Gorący temat

Hellraiser – nowa konfiguracja [recenzja]

Spośród filmowych horrorów, mało która seria płakała od dawna za porządnym jej odświeżeniem tak bardzo, jak ta oparta na „Powrocie z piekła” Clive’a Barkera. Nawet jeżeli mijające lata i kolejne satysfakcjonujące jedynie najbardziej wyrozumiałych fanów odsłony nijak jego kultowego statusu nie były w stanie podważyć, jasnym stało się, że jeśli „Hellraiser” miał zdobyć nowe rzesze odbiorców, powinien zostać przebudowany od podstaw.

Jestem przekonany, że to właśnie zadanie uczynienia marki przystępną dla większej części widowni było podstawowym, jakie odpowiedzialny za solidny „Dom nocny” David Bruckner dostał od producentów jeszcze zanim postawił nogę na planie. Nowy „Hellraiser” skonstruowany jest bowiem dokładnie tak, by wszelkie zawiłości cierpliwie wytłumaczyć nawet (a może raczej przede wszystkim) osobom które z uniwersum wcześniej wiele wspólnego nie miały. Ma to swoje wady i zalety, choć na szczęście nie niszczy całkowicie bluźnierczo-okultystycznego pierwiastka, z którego seria słynęła.

Przedstawiana fabuła kręci się w tym wypadku wokół Riley – zmagającej się z uzależnieniem młodej kobiety, która na skutek pewnego lekkomyślnego ruchu zdobywa tajemniczą kostkę, której konfigurację można zmieniać niczym trójwymiarowe puzzle. Gdy jednak bohaterkę zaczną dręczyć niepokojące wizje, a wkrótce w niewyjaśnionych okolicznościach zaginie jej brak, Riley dojdzie do wniosku, że przedmiot może czymś więcej niż misterną układanką. Po nitce do kłębka, próbując rozwikłać jej sekret, trafi wkrótce do posiadłości zaginionego przed laty, zainteresowanego okultyzmem  multimilionera. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że tym samym ściągnie na siebie i swoich przyjaciół niebezpieczeństwo wykraczające daleko poza granice najśmielszych ludzkich wyobrażeń o cierpieniu.

Właśnie o tym jak cienka jest granica między nim a przyjemnością zdaje się sugerować przejście z niezwykle intensywnego prologu do właściwej części historii. Choć wydaje się, że „Hellraiser” Davida Brucknera ma wszystko co potrzebne, by właśnie ten wątek wzorem pierwowzoru najintensywniej eksplorować, głównym motywem który będzie przewijał się przez całą historię jest tu kwestia uzależnienia i jego destrukcyjnego wpływu nie tylko na jednostkę, ale i jej otoczenie. Z własnymi popędami zmaga się tu próbująca raz na zawsze odstawić na bok narkotyki Riley, równie istotne – jeśli nie istotniejsze dla kręgosłupa fabuły – są też mroczne żądze głównego antagonisty filmu, tajemniczego pana Voighta. Choć zakrawa to na truizm więc, „Hellraiser” dobitnie ukazuje, że konsekwencje ulegania grzesznym pokusom potrafią być dalece różne od naszych wyobrażeń.

Oczywiście trudno z tego powodu traktować go jako psychologiczną rozprawkę. Ta wygodnie umiejscawia się na drugim planie, podczas gdy co do istoty nadal mamy tu do czynienia z czystej wody krwawym horrorem. „Hellraiser” co prawda nowego poziomu w filmowym gore nie wyznacza, a w kilku momentach wręcz prosiłoby się, by przesunął się nieco dalej mainstreamu – ale to nieunikniona wypadkowa próby zbudowania filmu pod nową publikę. Problemy trapią też kilka momentów w których decyzje podejmowane przez bohaterów są dyskusyjne tylko po to by napędzić tempo wydarzeń… które i tak niekoniecznie oszałamia, bo ewidentnie dostosowane zostało pod sporą ilość ekspozycji i dokładnego wyjaśnienia komplikacji związanych z Konfiguracją Lamentu. Bywa więc, że akcja raczej pełznie niż biegnie do przodu i dopiero finałowy akt przynosi w tym aspekcie nieco więcej dynamiki.

O ile pod wieloma względami „Hellraiser” jawi się więc jako film rzemieślniczo poprawny z pewnymi problemami, kilka elementów ma też jednoznacznie udanych. Bardzo dobrze prezentuje się przechodząca z rąk do rąk odświeżona wersja Kostki LeMarchanda, która tym razem rzeczywiście stanowi zagadkę do rozwiązania. Udany powrót zaliczają też Cenobici – wszyscy w nowym, biomechanicznym designie, z znakomitą Jamie Clayton w reinterpretacji Pinheada na czele. Jeśli z kolei przy aktorstwie jesteśmy, w tym miejscu warto również pochwalić zwłaszcza Odessę A’zion i Gorana Višnjića – to fabularnie dwie strony barykady, ale równie dobrze rozkładające poszczególne akcenty na barki swoich postaci.

Jak by jednak nie było, „Hellraiser” rewolucji ostatecznie nie przynosi – chyba, że za taką uznamy znacznie wyższą niż przy okazji ostatnich części jakość produkcyjną. To po prostu solidny reprezentant kina grozy, który stoi w rozkroku pomiędzy chęcią powrotu do głównego nurtu, a zadowoleniem wieloletnich fanów marki. Czy stanie się fundamentem pod nową serię? Czas pokaże, choć potencjał z pewnością ma.

Foto © Hulu

Hellraiser

Nasza ocena: - 70%

70%

Reżyseria: David Bruckner. Obsada: Odessa A’zion, Goran Višnjić, Jamie Clayton i inni. USA, 2022

User Rating: Be the first one !

Maciej Bachorski

Pasjonat staroszkolnych horrorów science fiction w stylu "Obcego", "Cosia" czy "Ukrytego Wymiaru", rockowej/metalowej muzyki i przyzwoitej (znaczy, nie tylko single malt) whisky. Pisywał dla "Playboya", "PIXELA", czy "Wiedzy i Życia", a obecnie współpracuje z "Nową Fantastyką", "CD-Action" i "Netfilmem".

Zobacz także

Sisu – mniej znaczy lepiej [recenzja]

Kinowe eksperymenty z formą i treścią z pewnością należy cenić za przełamywanie utartych schematów, ale …

Leave a Reply