Przeszło dekadę miłośnicy wykreowanej przez Sama Raimiego marki musieli czekać, by demoniczne moce znów objawiły się na wielkim ekranie. Ale gdy już to zrobiły, zafundowały widzom prawdziwą jazdę bez trzymanki. No i prawdopodobnie jeden z najlepszych horrorów z jakim ci będą mieli okazję zetknąć się w 2023 roku.
Jeśli spojrzeć nań z perspektywy czasu i dokonań, „Martwe zło” może jawić się jako jedna z tych nielicznych marek, w których jakimś cudem udało się jeszcze niczego nie popsuć. Poczynając od liczącego sobie już ponad cztery dekady pierwowzoru, przez jego bardziej doinwestowany sequel/remake i ewidentny zwrot w stronę komedii, po zupełnie przyzwoity serial i znacznie poważniejszy reboot, a wreszcie i niczego sobie asymetryczną komputerową kooperację nieco w stylu „Dead by Daylight”, odmieniane przez przypadki uniwersum potrafiło nie dać się pogrzebać pod lawiną błędnych decyzji. Nic więc dziwnego, że gdy pierwsze zwiastuny nowej odsłony wyraźnie sugerowały, że kinowe „Martwe zło” opatrzone numerkiem pięć zdaje się mieć pomysł na to, jak po raz wtóry zapewnić serii restart, oczekiwania sięgnęły zenitu. I cóż tu kryć – rzeczywiście się udało.
„Przebudzenie” to podobnie jak remake z 2013 roku, niezależna historia osadzona w uniwersum… choć będący zarówno reżyserem jak i autorem scenariusza nowej odsłony, odpowiedzialny wcześniej za niezłego „Impostora” Lee Cronin akcję filmu rozpoczyna od lokacji dla fanów serii cokolwiek ikonicznej. Ot mamy las, mamy domek, mamy też niekoniecznie podejmujący rozbudowaną ekspozycję, ale należycie bezpardonowy wstęp zwieńczony pomysłową planszą tytułową… tylko po to, by w chwilę później przenieść się do właściwego miejsca akcji. Tym zaś okazuje się wciąż zamieszkany przez nielicznych lokatorów, przeznaczony rozbiórki apartamentowiec w Los Angeles. Jednymi z nich są ledwo wiążąca koniec z końcem tatuażystka i samotna matka Ellie wraz z dziećmi, do których w ulewną noc z wizytą przyjeżdża jej zmagająca się z własnymi problemami siostra Beth. To co ma być rodzinnym wieczorem, szybko staje pod znakiem katastrofy – po tym jak nagłe trzęsienie ziemi zamienia budynek w pułapkę bez wyjścia, jednocześnie otwierając drogę do zaginionego egzemplarza Naturom Demonto, bohaterowie będą zmuszeni stanąć do walki z demonicznymi siłami.
Jeżeli już pierwszy dialog filmu zahacza o dekapitację i zmasakrowanie twarzy łopatami wirników drona, trudno nie uśmiechnąć się na myśl jak wyraźnie zasygnalizowane zostaje, z jakim rodzajem kinowej grozy będziemy mieli do czynienia. I choć trudno po „Martwym źle” spodziewać się czegokolwiek innego, „Przebudzenie” złożoną widzowi obietnicę spełnia z nawiązką. Wymiotowanie krwią, rozczłonkowywanie ciał, rany kłute, cięte, gryzione i postrzałowe – wszystko to znajdzie się na rozkładzie jazdy i nie będzie kazało na siebie długo czekać. O ile bowiem jeszcze kilkanaście minut bezpośrednio po prologu poświęca na budowanie napięcia i pobieżne naszkicowanie poszczególnych bohaterów, gdy już wrzuci piąty bieg, Lee Cronin nie zamierza zwalniać choćby na sekundę, modelowo prowadząc eskalację kolejnych wydarzeń.
Amerykanin nie bawi się przy tym w jakiekolwiek rozładowywanie napięcia znajomymi dla serii elementami komediowymi. O ile pojedynczych dawek smoliście czarnego humoru, w rodzaju sceny z okiem, czy nawiązań do kultowych scen (piła mechaniczna!) „Przebudzeniu” odmówić nie można, całość zdecydowanie chętniej kroczy w stronę koszmarnego snu z którego nie sposób się obudzić (z czego Cronin doskonale zdaje sobie zresztą sprawę, wkładając podobne porównanie w usta jednej z bohaterek), niż stricte kampowej grozy Raimiego. Zamknięta przestrzeń, odcięte drogi ucieczki, zagrożenie nadchodzące ze strony tych, którzy powinni stanowić pierwszą linię obrony przez złem i bluźniercze szaleństwo demonicznych mocy – wszystko to sprawia, że w ciągu 90 minut przeznaczonych na seans, momentów na złapanie oddechu widz będzie miał ledwie kilka.
Tak ściśle określony pomysł na podtrzymywanie intensywnej i złowieszczej atmosfery nie miałby prawa wypalić, gdyby całość została położona niedomagającą realizacją – ale nic z tych rzeczy. „Martwe zło: Przebudzenie” to pod względem technicznym film niemal perfekcyjny, z wykonującą fikołki w poszczególnych kadrach kamerą, doskonałym miksem komputerowych i praktycznych efektów, wściekle atakującą uszy kakofonią dźwięków i wreszcie, bezbłędnym castingiem. Po prawdzie trudno tu wymieniać kogokolwiek z osobna, nie ujmując przy okazji innym – z jednej strony mamy bowiem absolutnie genialną Alyssę Sutherland, która w roli opętanej Ellie wyczynia prawdziwe cuda, z drugiej, znajdującą się po przeciwnej stronie fabularnej barykady młodziutką Nel Fisher. Po prostu komplet.
W taki sam sposób można też podsumować wrażenia płynące z seansu „Martwego zła: Przebudzenia”. Film Lee Cronina to spełnienie marzeń wszystkich tych, którzy z utęsknieniem czekali na powrót marki do wielkiej kinowej formy: jest upiorny, szalony i pozostawiający odbiorcę przeładowanego audiowizualnymi bodźcami w najlepszy możliwy sposób. Biorąc również pod uwagę, że wstępne wyniki finansowe po pierwszym weekendzie wyświetlania są lepsze od zakładanych, wygląda na to, że droga do kolejnych odsłon stoi przed serią otworem. Tylko błagam, nie każcie nam czekać kolejnej dekady.
Foto © Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.
Martwe zło: Przebudzenie
Nasza ocena: - 90%
90%
Reżyseria: Lee Cronin. Obsada: Alyssa Sutherland, Lily Sullivan, Morgan Davies, Nell Fisher i inni. USA/Nowa Zelandia/Australia, 2023.