Seria “Coś zabija dzieciaki” to z pewnością jeden z najbardziej cenionych w USA komiksów ostatnich lat. Po zaledwie czterech tomach zbiorczych ukazał się już spin-off, “Dom Slaughterów”, w którym zaglądamy w przeszłość jednego z bohaterów znanego z głównej serii.
Aaron Slaughter, kolega i zarazem zwierzchnik Eriki nie miał w głównej serii dobrej passy. Wydawał się być zarozumiały, mało sympatycznym bucem, o którym jednak pod koniec jego wątku czytelnik myślał już nieco cieplej. Twórcom ta postać wydała się na tyle interesująca, że postanowili nam opowiedzieć jego wcześniejszą historię, która jest ściśle związana z Zakonem Świętego Jerzego. To już tak naprawdę drugi z kolei tom, w którym eksplorujemy przeszłość bohaterów, co może wydawać się nieco dziwną metodą na prowadzenie nowej serii, ale James Tynion IV wymyślił na tyle ciekawy świat przedstawiony, że z dużą ciekawością się w tę przeszłość zagłębiamy.
Sporo na temat organizacji Zakonu Świętego Jerzego dowiedzieliśmy się z czwartego tomu “Coś zabija dzieciaki”, który był bardzo ciekawie opowiedzianym originem Eriki Slaughter. Ta bohaterka pojawia się również w migawkach w “Domu Slaughterów”, jednak cała uwaga skupiona jest tutaj na Aaronie i jego nowym współlokatorze, którym jest Jace Boucher. Samo nazwisko podpowiada nam, że chłopiec musi pochodzić z innego Domu w ramach Zakonu i tak rzeczywiście jest. Z czasem poznajemy też kolejne tajemnice dotyczące struktury zakonu, ale nie to jest w tej opowieści najważniejsze. Okazuje się bowiem, że to po po prostu miłosna historia i w dużej mierze czytamy tutaj o trudach rodzącego się uczucia między dwoma chłopakami – a skoro dzieje się to w zakonie z określonymi zasadami, więc naprawdę musi być trudno.
Tym razem za scenariusz odpowiada nie James Tynion IV tylko Tate Brombal, ale historia wcale nie odstaje od tego, co dostaliśmy w głównym cyklu. Co więcej, formalnie jest bardziej skomplikowana, z pełną swobodą skacząc między różnymi przedziałami czasowymi życia Aarona Slaughtera i w ciekawy sposób łącząc je narracyjnie. Brombal fajnie łączy subtelności uczuciowe z nieodzowną w tej serii dawką makabry. Pamiętajmy jednak, że to makabra artystycznie przefiltrowana i nie tak dosłowna, jak powiedzmy w “Hellraiserze”. W tej serii zawsze wielkie znaczenie miała dziecięca wrażliwość i z takiej perspektywy widzimy potwory. Udanie wpisał się w ów trend również nowy rysownik, Chris Sheenan, może mniej ekspresyjny niż Werther Dell’Edera, ale potrafiący przekazać w przekonujący sposób stany uczuciowe bohaterów komiksu.
“Dom Slaughterów” trzyma w napięciu tak naprawdę do ostatniej strony, bardzo ciekawie rozwiązując moralne i uczuciowe dylematy kluczowych bohaterów. I choć wiemy, jaki los czeka Aarona w głównej serii, to spin-off czyta się z dużą przyjemnością i nawet podziwem dla kierunku rozwoju serii. James Tynion IV zaczął ją od mocnego uderzenia, wrzucając czytelnika w intrygująco wymyślony świat przedstawiony, a teraz, nie śpiesząc się, dokłada do niego kolejne, fabularne kamyki. I z tego co widać pod koniec lektury, będą dokładane kolejne.
Dom Slaughterów, tom 1: Znamię rzeźnika
Nasza ocena: - 70%
70%
Scenariusz: Tate Brombal. Rysunki: Chris Sheenan. Tłumaczenie: Paweł Bulski. Non Stop Comics 2023