“Empireum. X-Men” to jak sam tytuł wskazuje tie-in kolejnego marvelowskiego eventu, tym razem pokazany z perspektywy mutantów. Dodajmy, że z wąskiej perspektywy, ponieważ komiks ów w niewielkim stopniu odnosi się do wielkiego konfliktu, w którym brali udział Skrulle, Kree, roślinni Cotati i ziemscy superbohaterowie.
Jakiś czas przed “Empireum” Jonathan Hickman dokonał niezwykłego restartu historii marvelowskich mutantów, dając nam takie świetne komiksy jak “Ród X/Potęgi X” oraz “Świt X”. W Marvelu wszystko musi iść jednak pewną ustaloną drogą, która obowiązuje także różne odnogi uniwersum i gdy nadchodzi czas kolejnego wielkiego eventu, muszą się pojawić do niego konkretne nawiązania. Zresztą inwazja Cotati na Ziemię i ich wojna z połączonymi siłami Skrullów i Kree to zjawisko masowe i powinno wpłynąć również na sytuację nieźle radzących sobie na wyspie Krakoi mutantów. I wpływa, w całkiem pomysłowy sposób przywołując zmory z przeszłości X-Menów.
Fabuła “X-Men. Empireum” toczy się głównie na Genoshy, niegdyś miejscu prosperowania mutantów, które ostatecznie stało się grobem dla milionów z nich. O tej tragedii oraz o fakcie pozbawienia niegdyś mutantów swoich mocy rozpamiętuje w prologu albumu Scarlet Witch, która po konsultacjach z Doktorem Strangem pragnie odwrócić to co wydarzyło się w przeszłości. I mimo że marvelowski czarodziej odwodzi Wandę od tych planów, ta jak zwykle ulega emocjom i w efekcie powołuje do życia miliony nieumarłych z Genoshy z genem X. Pewnie w innych okolicznościach byłoby to wydarzenie na miarę oddzielnego eventu, ale w ramach “Empireum” chodzi o coś innego – walkę roślinnych Cotati, którzy jak w wielu innych miejscach Ziemi dokonują desantu na Genoshe i przychodzi im zmagać się z inwazją nieumarłych mutantów. Dostajemy zatem rozciągniętą na resztę fabuły nawalanke między roślinami a zombie. A żeby było jeszcze bardziej widowiskowo, na Genoshę trafia zaniepokojona wydarzeniami grupa mutantów pod wodzą Magik. I z każdą kolejną planszą sytuacja coraz mocniej się komplikuje.
Kiedy rozpoczynamy lekturę, sceny ze Scarlet Witch zapowiadają naprawdę poważną historię, ale jak tylko rozpoczyna się superbohaterska rozpierducha fabuła skręca na lżejsze tory i miejscami robi się naprawdę zabawnie. Pomaga w tym grupa starszych pań z Agrokultu – znamy je z bardzo udanego występu w “Swicie X”. W tym przypadku kobitki również dają radę i zaginają parol na Angela, który ma z nimi naprawdę dziwaczne przejścia. Fajnie, że swoje moce związane z limbo może w pelni zaprezentować Magik, która dopiero w swoim diabelskim wydaniu jest w stanie jako tako ogarnąć napiętą sytuację. Nawet poważni Cotati są tutaj śmieszni zwłaszcza w przeróżnych konfrontacjach z x-menowymi zombiakami. W pewnym momencie uderza nas nawet myśl, że cała ta historia nie ma w ogóle sensu i może dlatego jest w stanie tak bawić.
Nad projektem czuwał Jonathan Hickman, ale oprócz niego do pracy nad zaledwie czterema zeszytami zaciągnięto wcale spory zespół innych scenarzystów. Rysunkowo jest na aktualnym, marvelowskim poziomie, bez ekstrawagancji, dynamicznie, tak aby przede wszystkim chłonąć fabułę i nie zawieszać zbyt długo oka na rysunkach (chyba że na diabelskiej wersji Magik). Koniec końców jest to całkiem udana historyjka, z której pozostaje nam w pamięci smutna Scarlet Witch w prologu i na ostatnich planszach – to wszystko tak naprawdę było zrobione pod jej postać, a nie pod żaden event. Rośliny kontra zombie kontra mutanci kontra Agrokult to po prostu całkiem niezły wypełniacz pokazujący konsekwencje kolejnego, nieprzemyślanego czynu Wandy Maximoff. Ciekawy koncept, trochę jakby przemycony przez Hickmana, który czyni fabułę atrakcyjniejszą. W zasadzie nic wielkiego, po prostu sympatyczna superbohaterska lektura, wchodząca lepiej niż sam event, do którego nawiązywała.
Empireum. X-Men.
Nasza ocena: - 65%
65%
Scenariusz: Jonathan Hickman i inni. Rysunki: Jorge Molina i inni. Tłumaczenie: Marek Straosta. Egmont 2023