Swoją powieść „Drzwi do lata” Heinlein wydał w 1957 roku i choć pokazuje ona w jednoznaczny sposób, jak kiepskim wizjonerem był autor, to jednak samej książce nie sposób odmówić uroku. Zwłaszcza, że twórca zwraca uwagę na kilka ważnych kwestii, o których często, w naszym pędzie za nowinkami technologicznymi zdajemy się zapominać.
Dan Davis – główny bohater „Drzwi do lata” ma pecha. Cóż z tego, że jest genialnym wynalazcą, utalentowanym, zdolnym, pełnym rozwojowych, przełomowych wizji, jeśli w efekcie tego traci wszystko, oszukany przez wspólnika Milesa i narzeczoną, a w dodatku zostaje zmuszony do Długiego snu – czyli hibernacji przeprowadzonej pod nadzorem towarzystwa ubezpieczeniowego.
Kiedy Dan się budzi, świat jest inny. Obcy, zupełnie odmienny od tego, co nasz bohater zapamiętał. Postęp technologiczny jest olbrzymi, Dan co rusz spotyka nowe, intrygujące wynalazki, które Heinlein opisuje może nieco pobieżnie, jednak nie to ma być przecież głównym elementem powieści. Wizje świata przyszłości – tj roku 2000 – u Heinleina zupełnie się nie sprawdziły, jednak nie przeszkadza to powieści urzekać nie tylko rozmachem świata przedstawionego, ale – przede wszystkim – chęcią zwrócenia uwagi na ważne kwestie społeczne.
To książka mocno ironiczna, pełna humoru, lekka i przyjemna. Jednak między wierszami kryją się całkiem realne, gorzkie prawdy o świecie, które – mimo upływu czasu – nadal pozostają znaczące. I nadal o nich zapominamy. Autor „Drzwi do lata” stara się przypomnieć nam, jak ważna jest bliskość drugiego człowieka. Rodzina, zaufanie. Rzeczy, wartości, o których w codziennym pędzie nie pamiętamy, nie doceniamy ich ważkości, nie widzimy ich kruchości i ulotności, która sprawia, że bezustannie trzeba je z wielką starannością pielęgnować.
Powieść Heinleina to w połowie klasyczne SF, kreślone z werwą, z rozmachem, choć – z dzisiejszej perspektywy – zupełnie nietrafione. Jednak fantastyczność świata przedstawionego jest dla autora tylko wykorzystanym sztafażem, w dodatku potraktowanym miejscami nieco po macoszemu, bowiem to warstwa obyczajowa jest tutaj tym, co gra pierwsze skrzypce.
Tak, „Drzwi do lata” to znakomita, pełna humoru powieść obyczajowa, uwrażliwiająca nas, czytelników na ważkie kwestie osobistych relacji międzyludzkich, na temat rzeczywiście słusznego systemu wartości, jaki sobie ustalamy. A to tematy, które nic nie tracą ze swej wagi mimo upływu lat od pierwszej publikacji powieści.
W trakcie lektury miałem częste skojarzenia z „Dziennikami gwiazdowymi” Stanisława Lema. Już nie chodzi nawet o tematykę – skrajną różnie przecież – czy o ogół literackiego warsztatu, bo nie rzecz w tym, by ściśle porównywać dorobek obydwu autorów. Bardziej mam na myśli ogólny klimat, przesycony subtelną ironią klimat opowieści, która pod płaszczem klasycznej science fiction stara się komentować rzeczywistość, dotykając problemów uniwersalnych, jakie mimo upływających czasów nadal pozostają znaczące.
Heinleinowi po raz kolejny – po „Hiobie. Komedii sprawiedliwości” – udało się w ironiczny sposób opowiedzieć o kilku ważnych rzeczach. W książce niezbyt obszernej, bo liczącej jakieś 250 stron – ale jednocześnie przepełnionej treścią. Owszem, nasz główny bohater Dan to człowiek na wskroś ufny, naiwny, chciałoby się powiedzieć, że zupełnie niezaradny. Ale to właśnie dzięki temu zyskuje naszą sympatię, dzięki temu kibicujemy mu przez całą powieść. Budzi współczucie, a to gwarantuje mu nasze emocjonalne wsparcie.
No i oczywiście jest kot. Kot, mający – jak to w zwyczaju kotów bywa też w rzeczywistości – jest wielce znaczącą dla fabuły postacią, bez której większość powieściowych wydarzeń nie mogłaby się przydarzyć. Nie chcę wiele z jego roli zdradzić, jednak zaznaczam, że wszyscy „kociarze” będą ukontentowani, bowiem to chyba najlepsze sportretowanie kociej indywidualności, jakie można znaleźć w literaturze. No, może z wyjątkiem „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa.
„Drzwi do lata” to kolejny przykład, że klasyczne powieści SF nie starzeją się mimo upływu lat, a dobra opowieść to taka, która ma coś do przekazania, niezależnie od użytego w niej sztafażu, czy okresu, w jakim jest czytana. Seria „Wehikuł czasu” po raz kolejny udowadnia, że warto spojrzeć wstecz i poznać literacki dorobek gatunku, bowiem kryje się tam wiele zapomnianych perełek, wartych zaprezentowaniu nowym, młodszym pokoleniom. Polecam!
Drzwi do lata. Robert A. Heinlein. Rebis 2020.
Ocena: 9/10