Gorący temat

Płomień prawdy – w poszukiwaniu zaginionych skarbów…i samego siebie [recenzja]

„Płomień prawdy” to kolejny, trzeci już tom przygód awanturniczego wagabundy Roberta Karcza, który jak mało kto potrafi wpadać w coraz to nowe kłopoty. Nie inaczej jest i w najnowszej powieści, w której pozornie miał on odetchnąć po szalenie niebezpiecznym epizodzie afrykańskim, kiedy sielankowe, rodzinne wakacje przerodziły się w koszmar. Czy gorzej już było? W przypadku Karcza takie założenie jest zdecydowanie na wyrost…

Karcz teoretycznie miał plan, by trzymać się z dala od kłopotów. Tylko przez chwilę, ale jednak. Zwłaszcza że – wbrew swojej woli – stał się quasi – celebrytą, zyskał rozpoznawalność i skupił na sobie uwagę całego polskiego dziennikarstwa, głównie tabloidowego. A to w jego fachu jest istnym gwoździem do trumny. Kiedy więc Zuza prosi go o podwózkę w rodzinne strony, Karcz długo się nie waha. Co bowiem może pójść nie tak w czasie niewinnej wycieczki do Czeladzi?
No tak. Zadawanie takiego pytania w przypadku bohatera serii Przemka Corso jest zwyczajnie nie na miejscu. Zasadniejszym byłoby, jak wiele rzeczy może się spiep…ć w jak krótkim czasie?

Zaczyna się od poznania bardzo charakternej babci przyjaciółki, by szybko rozwinąć się w ogrom problemów, zainicjowanych przez pożar zabytkowego kościoła. Warto zaznaczyć, że pożar ten jest nie pierwszym, a wszystkie tropy zaczynają oczywiście prowadzić do tajemnicy i olbrzymiego skarbu. Corso ponownie – jak w tomie pierwszym – kieruje swoją, jak i czytelniczą uwagę na okres II wojny światowej i zagrabionych w czasie jej trwania zasobów. Tym razem chodzi o dobra kultury, o dzieła sztuki, namiętnie gromadzone przez hitlerowskiego oficjela, Hansa Franka. Jego potężne łupy – szabrowane w świetle hitlerowskiego prawodawstwa, które w dużej mierze samodzielnie kreował, pełniąc funkcje Generalnego Gubernatora na terenach okupowanej Polski – po wojnie w dużej mierze zaginęły i do dziś nie są znane ich losy. To właśnie stało się kanwą nowej opowieści o przygodach Karcza. Co ciekawe, nie stanowi jednak samego sedna powieściowej fabuły. Owszem, jest główną fabularną osią, jej szkieletem, spoiwem, spajającym całość historii, oscylującej wokół skarbu i jego poszukiwań. Ale celem samym w sobie – jak i całości serii – jest zgrabnie zarysowany wątek obyczajowy, skupiony wokół Karcza i jego relacji rodzinnych oraz przyjaźni. Poszukiwania zaginionych dzieł sztuki i dóbr kultury zagrabionych przez hitlerowców zdają się być jedynie dodatkiem, nieco ubarwiającym fabułę, która ogniskuje większość swojej uwagi właśnie na emocjonalnych rozterkach bohatera, na trudnościach, jakie napotyka w rodzinnych i przyjacielskich relacjach. Jego działania, ale i reputacja i dotychczasowo wykonywany, niezbyt legalny fach zwyczajnie przysparzają kłopotów i ściągają zagrożenie nie tylko na niego, ale i na osoby mu najbliższe. A sam Karcz zostanie w tym tomie zmuszony do mocnego zrewidowana osobistego systemu wartości oraz wzięcia większej odpowiedzialności. Nie tylko za siebie, ale i za tych, którzy go otaczają, którzy są z nim blisko, którzy niejednokrotnie ryzykują, często przez jego nieodparte poczucie bycia „samotną wyspą”.

To, czego mi ciut zabrakło w tym tomie, to bardziej rozbuchana zagadka tajemniczego schowka Hansa Franka. I nieco ubogi rys historyczny zaimplementowany w powieści. Owszem, to nie podręcznik do historii, ale powieść sensacyjno – przygodowa, jednak nie sposób uniknąć porównywań do twórczości Zbigniewa Nienackiego, gdzie to historyczne tło zwykle było dużo szerzej, bardziej szczegółowo zaprezentowane. Karcz ma na swoją serię patent nieco inny. I ja to szanuję. Jednak trochę brakuje mi tej mocniej rozbudowanej warstwy poznawczej, na jaką wszak znalazłoby się miejsce.
Mam to szczęście, że tematyka zagrabionych w okresie II wojny światowej dzieł sztuki od dawna jest w moim osobistym kręgu zainteresowań (jak i w obszarze zainteresowań hobbystyczno – zawodowych mojej żony, historyczki sztuki), więc mam dość solidne podwaliny merytoryczne dla lepszego zrozumienia niniejszego wątku, jednak dla laika w temacie może być trudno zrozumieć niesamowitość dokonanego przez Karcza i spółkę odkrycia. Ale to, oczywiście, można uzupełnić na własną rękę. A jeśli powieść Corso kogoś do poszerzenia wiedzy zmotywuje, to tylko kolejny punkt dla autora.

