Bardzo obawiałem się tej powieści, bowiem kolejna wariacja na temat anielsko – demonicznego urban fantasy w rodzimej literaturze to mogło być zwyczajnie za dużo. Jest już przecież cykl o Kłamcy Jakuba Ćwieka, czy o Dorze Wilk Anety Jadowskiej, że nie wspomnę o serii „anielskich” powieści Mai Lidii Kossakowskiej. Jednak Iza Grabda – sięgając po bardzo wyświechtany przecież fabularny schemat – próbuje szyć z niego ciut oryginalniejszą fabułę. I przede wszystkim, dobrze się bawi, pisząc tę serię. A co za tym idzie, oferuje gros zabawy swoim czytelnikom.
Mówiąc szczerze, autorka „Flawaris” idzie podobnym – jeśli nie tym samym – tropem co właśnie wspomniana na wstępie Jadowska. Kreowana przez Grabdę główna bohaterka to nie inaczej, jak swoiste alter ego jej samej – ale realizujące tajony zwykle zespół pragnień i marzeń prawie każdego, niezależnie od płci. Kto bowiem, za młodych lat, nie pragnął odkryć w sobie superbohatera? Odnaleźć u siebie wyjątkowych mocy? Okazać się kimś wyjątkowym, komu dane jest zmienić strukturę świata, ruszyć z podstaw jego bryłę? To trochę takie pragnienie utożsamiania się z postaciami popkultury – niezależnie czy weźmiemy pod uwagę fabuły przygodowe, czy fantastyczne. Każdy chyba chciał być – choć przez chwilę, czy to Jamesem Bondem, czy to Indianą Jonesem, czy w końcu Neo z „Matrixa”? A to, że łatwo dostrzec brak tak znaczących popkulturowych wzorców kobiecych być może stanowi przyczynę, dlaczego autorki kreują własne, silne, niezależne i zdecydowanie wyjątkowe postaci?
W przypadku głównej bohaterki „Flawaris” tak właśnie jest. To poniekąd rozwinięte w pełnoprawną opowieść marzenia, które – owszem – spełnić się nie mogą – ale jednak – choćby tylko w sferze wyobraźni – urozmaicają stateczne, zwyczajnie i jednak (w porównaniu z fabułą powieści) prozaiczne życie. To konstrukt praktycznie idealnie pokrywający się z kreacją Dory Wilk u Anety Jadowskiej, z tą niewielką różnicą, iż jej bohaterka, Dora, była świadoma swoich mocy i „wyjątkowości”, a u Grabdy Lila dopiero odkrywa swoje „drugie”, w jakiś sposób prawdziwsze nawet, „ja”.
Podstawową różnicą – która jeszcze warta jest w przypadku porównań tych dwóch serii do odnotowania, jest dojrzałość. Jadowska celuje w nastoletnią grupę odbiorców, stąd też jej większe stonowanie, większe ograniczenia frywolności bohaterów i oszczędniejszy język, w którym mnogość kwestii związanych z seksualnością i pożądaniem jest zawoalowanych, wpisanych między wiersze, z jednoczesnym założeniem, że książka aż kipi od skojarzeń i rozbuchanej burzy hormonalnej, typowej dla nastoletnich, dojrzewających dziewczyn. We „Flawaris” mocno akcentowana jest seksualność, jednak z jednej strony bez przesadności, bez tego rozbuchanego łaknienia zakazanego póki co owocu (typowego dla nastolatków, do której proza Jadowskiej jest kierowana), jednak też opisywana bez większego skrępowania. Pożądanie w przypadku demonicznej strony sporu jest czymś oczywistym, naturalnym, konfrontowanym z „anielską” czystością, chłodem wręcz. A dosadność języka jasno wskazuje, że ma to z jednej strony dodać pikanterii (ale bez przesady, to nie wariacja nt. Greya), a z drugiej uwiarygodnić postaci, pokazać je od tej niestłamszonej, bardziej emancypowanej strony, w ramach której kobiety biorą, czego pragną i nie boją się o tym mówić otwarcie.
