„Honor złodzieja” Przemka Corso to książka buńczucznie zapowiadana przez wydawcę, jako pozycja obowiązkowa dla fanów Pana Samochodzika, Indiany Jonesa i „Szatana z siódmej klasy”. I jakby nie wydawał się ciut rozległy rozrzut tych porównań, tak w dużej mierze nie są one na tyle chybione, na ile mogłoby się wydawać.
Przede wszystkim, wymienione postacie i dzieła literackie czy filmowe mają za zadanie grać na sentymencie. Obudzić w duszy współczesnego dorosłego ten ujmujący zew, tę tęsknotę za dzieciństwem, kiedy wszystko było nowe, wszystko było świeże, ale jednocześnie stanowiło wyzwanie, tajemnicę do odkrycia. A wspomniane popkulturowe ikony (jedna globalna niewątpliwie, dwie zaś tylko lokalne, nasze, PRL-owskie z całym dobrodziejstwem wynikającego z tej implikacji inwentarza) właśnie takie skojarzenia i tęsknoty rozbudzają. Myślę, że nie tylko w wyżej podpisanym, ale i w całej rzeszy moich rówieśników i roczników pokrewnych.
Bo Robert Karcz – główny bohater zarówno „Honoru złodzieja”, jak i kolejnych części cyklu Przemka Corso to niejako takie trochę skrzyżowanie i Pana Samochodzika i Indiany Jonesa i chyba nawet Adama Cisowskiego z powieści Makuszyńskiego. Co warto jednak stanowczo podkreślić, Karcz nie jest kalką żadnego z nich. Nie jest mniej lub bardziej udolnie nakreśloną kopią. Z jednej strony brak mu jowialności i spolegliwej uległości względem przepisów prawa i panującego ustroju, jakimi cechował się Tomasz N., czyli Pan Samochodzik (choć tez zdaje się wykonywać pewne „specjalne zadania” na zlecenie Ministerstwa). Nie jest urokliwym, gładkolicym chłopięciem, jak Adaś Cisowski, z układnością i swadą zabawiający swoimi detektywistycznymi popisami wszystkich wokół, w dodatku w ckliwie urokliwej, wakacyjnej scenerii. Nie jest w końcu Karcz osławionym poszukiwaczem skarbów, który w oparach ironii i z epickim rozmachem wydziera przeszłości największe jej tajemnice, unikając zagrożenia coraz to nowych i coraz to potężniejszych antagonistów, jak miał to w zwyczaju Indiana. Skąd więc słuszność porównań? Bo Karcz ma wszystkiego z ww. po trochu, jest takim quasi – konglomeratem ichniejszych cech. Ale jednocześnie to postać napisana z głębią wskazującą, że nie ma on być li, tylko cieniem dawnych, sławniejszych kolegów. Zwłaszcza że skrojony jest na inne czasy, a więc i sposób myślenia i zachowania ma inny. I – co ważne – pogłębiony jest też u Corso rys psychologiczny postaci, nakreślona jest mocniej, dosadniej warstwa obyczajowa. Rodzina jest częścią znaczącą zarówno dla samego Karcza, jak i dla strukturalnych zrębów fabuły, co nadaje bohaterowi powieściowemu większego realizmu. Mocniej kotwiczy go w świecie przedstawionym, w jaki jesteśmy skłonni uwierzyć. Jest autentyczniejszy, może nie tyle, ile Pan Samochodzik, co z pewnością, co Indiana Jones.
Nic nie poradzę, wciąż mam przed oczami (pewnie przez tę ramoneskę) Karcza z twarzą Przemka Corso, którą bohater powieści zdaje się nosić, niczym drugą skórę. A może to sam autor przyodział maskę awanturniczego poszukiwania skarbów, przelewając na papier własne, młodzieńcze marzenia o przygodach? Co byłoby o tyle całkiem zrozumiałe, że wielu zapewne miało podobne pragnienia w wieku młodzieńczym. Corso je zrealizował, jeśli nie w realu, to choćby na papierze. Ale jednak.
Przyznaję, po lekturze czułem niedosyt. Nadal czuję. Skończyła się ta powieść za szybko, pozostawiając pustkę, pojawiającą się zawsze, kiedy zżyję się z bohaterami i żal mi ich zostawiać za sobą. A w tym przypadku tak było. To – owszem – granie na sentymencie do Pana Samochodzika, którego uwielbiałem za młodu i uwielbiam nadal. Ale to również całkiem nowa jakość. Bo bohater Nienackiego może wpasowywał się w ówczesne czasy PRL-owskich wymogów kreacji, ale dzisiaj nie wzbudziłby pewnie zbyt wielu pozytywnych odczuć taki wzorcowy pracownik Ministerstwa Kultury, abstrahując nawet od sympatii i antypatii politycznych i tego, która akurat partia byłaby u władzy.
