O ile lata 80’ określa się dziś mianem tych najbardziej dla kina grozy prominentnych, tak pierwsze dwie dekady XXI wieku można bez większej pomyłki nazwać czasem remake’ów. Powroty do przeszłości wychodzą filmowcom czasem lepiej, czasem gorzej, ale niezmiennie pozostają w modzie – a swój kawałek tortu postanowił uszczknąć też Greg Nicotero.
Początki „Creepshow” sięgają lat 50’ XX wieku i klasycznych komiksów EC, jak „Opowieści z krypty”. Kultowe graficzne opowieści zaadaptowali na ekran w formie antologii Stephen King i George Romero w 1982 roku, a pięć lat później film doczekał się opartego na krótkich historiach pierwszego z panów sequela, po raz wtóry w reżyserii Romero. „Creepshow” zaliczyło jeszcze zupełnie nieudany powrót w 2007 roku, piastując dziś ze wszech miar zasłużone 0% pozytywnych recenzji według serwisu Rotten Tomatoes i jeden odcinek próby adaptacji materiału w formie serialu, „Creepshow: RAW” z Michaelem Madsenem niewiele ponad dwanaście miesięcy później. Najnowsza próba zmierzenia się z kultowym materiałem przypadła branżowej legendzie efektów specjalnych, Gregowi Nicotero. O tym czy Amerykaninowi udało się uzyskać zamierzony efekt końcowy, można jednak dyskutować
Najnowsza wersja „Creepshow” składa się z dwunastu epizodów, zgodnie z zamysłem oryginału oferujących zupełnie różne i niepowiązane ze sobą historie. Rozpiętość czasowa wynosi od okolic dwudziestu minut do pół godziny, gdyby więc zebrać wszystkie w całość, spokojnie można zaliczyć je wszystkie w jeden bądź dwa wieczory. Pytanie, czy tacy wytrwali by się znaleźli, bo z poziomem samego show bywa… cóż, różnie.
Jako słowo się rzekło każdy z odcinków serialu Grega Nicotero prezentuje indywidualną i zamkniętą fabułę. Zgodnie z motywem przewodnim serialu, tematyka w każdym z przypadków zahacza o różnego typu grozę. Na rozkładzie jazdy znajdziemy więc choćby makabryczne metamorfozy, nawiedzony dom dla lalek, rewolucyjną kurację odchudzającą ze zmutowanymi pijawkami w tle, ożywionego stracha na wróble, czy upiorną noc Halloween. O ile przez taki zabieg stosunkowo ciężko ocenić nowe „Creepshow” jako całość, jest to dla widza niewątpliwie rozwiązania wygodne – jeśli poczuje się zmęczony którymś z epizodów, może pominąć go bez ryzyka utraty ciągłości z potencjalnie ciągnącymi się przez całość wątkami.
I prawdę mówiąc może okazać się zbawienne – o ile jest tu bowiem wszystko co horrorowi wyjadacze pokochali przez lata, ta sama wybuchowa mieszanka przez popkulturę została przemielona przynajmniej kilkukrotnie i z lepszym skutkiem. To zresztą jeden z poważniejszych zarzutów w stronę serialu – mimo szeroko zakreślonej tematyki, trudno znaleźć tu odcinki które potrafiłyby w jakikolwiek widza zaskoczyć w sposób inny niż pojawiająca się z tyłu głowy myśl „o, chyba to już gdzieś widziałem”. Pal licho przy tej okazji oryginalność – od serialu celującego w hołd dla kina grozy lat 80’ wcale nie musielibyśmy jej wymagać – ale co bardziej dotkliwe, brak tu też charakterystycznego dla dzieł które ogląda się z wypiekami na twarzy autorskiego stempla, pomysłu na to by wyjść poza schemat. Kiedy więc policjanci udają się do domu alkoholika w „House of the Head”, a alianci napotykają na swej drodze wilkołaka w „Bad Wolf Down”, trudno nawet mówić o jakichkolwiek zwrotach akcji. Przewidzimy je na długo przed tym, zanim zostaną nam przedstawione.
W osiągnięciu satysfakcjonującego poziomu scenariuszy poszczególnych opowieści nie pomaga konieczność ich kompresji do formatu krótkiego metrażu. Wszystko musi dziać się w związku z tym odpowiednio szybko, miejsce rozbudowanych relacji między bohaterami zajmuje zawiązująca się z sekundową dokładnością akcja. Mimo tak legendarnych dla gatunku nazwisk maczających palce w produkcji jak Stephen King, Joe Hill, czy Tom Savini, nadal wiąże się to z koniecznością potraktowania materiałów źródłowych możliwie pretekstowo, tak by zmieścić się w założonym czasie seansu. Najwyraźniej również w założonym budżecie – bo o ile „Creepshow” oferuje sporo ciekawych, animatronicznych efektów specjalnych i charakteryzatorskich wygibasów, a posoka malowniczo tryska po sufit, już scenografia czy poziom aktorski (pomijając perełki w postaci DJ Quallsa, Tobina Bella czy Jeffrey’a Combsa) wykazują ewidentne braki w budżecie. I jasne, można powiedzieć że dokładnie taki cel Nicotero chciał osiągnąć – przywołać campowe, pełne pulpy guilty pleasure sprzed niemal czterdziestu lat. Kino grozy w tym czasie jednak ewoluowało, gusta widzów zdążyły się kilkukrotnie zmienić, a sentymentalne westchnienia do czasów młodości należy poprzeć odpowiednio dopracowaną realizacją, by można było mówić o tworze naprawdę udanym.
Za taki „Creepshow” uznać więc trudno… z jednym, sporym rozmiarów ALE. Przy całej jego przaśności, serialowi nie można odmówić umiejętności wskrzeszania rzewnych uczuć odbiorców pamiętających czasy VHS. Wydaje się, że to właśnie do tych, wychowanych na „Opowieściach z krypty” i „Czy boisz się ciemności” widzów przede wszystkim Nicotero próbuje się zwrócić. Oglądanie jego serialu przypomina więc przegląd albumu z rodzinnymi zdjęciami z lat młodości – i to głównie od tego jak wiele wspomnień zdołacie przywołać przy pomocy statycznych obrazów, zależy ile emocji wywoła w was ostatecznie spotkanie z „Creepshow”.
Premiera pierwszego odcinka na stacji AMC już 22.06.2020, o 22:00.
Foto © AMC Polska
Creepshow
Nasza ocena: - 55%
55%
Twórca: Greg Nicotero. Obsada: DJ Qualls, Jeffrey Combs, Tobin Bell. USA, 2019.