Bardzo podoba mi się ewolucja Karcza. Jego rosnąca, z tomu na tom, wrażliwość. Jego coraz szersze zrozumienie korelacji jego własnej osoby z tymi, którzy go otaczają. Nadal odnoszę wrażenie, że kreacja postaci to trochę budowanie swoistego alter ego przez autora, na podwalinie dziecięcych marzeń o byciu łowcą skarbów, przefiltrowanych przez życiową dojrzałość, która uwalnia kreację od nadmiernego idealizmu, która pozwala obarczać Karcza wieloma wadami, jakie czynią go zwyczajnie realniejszym, bardziej autentycznym. To historia nie tyle moralizatorska, w ten negatywny, łopatologiczny sposób, ile zwyczajnie, uwrażliwiająca na pewne tematy w obszarze wzajemnych, międzyludzkich relacji bez dydaktycznego zadęcia. A w dodatku osnuta w zgrabny, dynamiczny przygodowo – sensacyjny sztafaż.
I to gra, to się sprawdza, w dodatku po raz trzeci. Jestem fanem serii od pierwszego tomu i mam w sobie przekonanie, że zostanę nim do końca (oby nierychłego) całej serii. Corso potrafi w budowanie gawędziarskiej opowieści, potrafi w pełnokrwiste, autentyczne – mimo komiksowego rysu – postaci, w jakie jestem skłonny uwierzyć, że istnieją, że choćby mogły istnieć. I potrafi – at last, but not least – w chwytliwe, porywające opowieści, budowane na podwalinie dziecięcych marzeń o odkrywaniu tajemnic przeszłości i poszukiwaniu wielkich skarbów. Mimo cywilizacyjnych i kulturowych przemian chyba każdy dzieciak marzył, choć przez chwilę, by być takim poszukiwaczem skarbów. Choć na chwilę stawał się – w marzeniach – takim Panem Samochodzikiem, Indianą Jonesem, czy nawet Nathanem Drakiem. Corso ucieleśnił te marzenia w formie powieściowej. I dzieli się nimi z czytelnikami, za co ja, osobiście z pewnością jestem mu wdzięczny, karmiąc swoje nieprzemijające, wewnętrzne dziecko. I czekam niecierpliwie na część czwartą.
Pewną sugestię, co się w nim znajdzie autor pozostawia w finale niniejszego tomu…

Płomień prawdy. Cykl Robert Karcz tom 3

Nasza ocena: - 80%

80%

Przemek Corso. Wydawnictwo SQN 2024

User Rating: Be the first one !

Mariusz Wojteczek

Rrocznik '82. Kiedyś Krakus z przypadku, teraz Białostoczanin, z wyboru. Redaktor portali o popkulturze, recenzent, publicysta. Współtwórca i redaktor portalu BadLoopus – W pętli popkultury. Pisze opowiadania, które dotychczas publikował m.in. w Grabarzu Polskim, Okolicy Strachu, Bramie, Histerii oraz w antologiach, jak „Słowiańskie koszmary”, „Licho nie śpi”, „City 4”, „Sny Umarłych. Polski rocznik weird fiction 2019”, „Żertwa”, „The best of Histeria”, „Zwierzozwierz” i „Wszystkie kręgi piekła”. Laureat czwartego miejsca w konkursie „X” na dziesięciolecie magazynu Creatio Fantastica. Wydał autorskie zbiory opowiadań: „Ballady morderców” (Phantom Books 2018) oraz „Dreszcze” (Wydawnictwo IX 2021) oraz powieść „Ćmy i ludzie” (Wydawnictwo IX 2022). Pracuje nad kilkoma innymi projektami (które być może nigdy nie doczekają się ukończenia). Miłośnik popkultury i dobrej muzyki, nałogowy zbieracz książek, komiksów i płyt. Zakochany bez pamięci w swojej żonie Martynie oraz popkulturze – w takiej właśnie kolejności.

Zobacz także

Gryzę grozę. Notatki o kulturze literackiej polskiego horroru – otrzeźwiające spojrzenie na rodzimą grozę [recenzja]

Na „Gryzę grozę. Notatki o kulturze literackiej polskiego horroru” – nie ukrywam – niecierpliwie czekałem …

Leave a Reply