Biorąc się za lekturę kolejnego komiksu ze scenariuszem Granta Morrisona możemy być pewni jednej rzeczy – rzadko kiedy będziemy w stanie przewidzieć, co wydarzy się w napisanej przez niego historii po przewróceniu kolejnej strony.
Album “Flex Mentallo. Człowiek mięśniowej tajemnicy” wygląda niepozornie i zarazem niepoważnie. Objętościowo mieści się gdzieś w granicach standardowych wydań z Marvel Now. Na okładce facet w slipach w cętki zakrawa na żart, choć jego mina i poza świadczą o czymś przeciwnym. Z boków napierają na niego komiksowe plansze, na których widnieją między innymi kadry z nim samym i już sam ów fakt powinien nam mówić, że z dużym prawdopodobieństwem czekają nas tutaj intertekstualne zabawy. Fakt to zresztą imię jednego z bohaterów komiksu, który daje się we znaki Flexowi Mentallo i przekazując na karteczkach konkretne, zapisane fakty, rozpoczyna jedną z najbardziej dziwacznych superbohaterskich przygód, która wymyka się wszelkim standardom superbohaterskich opowieści, obficie przy tym z nich korzystając.
Zapewne nie ma sensu próbować opowiedzieć, o czym jest ten komiks, za to z całą pewnością można stwierdzić, że to taki Grant Morrison w pigułce. “Flex Mentallo” to zaledwie cztery standardowe zeszyty, po których czujemy się tak, jakbyśmy przeczytali ich co najmniej dwanaście, czyli tyle, ile liczy na przykład “Vsion” Toma Kinga i oczywiście “Strażnicy” Alana Moore’a. Tyle że tam mamy dostajemy precyzję strukturę, tutaj zaś mamy fabularne i narracyjne rozchwianie, przeradzające się w dekonstrukcję samej struktury opowieści. Morrison rozbebesza superbohaterską opowieść i na nieco ponad stu stronach wodzi za nos czytelników i swojego bohatera za nos, by w końcówce wszystko ładnie (choć wciąż w swoim stylu) spiąć i uzasadnić. Co konkretnie? Cóż, trudno tak jednoznacznie powiedzieć…
No dobra, ten odjazdowy komiks narysowany precyzyjną (i jakby napompowaną) kreską zapatrzonego czasem w Moebiusa Franka Quitelego nie jest łatwy w odbiorze, idzie całkowicie wbrew oczekiwaniom czytelnika i nic sobie z tego nie robi, bo kto wie, może czytelnik też jest bohaterem komiksu? Tak, Grant Morrison znowu eksploatuje tu swój ulubiony temat przekraczania granic fikcji, który eksploatował już wcześniej w “Animal Manie”, a kontynuował dużo później w “Multiwersum” (czyli już po nadchodzących po polsku “Invisibles”). W przypadku “Flexa Mentallo” jest to na swój sposób ożywcze (choć w wielu momentach również irytujące), bo idzie wbrew temu, co znamy zarówno ze starych i jak najbardziej aktualnych lektur różnych cykli superbohaterskich, zarówno z DC i Marvela, nawet jeśli u Morrisona chodzi dokładnie to samo, czyli o ratowanie świata przez herosów w trykotach.
Flex Mentallo, którego znamy z “Doom Patrolu” jest zaś na tyle niestandardowym bohaterem, że kiedy tylko pojawia na stronach komiksu od razu wiadomo, że musi być dziwacznie i przy okazji oldschoolowo. Te wrażenie dziwaczności potęguje zresztą znakomity wstęp (autorstwa Morrisona, chyba?) przybliżający genezę tegoż superbohatera i sylwetkę kilku legendarnych twórców komiksowych, w tym Wallace’a Sage’a (pojawił się na moment jako bohater w serialowym “Doom Patrolu), dla którego twórczości niniejsza opowieść Morrisona jest komiksowym hołdem. I cóż… hołd to jedyny w swoim rodzaju, bo oddany i fikcyjnemu twórcy, i fikcyjnym bohaterom.
I w końcu żegnamy tę szaloną opowieść, po lekturze której może pozostać albo mętlik w głowie, albo genialnie oddający sedno tej historii kadr, objaśniający wygląd stojącego za całym zamieszaniem złoczyńcy z twarzą (głową?), którą każdy czytelnik tego komiksu zobaczy mimowolnie w kolejnych dniach, jeśli tylko znajdzie się w okolicznościach, które będą temu sprzyjać – a o to ostatnie akurat wcale nie będzie trudno. Zrozumiecie, jak przeczytacie.
Flex Mentallo. Człowiek mięśniowej tajemnicy
Nasza ocena: - 80%
80%
Scenariusz: Grant Morrison. Rysunki: Frank Quitely. Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Egmont 2021.