Karcz jest więc swego rodzaju outsiderem, buntownikiem, szukającym własnej ścieżki. Ma przeszłość; bardzo konkretną, nie tylko domniemaną, nie tylko wyobrażaną, ale solidnie rozpisaną i na tyle ciekawą, że czasowe retrospekcje, które się pojawiają, uwiarygadniają go jeszcze, zamiast przeszkadzać. W jakimś stopniu budują jego legendę. I to działa. Czuć, że sprawa z ruinami legnickiego szpitala nie jest pierwszą, z jaką nasz bohater się zetknął, że to dla niego nie pierwszyzna.
To z jednej strony lekki, rozrywkowe czytadło, w sam raz na wakacje. Z drugiej, ciekawa kreacja współczesnego bohatera, który śmiało mógłby uzyskać z czasem status kultowości przyrównywalny do tego, jaki ma postać Nienackiego. Owszem, w dzisiejszych czasach mamy zalew popkulturowych ikon i trendów z Zachodu. Czasem kreowanych wręcz na wyrost. W posusze PRL-u łatwiej było zaimplementować w złaknionej, dziecięcej i młodzieżowej wyobraźni rys polskiego bohatera prawie jak Indiana Jones. Teraz Karcz będzie miał trudniej. Z pewnością z mniejszym powodzeniem trafi do młodych, którzy szukają w literaturze nieco innych tropów. Ale ci „młodzi duchem” mają szansę na powrót, choćby na chwilę do czasów nastoletnich marzeń. Cholera, czy trzeba czegoś więcej?
Szukam w tej książce mankamentów i nie znajduję ich za bardzo. Może jedynie to, że za mało jest historii, za lekko rozpisane jest tło historyczne, zbyt skąpa jest faktografia. Choćby w przywoływanym „Panu Samochodziku” kontekst historyczny był silniej zarysowany, a każda tajemnica z przeszłości miała solidne umotywowanie w źródłach. Tutaj trochę się kręcimy w pobliżu, trochę ocieramy o temat, ale nieco zbyt skąpo jest on wyłożony. Owszem, tego typu literatura nie jest miejscem na naukowy elaborat, ale z drugiej strony mogłoby być historycznych faktów w temacie dorzucone ciut więcej. Ale może czepiam się na siłę?
„Honor złodzieja” to nie tylko świetna lektura na lato, ale też bardzo dobre otwarcie serii. Jest sprawnie nakreślony główny bohater, z rodzinno – przyjacielskimi przyległościami. Trochę dwuznaczny, nieidealny, mający swoje wady, ale i konkretnie zaznaczony kręgosłup moralny, co czyni go jednostką nienadmiernie nieskazitelną (w porównaniu do Tomasza N.), ale przez to bardziej swojską, naszą. Jest pojawiający się w finale arcywróg, z którym z pewnością będziemy mieć jeszcze później do czynienia (jak Waldemar Batura u Nienackiego). I zagadki z przeszłości (w tym przypadku nie tak dawnej), które mogą kryć w sobie ziarno prawdy, bowiem opierają się na prawdziwych wydarzeniach, a i w realu od lat rozbudzają wyobraźnię badaczy i stymulują do prawdziwych poszukiwań, niekoniecznie tylko w Legnicy. To przepis na sukces? Mam wrażenie, że innej możliwości nie ma.
Przemek Corso udowodnił już wielokrotnie, że za co się nie chwyci, to doprowadzi do szczęśliwego końca. Tym razem trochę cofa się w przeszłość, bo cykl o Karczu w wydaniu SQN Qriginals to wznowienie debiutanckiej serii autora, choć gruntownie tym razem przeredagowanej, rozbudowanej i wzbogaconej o kolejne tomy. Nie zmienia to faktu, że z całego dorobku Corso ten cykl dla mnie osobiście będzie najbliższy sercu i niecierpliwie czekam na kolejny tom.
To świetna przygodówka z bohaterem, którego kupuję w całości – i zawsze będzie miał dla mnie twarz Przemka, a nie jakiegoś randoma z okładki (swoją drogą, dobrze dopasowanej do treści). Jeśli nie wiecie, co lekkiego, przygodowego i pełną gębą rozrywkowego czytać w te wakacje – to powiem Wam, że „Honor złodzieja” będzie idealnym wyborem. Kto wie, może w Was też obudzi się duch Indiany Jonesa i rzucicie się w wir przygody?
Honor złodzieja
Nasza ocena: - 85%
85%
Przemek Corso. Wydawnictwo SQN 2023