Kiedy trzy lata temu oglądaliśmy pierwszy sezon opartego na znakomitej powieści Dana Simmonsa „Terroru”, raczej mało komu przychodziło na myśl, że bezkompromisowe realia walki o przetrwanie można oddać w jeszcze bardziej naturalistyczny sposób.
„Na wodach północy” właśnie z taki zadaniem bierze się za bary, choć ciężko twierdzić by było to jego celem samym w sobie. Tym niemniej jednak pięcioodcinkowy miniserial Andrew Haigha nie tylko eksploruje cokolwiek podobne fabularnie rejony, ale i podobnie jak w przypadku produkcji AMC, definitywnie aspiruje do miana rozrywki z elementami rasowego survivalu.
W przedstawianej przezeń historii towarzyszymy Patrickowi Sumnerowi, okrytemu niesławą, byłemu wojskowemu chirurgowi, który uciekając przed przeszłością trafia w 1859 roku na pokład „Ochotnika” – wybierającemu się na północ statku wielorybniczego. Młody lekarz nie zdaje sobie jednak sprawy, że rutynowy rejs jest w istocie starannie zaplanowaną katastrofą, która ma zakończyć się zatopieniem statku i tym samym dzięki ubezpieczeniu przynieść pokaźne zyski zaangażowanym w oszustwo. Igranie z naturą z reguły ma jednak swoje konsekwencje, nawet najdokładniej przemyślane plany potrafią rozsypać się niczym domek z kart – a wtedy, na niedostępnych, północnych zmarzlinach może dojść jedynie do walki o przeżycie. Takiej, w której moralność schodzi na drugi plan.
Podobnie jak wspomniany wcześniej „Terror”, tak i miniserial BBC Two ma wsparcie w postaci książkowego materiału źródłowego. Powieść autorstwa Iana McGuire’a o tym samym tytule zdobyła już uznanie za niezwykle skrupulatne oddanie niejednokrotnie obrzydliwych detali wiążących się ze służbą na wielorybniczym statku w połowie XIX – i trzeba przyznać, że jej ekranowa wersja również nie idzie pod tym kątem na jakiekolwiek półśrodki. Brud, krew, pot, zgnilizna, smród zepsutego jedzenia i niemytych ciał – wszystko to wręcz wyłazi z ekranu, nadając serialowi niezwykle realistycznej otoczki, a jakby tego było mało, kamera z lubością eksponuje kolejne co bardziej obrzydliwe szczegóły. Pod względem realizacji mamy tu więc niewątpliwie rzecz skrojoną na miarę najlepszych osiągnięć w gatunku – a zupełnie nieźle dotrzymuje jej kroku również warstwa fabularna.
W tym aspekcie największe wrażenie robi pierwsza połowa serialu, kiedy nie tylko poznajemy całą galerię niejednoznacznych moralnie bohaterów, ale i obserwujemy z wolna rodzące się konflikty. Dość napisać, że napięcie rośnie wykładniczo, a całość utrzymuje nas w poczuciu katastrofy która czai się dosłownie za rogiem. Szkoda jedynie, że kiedy do owego nieszczęścia ostatecznie dochodzi, z serialu Haigha z wolna zaczyna uchodzić powietrze i „Na północnych wodach” nigdy już nie wraca do niezwykle pieczołowicie wypracowanej atmosfery w pierwszej połowie opowieści.
O ile różnica w intensywności przedstawianych wydarzeń rzeczywiście wydaje się dość wyraźnie odczuwalna, nie znaczy to na szczęście, że sam serial traci całkiem na jakości. Wielkim atutem „Na wodach północy” są bowiem utrzymujące całość w ryzach, wbijające się w pamięć występy aktorów. Na szczególne pochwały zasługują tu przede wszystkim Stephen Graham w roli stoickiego kapitana Brownlee, dobrze dźwigający ciężar głównej roli Jack O’Connell i wreszcie Sam Spruell jako pierwszy oficer „Ochotnika” Cavendish. Prawdziwą gwiazdą widowiska pozostaje jednak właściwie nierozpoznawalny Colin Farrell. Jego Henry Drax – pozbawiony skrupułów i skrzywiony moralnie harpunnik to postać tyleż przerażająca, co nieodmiennie skryta za zasłoną tajemnicy i zarazem kreacja, która może zapewnić Irlandczykowi co najmniej nominację do Złotego Globu.
„Na wodach północy” to zatem serial mający niezbite argumenty ku temu, by stać się jednym z największych telewizyjnych cichych hitów 2021 roku. Jeśli tylko nie boicie się sdprawdzenia w ekstremalnie trudnych warunkach, zaokrętujcie się na „Ochotnika”. Jeszcze długo po rejsie będziecie drżeli – nie tylko z zimna.
Foto © HBO
Na wodach północy
Nasza ocena: - 80%
80%
Twórca: Andrew Haigh. Obsada: Colin Farrell, Jack O'Connell, Stephen Graham. Wielka Brytania, 2021.