujących o ich życiu, a czasem o losach całego świata. Figura marynarza, który podróżuje w czasie i przestrzeni, pozwalała Prattowi ukazywać czytelnikom sensowność poświeceń i ofiary człowieczych rozbitków lub daremność starań w konfrontacji z tym, co niezmierzone. W żadnym albumie nie wrócił jednak do Tarowean.

W 2015 roku (20 lat po śmierci Hugona Pratta) francuskie wydawnictwo Casterman reaktywowało serię. Stworzenie kontynuacji powierzono Hiszpanom: Juanowi Diazowi Canalesowi i Rubenowi Pellejero. Wywołało to fale różnych komentarzy – od zachwytu (więcej Corto) do potępienia (porwanie się na świętość). Autorzy doskonale przystosowali się do metody twórczej mistrza, tak scenariuszowo jak i graficznie, by z szacunkiem dla oryginału, twórczo rozwinąć koncepcję klasyka. Zrealizowali dwa tomy ciepło przyjętych kontynuacji. Kwestią czasu był więc tom kolejny.

I tu zaskoczenie – postanowili wyjaśnić scenę pojawienia się bohatera na morzu i zabrali się za Wszystkich Świętych. Akcja tomu sygnowanego numerem piętnaście, a w rzeczywistości będącego numerem zero, rozpoczyna się w Dniu Niespodzianek 1912 roku. Corto przebywając na Tasmanii sarkastycznie wykłada czytelnikom mądrości o Świętym Cezariuszu – patronie zagrożonych utonięciem. To mrugniecie okiem dla wiernych fanów – wiemy, że za rok będzie musiał gorliwie się do niego modlić. Chwilę później wraz z kompanem z przypadku – szalonym Rasputinem (przeciwwagą charakterologiczną Corto znaną z głównej serii), uwalniają z ruin więzienia w Port Arthur ostatniego żyjącego skazańca zwanego „chłopcem sprowadzającym nieszczęście” lub po prostu Calaboose – więźniem. Udają się w kierunku królestwa Sarawaku na wyspie Borneo. Paktując pomiędzy białymi kolonizatorami a zbuntowanymi tubylcami, Corto w sercu dziczy znajduje holenderską kaleką dziewczynę. Porwana za młodu przez piratów, pozbawiona władzy w nogach rudowłosa dziewczyna jest dla Dajaków wcieleniem Ratu Kidul – bogini morza. Więzień i dziewczyna wpadają sobie w oko. Chłopiec z wybranką swego serca postanawia odzyskać utracone dziedzictwo. W tle głównej opowieści pojawia się wyspa Escondida i przesławny Mnich, który zdominuje Opowieść słonych wód. Gdy wszystkie figury zostaną rozstawione zgodnie z metodą Hugo Pratta, bohaterowie obiorą kurs na  tragedię.

To jeden z niewielu prequelów, w którym trudno jest przewidzieć, co się wydarzy. Znamy punkt dojścia, a mimo to każda plansza prowadzi nas w nieznane. Scenarzysta odgadł sposób prowadzenia opowieści stosowany przez Pratta (podobny do znanego z klasycznych powieści historycznych Waltera Scotta). Jest romans, jest tajemnica, są historyczne miejsca (warto poczytać o Port Arthur) i historyczne postacie (potomkowie awanturnika Jamesa Brooke’a do 1946 roku władający Królestwem Sarawaku), ale takich kontynuatorów było wielu. Wydaje się, że on poszedł dalej i rozpracował duszę Corto. W opowieściach Canallesa, tak jak w serii macierzystej, czuć ten specyficzny, melancholijny posmak dekadencji i romantyzmu zarazem, mający swój początek w osobie bohatera). Znajomością duszy Pratta wykazuje się za to rysownik. Umberto Eco pisał, że w pierwszym albumie kreska wydawała się  niepewna a Corto nie miał wyraźnych, zdecydowanych  rysów. Dopiero później artysta go odmłodził i pozbawił jego oblicze śladów bynajmniej nie nieskazitelnego życia. W Opowieści słonych wód twórca uczył się swej postaci, pokrywał jego twarz siecią gęstych kresek w zamierzonej niedoskonałości poznania. Ten fakt w swym warsztacie uwzględnił i doskonale naśladuje Rubén Pellejero. Kreska jest szarpana, Corto nie tak charakterystyczny i wygładzony jak ten, który stał się ikoną popkultury. Świadczy to o wszechstronności rysownika – w sequelach stosował kreskę z najlepszego okresu twórczości mistrza. Umarł król, niech żyje król. Pratt odszedł, ale Maltańczyk żyje – Pellejero i Canales przywrócili światu ducha prawdziwej marynarskiej opowieści.

Corto Maltese. Tarowean. Tom 15

Nasza ocena: - 90%

90%

Scenariusz: Juan Diaz Canales. Rysunki: Ruben Pellejero. Tłumaczenie: Maria Mosiewicz. Egmont 2021

User Rating: Be the first one !

Waldemar Miaśkiewicz

Zobacz także

Opowieści makabryczne – graficzne adaptacje klasycznej nowelistyki grozy [recenzja]

Joan Boix – „Opowieści makabryczne” to uzupełnienie kolejnej z białych plam na mapie komiksowego horroru …

Leave a Reply