Owszem, mam kilka zastrzeżeń co do fabularnych rozwiązań, czasem fragmenty brzmią ciut zbyt infantylnie, by nie drażniły. Ale są to tylko fragmenty, a poza tym – nie do końca jestem odbiorcą takiego typu literatury, choć rozumiem przyjętą konwencję. Tak mógłby pisać Ćwiek, gdyby był kobietą. Albo Jadowska, pisząca do czytelniczek, które już dojrzały, dorosły.
I zaznaczę, to nie jest deprecjonowanie kobiet, to porównanie do Ćwieka. On zwyczajnie patrzy męskim okiem, akcentuje określone aspekty, a inne zupełnie pomija. Grabda robi na odwrót. Jej bohaterki nie są typem ćwiekowego Lokiego – jak by nie patrzeć archetypu męskiego macho, „łobuza do kochania”, niepokornego cwaniaka, emanującego swoistym, zwierzęcym magnetyzmem – przynajmniej w męskim wyobrażeniu. Grabda ukazuje wyobrażenie kobiece nt takiej postaci. Ale kobiety dojrzałej, świadomej, kierującej swoją prozę do odbiorczyń i odbiorców dorosłych (inaczej, niż najbliższa jej stylistycznie Jadowska, celująca w inną, młodszą grupę wiekową).
Grabda ciekawie bawi się kliszami fabularnymi, umiejętnie osadzając je w znanej rzeczywistości, w realnym świecie. To ciut zabawa eschatologią, ciut sięganie po echa słowiańszczyzny, ale raczej z akcentem na topografię, niż demonologię. Ale przede wszystkim to klasyczne urban fantasy, opierające się na koncepcji, że poza naszym, widzialnym światem istnieje drugi, ukryty, nadprzyrodzony, w którym potężne siły walczą o prymat. Najtrudniejszym w takiej konstrukcji fabularnej jest transformacja bohatera na etapie skonfrontowania go z prawdą, że a) jest coś więcej, poza znaną mu rzeczywistością, b) on stanowi jednostkę z jakiegoś względu wyjątkową, mającą możliwość naruszenia równowagi sił owej alternatywnej rzeczywistości, przez co staje się celem / obiektem pożądania dla antagonistycznych grup z jej obrębu.
I w tym aspekcie Grabda całkiem sprawnie sobie poradziła, przeprowadzając swoją bohaterkę dość racjonalnie, z odpowiednią dozą zaskoczenia, niedowierzania, chłodnej, racjonalizującej analizy, aż wreszcie akceptacji oczywistego, czemu już zaprzeczyć nie może. Jedyny mankament w tym obszarze to zbytnia łatwość zabijania, jaką Lila wykazuje na wczesnym etapie własnej inicjacji. Lekka ręką naciska spust, eliminując kolejnych przeciwników i nie zastanawiając się ani przez moment, czy pośród nich nie ma jakiegoś człowieka, tylko same demony? To trochę razi, ta bezkrytyczna wiara, ten brak emocjonalnych, wewnętrznych rozterek w obszarze, który powinien wzbudzać ich najwięcej.
Widać, że świat Flawaris to złożone uniwersum, w którym pierwszy tom „Amortach” zmieścił ledwie cząstkę – głównie kreacji bohaterek, zarówno głównej postaci i jej ewolucji w naprawdę interesującym kierunku oraz nakreślenie tła, sztafażu przedstawionego świata. Co ważne, świata nie do końca na poważnie, świata iskrzącego od ironii, traktowanego, całościowo, z przymrużeniem oka. Dlatego też mam wrażenie, że dla całości serii kluczowy okaże się tom drugi. Określi, w jakim kierunku podąży akcja, jak rozwiną się losy bohaterów. Na razie jednak seria jawi się jako atrakcyjna – dla swojej docelowej grupy czytelniczej, pokrewnej z miłośnikami prozy wspomnianych autorów: Jadowskiej i Ćwieka.
Flawaris, tom 1: Amortach
Nasza ocena: - 70%
70%
Iza Grabda. Wydawnictwo IX 2021