W siódmym tomie “Deadly Class” dostajemy to, co Rickowi Remenderowi i Wesowi Craigowi wychodzi najlepiej – energetyczną jatkę. I to jatkę naprawdę wyjątkową, bo twórcy ciągną ją praktycznie przez cały album.
Czy intensywna akcja, której doświadczamy podczas całości lektury siódmego tomu “Deadly Class” to jednak nie przesada? Okazuje się, że wcale nie. Remender w swojej serii zazwyczaj przeplatał młodzieńcze rozterki z widowiskowymi walkami i kiedy tych pierwszych było za dużo, fabuła straciła impet. Dodatkowo, w dwóch poprzednich tomach można było już czuć przesyt wymyśloną przez Remendera historią i z obawą patrzeć, w jakim kierunku się ona toczy. Ta obawa wcale jakoś nie znika gyd czytamy “1988. Miłość jak krew”, ale za to twórcy dostarczają nam cztery zeszyty (czyli krócej niż zwykle) wybuchowej nawalanki. I tym razem nie ma przebacz, ktoś tu będzie musiał zginąć.
Chciałoby się powiedzieć, że w końcu, bo przecież ostatnio kluczowi bohaterowie cudownie zmartwychwstali. To żądza krwi u czytelnika dość okrutnie brzmi, ale przecież takie, a nie inne powinny być reguły serii o szkole dla młodocianych zabójców. Remender ostatnio dość nonszalancko je nagiął, bo najwyraźniej nie lubi rozstawać się ze swoimi bohaterami. Te wszystkie bolączki schodzą tym razem na drugi plan, bo dostajemy rodzaj kulminacji, podczas której dojdzie do spotkania kilku opozycyjnych wobec siebie grup. Przedsmak mieliśmy już w końcówce poprzedniego tomu, tu jednak czeka nas czyste szaleństwo, które zapoczątkuje oddział ninja, przerywając konfrontację Marcusa i Wiktora (choć będzie ona miała dalszy, ciekawy ciąg). To właśnie zamaskowani wojownicy oraz zupełnie niespodziewanie blondwłosa Brandy z jej rasistowskim zacięciem staną się głównymi atrakcjami intensywnej fabuły, która przyniesie niespodziewane rozstrzygnięcia, być może zapoczątkowując zupełnie nowy kierunek w historii Ricka Remendera i Wesa Craiga.
To, że tak dobrze czyta się i przede wszystkim ogląda siódmy tom jest właśnie zasługą tego drugiego z twórców oraz kolorysty Jordana Boyda. Wes Craig, szczególnie w pierwszym zeszycie włączył graficzny, drugi bieg i zaszalał w niezwykły sposób na planszach, wśród których takie samo mocne wrażenie wywołują malutkie, dynamicznie poukładane kadry jak i widowiskowe splashe, na których jatka sięga niewidzianego dotąd w “Deadly Class” poziomu. Pojawiają się nawet wyrażone wprost przez Marcusa odwołania do twórczości Franka Millera i jego dalekowschodnich inklinacji i ten swoisty, widowiskowo-makabryczny hołd robi tutaj robotę. Intensywność, pewien rodzaj nadrealizmu – bo przecież te wszystkie starcia i wygibasy są możliwe tylko w historyjce obrazkowej – udowadniają, że właśnie w takim wydaniu “Deadly Class” wypada najlepiej, przenosząc emocje młodocianych bohaterów w symboliczny wymiar masakry. Pytanie, czy to co dobre wystarczyło tylko na siódmy tom, a w kolejnym wrócimy na bardziej przyziemne koleiny rozterek bohaterów? Wszystko się okaże, na razie Craig i Remender zafundowali bardzo dobry przerywnik, który choć częściowo przywrócił wiarę w ich komiksową serię.
Deadly Class, tom 7: 1988. Miłość jak krew
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Rick Remender. Rysunki: Wes Craig. Tłumaczenie: Paweł Bulski. Non Stop Comics 2021